Marek Jurek: Unia chce rządzić Polską za pomocą opozycji

Bruksela dzisiaj mówi Brytyjczykom, Polakom, Węgrom: komu się nie podoba, może odejść. I to jest filozofia, która zaczyna dominować wśród najważniejszych polityków w Unii – przekonuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą” europoseł, były marszałek Sejmu Marek Jurek.

Aktualizacja: 23.05.2016 16:04 Publikacja: 22.05.2016 16:22

Marek Jurek: Unia chce rządzić Polską za pomocą opozycji

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Zdaniem Komisji Europejskiej w Polsce poważnie zagrożone są mechanizmy demokracji. Bruksela stawiając polskiemu rządowi ultimatum zniweczyła chyba pierwszą, co prawda kruchą, ale jednak szansę na kompromis. Dlaczego?

Komisja podejmuje wobec Polski działania całkowicie bezprawne. Wystarczy przeczytać art. 7 Traktatu UE. Komisja uzurpuje sobie kompetencje rządów działających w ramach Rady Europejskiej. Robi dokładnie to, co zarzuca Polsce. Tak wygląda aspekt formalny. Równie ważny jest polityczny. Dlaczego parę dni po tym, jak brytyjski premier David Cameron, broniąc udziału Wielkiej Brytanii w UE, zapewnia, że władze Unii nie mogą i nie będą sobie uzurpować prawa do kontrolowania i ingerencji w politykę państw członkowskich,  Komisja Europejska zadaje mu kłam i podrzuca mocny argument zwolennikom Brexitu? Bo Polska będzie w brytyjskiej debacie przykładem. Mamy więc do czynienia z czystym politycznym awanturnictwem: niech Unia będzie mniejsza, ale zdyscyplinowana. Bruksela dzisiaj mówi Brytyjczykom, Polakom, Węgrom: komu się nie podoba, może odejść. I to jest filozofia, która zaczyna dominować wśród najważniejszych polityków w Unii.

Chce Pan powiedzieć, że Brukseli nie chodzi o żadne przestrzeganie zasad demokracji, lecz de facto o podporządkowanie sobie Polski, wbrew jej narodowemu interesowi?

W wypadku Polski kierownictwo UE ma dodatkowo oparcie w opozycji i przy jej pomocy chce rządzić Polską.

To poważne oskarżenia.

Bo mamy do czynienia z politycznym awanturnictwem. Przecież oni, chcąc siłą zmienić wykładnię traktatów i charakter UE, świadomie rozbijając jej jedność i generując kolejne konflikty wśród państw członkowskich.  Jaki jest cel absurdalnego pomysłu nakładania kar wielkości miliarda złotych za nie przyjęcie każdego kierowanego do Polski tysiąca imigrantów? To kolejna „propozycja nie do odrzucenia”: albo przyjmujecie nasz multikulturalny model społeczny, ze stale rosnącą imigracją muzułmańską – albo możecie odejść. Bruksela zakłada oczywiście, że my i inne kraje naszego regionu się podporządkują, co wynika z niskiej oceny naszej, krajów Europy środkowej, zdolności do samodzielnej polityki narodowej. Stąd nie dziwi mnie kontynuowanie ataku na Polskę, choć gołym okiem widać, że to wcale nie działa na rzecz kompromisu, ale eskalacji konfliktu. I jeśli zwrócą się do Rady o uruchomienie sankcji – konflikt wejdzie w nową fazę.

Jak polski rząd i opozycja powinny się zachować?

Najrozsądniejszą reakcję zaproponował Paweł Kukiz, by Sejm powiedział jasno, że jeśli ostatecznie zostanie uruchomiony art. 7, czyli mechanizm sankcji – Sejm rozważy zwrócenie się do Polaków z pytaniem, czy chcą pozostać w takiej Unii.

Ale to już byłby krok w stronę wyjścia Polski z UE, a tego większość Polaków, mimo krytycznego czasami stosunku do Brukseli, z pewnością nie chce.

