Na niespełna cztery miesiące przed terminem wyboru nowego prezydenta Niemiec nie tylko nie wiadomo, kto ma największe szanse, ale też nie ma żadnej oficjalnej listy kandydatów. Raz po raz na politycznej giełdzie pojawiają się nowe nazwiska, coraz częściej ze środowiska sędziowskiego czy ludzi Kościoła. Jak w ostatnich dniach nazwisko Margot Käßmann, 58-letniej biskupki Kościoła ewangelickiego (EKD) i byłej jego przewodniczącej. Po Joachimie Gaucku, pastorze z byłego NRD, prezydentem miałaby zostać kolejna osoba wywodząca się z Kościoła.
I to w kraju będącym kolebką reformacji, w którym jedna trzecia obywateli to niewierzący lub agnostycy. Reszta to po połowie katolicy i ewangelicy, nie licząc prawie 5 mln muzułmanów. Przy wyborze prezydenta wyznanie nie ma praktycznie żadnego znaczenia. – W trudnych czasach trwają poszukiwania na najwyższe stanowisko państwowe wśród biskupów, ludzi Kościoła czy sędziów Trybunału Konstytucyjnego. To nie przypadek. Tacy ludzie stoją na twardych fundamentach. Biblii oraz konstytucji – komentował niedawno berliński „Tagesspiegel".
Kandydatura Margot Käßmann to pomysł szefa SPD i wicekanclerza Sigmara Gabriela, który stara się nakłonić do tego pomysłu niemieckich postkomunistów z ugrupowania Lewica (Die Linke) oraz Zielonych. Sojusz tych partii mógłby liczyć na większość w Zgromadzeniu Federalnym. Składa się z deputowanych Bundestagu oraz przedstawicieli legislatur landowych. Wybierany w ten sposób prezydent RFN nie ma szerokich prerogatyw, lecz nie pełni także wyłącznie funkcji reprezentacyjnych.