Jeśli odłożymy na bok teorie o „tzw. sondażach, czyli operacjach mających niewiele z sondażami wspólnego” (jak mówi prezes Jarosław Kaczyński) i przyjrzymy się sondażowi Kantar chłodnym okiem zauważymy, że nie jest on dowodem na porażkę PiS, lecz świadectwem sukcesu Platformy (a to, wbrew pozorom, nie jest to samo).
Co więcej trudno powiedzieć czy sukces Platformy jest bardziej przez nią wypracowany, czy jednak bardziej podarowany jej przez Nowoczesną. Marszowi PO w górę towarzyszy bowiem ostry zjazd formacji Ryszarda Petru, który zdecydowanie za późno zorientował się, że wyjazd na Maderę w czasie zaciętej walki o demokrację na sejmowej sali to nie to samo co święto sześciu króli – drugie jest śmieszne, ale pierwsze jest ośmieszające. I nie chodzi tylko o to, że Petru stał się królem internetowych memów – bo był nim już wcześniej. Problemem Petru stało się to, że publicznie zademonstrował, iż biedna ojczyzna, biedną ojczyzną – ale ciemiężenie Polski przez PiS to za mało, by odmówić sobie wygrzewania się w promieniach portugalskiego słońca. W efekcie jego wiarygodność jako lidera antypisowskiego obozu zmalała do zera – istnieje bowiem ryzyko, że następny etap walki z PiS o demokrację znów pokryje się z jego urlopem.
Platforma jest więc w trakcie wchłaniania Nowoczesnej – czyli niejako wraca do punktu wyjścia sprzed 2015 roku. Nowoczesna miała być wszak Platformą 2.0 – programowo partie te są w zasadzie bliźniacze, a różnić je miało to, że politycy pod szyldem Nowoczesnej „jeszcze nie rządzili”. Petru doprowadził jednak do sytuacji, w której większość wyborców na ów argument odpowiada „i całe szczęście”.
Do punktu wyjścia wraca też PiS – w wyborach z 2015 roku partia Jarosława Kaczyńskiego przebiła szklany sufit poparcia na poziomie 30 proc., ale przez ostatnie dwa lata zrobiła wiele, by teraz sufit ten był betonowy. Sukces wyborczy z 2015 roku PiS zawdzięczał bowiem nie szukającemu bomby termobarycznej Antoniemu Macierewiczowi lecz otwarciu się na centrum, złagodzeniu tonu i skupieniu się na kwestiach socjoekonomicznych. Dlatego np. MON przed dniem wyborów miał mieć twarz Jarosława Gowina, a zadaniem rządu miało być napełnianie portfeli obywatelom.
Problem jednak w tym, że w rzeczywistości program PiS był nieco inny – jak się okazało równie ważne jak wdrożenie programu 500plus były takie zadania jak walka na śmierć i życie z Donaldem Tuskiem, czy bezwarunkowe podporządkowanie sobie każdej instytucji władzy – łącznie z władzą sądowniczą. Nade wszystko jednak prezes PiS, podobnie jak w latach 2005-2007, postawił na zarządzanie krajem przez permanentny konflikt. A takie emocje wytrzymują tylko akolici PiS.