Nie chodzi o to, by zapowiadać referendum typu brytyjskiego. Ale żeby powiedzieć, że są granice, których nie przekroczymy, że takiego nowego modelu Unii na pewno nie zaakceptujemy. Bo jednocześnie powinniśmy jasno mówić, że to nie my, ale kierownictwo Unii ją dzieli i oczywiście odpowiada za wielowymiarowy kryzys europejski, od kryzysu finansowego w strefie euro po kryzys imigracyjny. Wszystko dlatego, że chcą realizować utopię, którą najlepiej streszcza tytuł książki Guy Verhofstadta „Stany Zjednoczone Europy”.

Ale przecież  Brexit byłby dla Unii ogromnym ciosem i nikt dzisiaj nie wie, czym mógłby się zakończyć.

Zakładają, że Wielka Brytania może zdecydować się na wyjście Unii,  natomiast kraje Europy środkowej chcąc nie chcąc się podporządkują, bo są biedne i nie mają wystarczającej ku temu determinacji. Ci ludzie wierzą we władzę Unii, ale nie w jedność naszych narodów. Oni nigdy nie chcieli naprawdę po partnersku zjednoczyć się z Polską i państwami Europy środkowej. Niedogodność obecnej sytuacji polega na tym, że uwikłani w przypadkowy spór z UE wokół Trybunału, zamiast przeciwstawiać się tej polityce i aktywnie wejść w sprawy europejskie – musimy zajmować pozycję defensywną i się tłumaczyć.

Kto ponosi większą odpowiedzialność za brak kompromisu ws. Trybunału? Rząd, który ma dziś wszelkie instrumenty by go zakończyć, czy opozycja, której zależy na ciągłym podgrzewaniu sporu?

W 70 proc. winę ponosi opozycja. To Platforma Obywatelska w czerwcu pogwałciła konstytucję, próbując podporządkować sobie Trybunał. To była pierwsza siła polityczna od 1989 roku, która wpadła pomysł użycia władzy do zwiększenia w sposób bezprawny wpływów w Trybunale Konstytucyjnym. Nikt wcześniej tego nawet nie próbował robić. Ale to wcale nie koniec. Gdy Sejm już nową większością unieważnił wybór pięciu sędziów – zamiast szukać kompromisu, a mieli taki obowiązek jako strona, która wywołała konflikt – postanowili zaangażować w sprawę sam Trybunał i władze Unii. Na konsultacjach u prezydenta zamiast rozmawiać o rozwiązaniu kryzysu – zapowiedzieli tylko bojkot wyborów nowych sędziów. Dziś gołym okiem widać, że uchwycili się wygodnego pretekstu, by podjąć radykalną walkę z rządem i włączyć w to zagranicę.

A co składa się na 30 proc. rządu i PiS?

W grudniu PiS powinien powiedzieć, o co wówczas publicznie apelowałem, że usunąwszy stan bezprawny zgłosi tylko dwóch kandydatów – zostawiając opozycji możliwość wyboru kandydatów na miejsce, które miał prawo obsadzić poprzedni Sejm. Gdyby mimo to opozycja postanowiła bojkotować wybory – Sejm wybrałby pięciu nowych sędziów, ale zła wola opozycji byłaby wyraźnie widoczna. Albo udałoby się po prostu konflikt zażegnać. Zabrakło wielkoduszności, która najwyraźniej w kierownictwie PiS jest uznawana za słabość. Niestety, bezcelowe demonstrowanie siły dało opozycji okazję do eskalacji sporu.

Jarosław Kaczyński tak chyba nie uważa?

Jarosław Kaczyński bez przerwy powtarza, że reprezentuje naród. Tymczasem rząd ma prawo do kierowania państwem, ale naród reprezentuje i rząd, i opozycja, i poszczególne siły polityczne w łonie większości i opozycji. Wola narodu zapisana jest w prawie, które powstaje stopniowo w następstwie wielu aktów wyborczych. Szkoda, że PiS zamiast zbudować solidną konserwatywną większość w TK, by utrwalić zmiany, który przeprowadzi i zabezpieczyć się przed działaniem nieuniknionego demokratycznego wahadła – podjął działania uprawniające przyszłe władze do kwestionowanie własnego dorobku i moralnych praw przyszłej opozycji. Wygrała jakobińska koncepcja demokracji większościowej, w której jedynym kryterium są ostatnie wybory. Po zmianie władzy obecna opozycja będzie mogła odwoływać się do tych standardów, powtarzając: naród już wam podziękował i będziemy robić o chcemy. Kierownictwu PiS zabrakło odpowiedzialności i wyobraźni, a innym politykom tego obozu odwagi, żeby domagać się korekt tej polityki. Chwalebne wyjątki, takie jak Kazimierz Ujazdowski, potwierdzają tę regułę.

Czyli podziela pan opinię, że PiS mógł już dawno ten spór zakończyć?

Spór, tak jak mówiłem, można było inaczej poprowadzić po unieważnieniu wyborów czerwcowych, pokazując wolę kompromisu. Potem nawet kontynuacja sporu byłaby łatwiejsza.

Błędem było nie opublikowanie przez premier wyroku Trybunału z 9 marca?

Jesteśmy w takiej spirali, że tylko przecięcie tego gordyjskiego węzła może zagwarantować dobre, państwowe wyjście z kryzysu. Jedno jest pewne: rząd nie może podejmować  żadnych działań pod presją zagranicy, ponieważ to osłabi nasze państwo. W tej sytuacji nie ma żadnych warunków do ustępstw. Jedyne dobre wyjście to odważna akcja Prezydenta, który powinien przedstawić koncepcję przebudowy Trybunału, zawierającą silne gwarancje jego niezależności i przeforsować konieczne zmiany konstytucyjne przy bezpośrednim odwołaniu się do narodu.

Dzisiaj prezydent Andrzej Duda raczej zachowuje daleki dystans od całej sprawy i nie angażuje się w to, by zakończyć spór.

To błąd, bowiem prezydent ma wszelkie narzędzia arbitrażu, a przede wszystkim obowiązek wynikający z urzędu. Ale dzisiaj chyba ma poczucie, że tych którzy oczekują jego inicjatywy w świecie politycznym jest naprawdę bardzo mało. Zarówno przez opozycję, jak i przez obóz władzy, z którego przecież prezydent się wywodzi, taka inicjatywa nie jest oczekiwania.

Podoba się panu „dobra zmiana”?

Zmiana była konieczna i cieszę się, że mamy udział w jej przeprowadzeniu. W dwóch wymiarach jej owoce są oczywiste. Po pierwsze w dziedzinie praw rodziny, czyli program 500+. To jest dopiero pierwszy krok, by wyjść z tej katastrofy demograficznej, ale żaden centroprawicowy rząd wcześniej – od Jana Olszewskiego po Jarosława Kaczyńskiego – nie zrobił w tym kierunku więcej niż gabinet Beaty Szydło. Drugi wymiar – to polityka środkowoeuropejska. Musimy mieć świadomość, że jeśli nie będziemy mieć oparcia w krajach Europy Środkowej to nasz głos będzie bardzo słaby. To jest zmiana bardzo wyraźna i zdecydowanie na lepsze.

A największe dzisiaj słabe strony rządów PiS?

Uwikłanie się w sytuację, w której zamiast mówić o koniecznej naprawie Europy musimy się bronić i zajmować konfliktem wokół Trybunału, który do niczego dobrego nie prowadzi. A wynika głownie z pasji demonstrowania siły i niecierpliwości politycznej. Zresztą nie tylko w kwestii Trybunału.

W kwestii ochrony życia także?

Tu widzimy raczej kunktatorstwo. Od samego początku apelowałem, by rząd oświadczył jasno, że chce prowadzić politykę opartą na wartościach cywilizacji życia i praw rodziny. Bo wcale nie chodzi o to, że PiS dywaguje  – używając zresztą języka „Gazety Wyborczej” – czy chce być za czy przeciw „całkowitemu zakazowi aborcji”. Cały ten koncept służy tylko do tego, żeby uciec od realnego i codziennego zaangażowania na rzecz prawa do życia, które właśnie jest częścią prawa i wymaga poważnej polityki. Kto jak kto, ale Jarosław Kaczyński najlepiej wie, że prawo nie działa dlatego, że zostało ogłoszone, ale że wymaga działania władzy publicznej, by je realizować i chronić. W sytuacji, w której przez ostatnie osiem lat widzieliśmy stałe wydrążanie polskiego dorobku prawnego w zakresie ochrony życia – za każdym razem reakcje PiS były miałkie, niepolityczne, a często żadne. Symbolem takiej postawy jest to, że przez trzy lata przeleżała w parlamencie w PiS-owskich szufladach nie rozpatrzona rezolucja dotycząca obrony życia dzieci poczętych in vitro, wzywająca właśnie do przestrzegania obecnego prawa, owego słynnego „kompromisu życia”, który w żadnym punkcie nie pozwala zabić dziecka, tylko dlatego, że w selekcji zostało uznane za „nadliczbowe”. Posłowie PiS podpisali w dużej liczbie projekt tej rezolucji, ale skierowany do pierwszego czytania w komisji kierowanej przez PiS nigdy nie został rozpatrzony. Bo bez przerwy trzeba było szykować się do wyborów i było to niewygodne. Ale gdy PiS ma teraz władzę, też nic w tym kierunku nie robi. Co wyraźnie pokazała miałka reakcja na śmierć małego Wiktora w szpitalu św. Rodziny w Warszawie. Czy w Radzie Miasta Warszawy doszło z tego powodu do jakiejś awantury przeciw Prezydent Warszawy -Wiceprzewodniczącej Platformy Obywatelskiej? Ów „kompromis życia”, o którym politycy PiS opowiadają, wcale nie polega na skutecznej obronie wprawdzie nie wszystkich, ale zdecydowanej większości dzieci – ale po prostu na tym, by w zamian za wpisanie do prawa deklaratywnych przepisów raz na zawsze sprawę zamknąć i się nią nie zajmować.

Czyli polityka bierze górę na wartościami i sumieniem?

Obowiązek ochrony życia dotyczy całej Rzeczypospolitej i każdej partii, natomiast w wypadku partii świadomie opierającej się na wyborach popierających prawo do życia – ten obowiązek jest jeszcze większy. Dziś koledzy z PiS mają dobrą okazję, aby zadośćuczynić za zaniechania i błędy popełnione w tym zakresie i powinni tę okazję wykorzystać. Jednak na razie PiS robi co może, by nie zabierać głosu w tej sprawie. Na przykład na spot posłanek Nowoczesnej, atakujących inicjatywę „Stop aborcji”, nie było żadnej odpowiedzi posłanek PiS, mimo wyraźnego apelu Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego. Zachęcam kolegów z PiS do zmiany tej postawy, bo chodzi o to, aby zmiana była naprawdę dobra.

Zdaniem Komisji Europejskiej w Polsce poważnie zagrożone są mechanizmy demokracji. Bruksela stawiając polskiemu rządowi ultimatum zniweczyła chyba pierwszą, co prawda kruchą, ale jednak szansę na kompromis. Dlaczego?

Komisja podejmuje wobec Polski działania całkowicie bezprawne. Wystarczy przeczytać art. 7 Traktatu UE. Komisja uzurpuje sobie kompetencje rządów działających w ramach Rady Europejskiej. Robi dokładnie to, co zarzuca Polsce. Tak wygląda aspekt formalny. Równie ważny jest polityczny. Dlaczego parę dni po tym, jak brytyjski premier David Cameron, broniąc udziału Wielkiej Brytanii w UE, zapewnia, że władze Unii nie mogą i nie będą sobie uzurpować prawa do kontrolowania i ingerencji w politykę państw członkowskich,  Komisja Europejska zadaje mu kłam i podrzuca mocny argument zwolennikom Brexitu? Bo Polska będzie w brytyjskiej debacie przykładem. Mamy więc do czynienia z czystym politycznym awanturnictwem: niech Unia będzie mniejsza, ale zdyscyplinowana. Bruksela dzisiaj mówi Brytyjczykom, Polakom, Węgrom: komu się nie podoba, może odejść. I to jest filozofia, która zaczyna dominować wśród najważniejszych polityków w Unii.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Polityka
Szymon Hołownia o różnicach między partiami. „Trzecia Droga spełnia obietnice”
Polityka
Zbigniew Ziobro chce stanąć przed komisją ds. Pegasusa. „Nawet w stanie paliatywnym”
Polityka
To koniec Trzeciej Drogi? PSL rozważa propozycję innej koalicji politycznej
Polityka
Tusk po konsultacjach ze Szmyhalem: Posunęliśmy się krok do przodu
Polityka
Marek Jakubiak: Najazd na dom Zbigniewa Ziobry. Mieszkanie posła to poseł