Friedman: Zostawmy formalności. NATO nie istnieje

George Friedman, politolog, założyciel i dyrektor Stratforu: Stany Zjednoczone bardzo angażują się w powstrzymywanie Rosji i sojusz z Polską. Podczas kampanii nikt tego nie podważał.

Aktualizacja: 31.12.2016 15:09 Publikacja: 30.12.2016 23:01

Foto: PAP

Rz: Co, w świetle triumfu Donalda Trumpa, stało się z Partią Republikańską, z której wywodzili się tacy prezydenci, jak Abraham Lincoln czy Ronald Reagan? Niełatwo zestawić ich z obecnym prezydentem elektem.

Trzeba zrozumieć, że obie partie przechodzą zmiany. Partia Demokratyczna, która początkowo była wspierana przez Południe, robotników i czarnoskórych, wiele lat temu straciła to Południe i już nie reprezentuje niższej klasy średniej. Tych ludzi przejęła Partia Republikańska. To nie kwestia Trumpa, lecz sceny politycznej. Demokraci stali się partią wyższej klasy średniej, a republikanie – niższej klasy średniej i zamożnych. Teraz muszą stworzyć koalicję z tych dwóch grup.

Dlaczego tak wielu Amerykanów poparło Donalda Trumpa? Niektórzy eksperci uważają, że wielu jego wyborców to ludzie, którzy kiedyś należeli do klasy średniej, ale przez następstwa kryzysu z 2008 roku stracili swoją pozycję finansową i poczucie bezpieczeństwa. Przez to zradykalizowali się i poparli kandydata krytykującego establishment i obiecującego poprawę ich sytuacji materialnej.

Nie, to w żadnym razie nie może być główny powód. Trump zdobył mniej więcej 47 proc. głosów: Przecież po roku 2008 nie straciła pracy połowa Stanów Zjednoczonych! W obu partiach wyjątkowo głośne były głosy przeciwko elitom. W Partii Demokratycznej o nominację walczył Żyd z Brooklynu, który jest socjalistą, chciał zmienić USA w Szwecję i niemal pokonał Clinton, a w Partii Republikańskiej nominację dostał outsider.

Czytaj także

Po prostu Partia Demokratyczna zajmuje się teraz prawami osób homoseksualnych i czarnoskórych, a przecież powstała kiedyś po to, by wspierać białą klasę pracującą. Teraz ta klasa popiera republikanów. Niebezpieczne jest to, że wszyscy skupiają się na przedziwnej osobie, jaką jest Donald Trump, nie dostrzegając osobliwości Hillary Clinton.

Czy jesteśmy w takim razie w stanie oszacować, jak będzie wyglądał ten nowy system polityczny? Co się zmieniło?

Po pierwsze – pieniądze już nie dominują na scenie politycznej tak jak kiedyś. Pieniądze stanęły przeciwko Trumpowi i przegrały. To jeden z elementów zmiany. Dzięki mediom społecznościowym już nie trzeba kupować czasu antenowego, żeby wpływać na wybory.

Kolejna zmiana zaszła w republikanach, którzy są teraz partią protestu. Sprzeciwiają się umowom handlowym, międzynarodowym układom wielostronnym i imigracji. Demokraci z kolei zostali partią establishmentu. Wielu zamożnych i wykształconych ludzi popiera tę partię. Dla nich sprawy, jakimi zajmował się Franklin Delano Roosevelt, są marginalne. Najważniejsze stały się sprawy socjalne. To zmiany, które następują okresowo. Tak samo było w 1964 roku, kiedy Barry Goldwater walczył o prezydenturę z Lyndonem Johnsonem. Goldwater przegrał, ale co ważniejsze, jeden z filarów Partii Demokratycznej, czyli biali z Południa, przeszli do republikanów.

Jak pan ocenia amerykańską politykę zagraniczną w Europie Środkowej? Czy powinna być kontynuowana przez nowego prezydenta?

Będzie kontynuowana, ale trzeba sobie zdać sprawę z realiów. Poza formalnym sojuszem NATO nie istnieje. Europa, która ma PKB tak duże jak USA, powinna mieć armię co najmniej tak dużą jak Stany Zjednoczone. Nie ma jej – i w tej sytuacji to, czy Ameryka dalej będzie dawała gwarancje Portugalii czy Włochom, pozostaje otwarta kwestią. Zarazem Stany Zjednoczone bardzo angażują się w powstrzymywanie Rosji i sojusz z Polską. Podczas kampanii nikt tego nie podważał.

Powiedział pan, że NATO praktycznie nie istnieje, ale z drugiej strony na początku przyszłego roku będziemy mieli w Polsce i krajach bałtyckich cztery grupy batalionowe sił natowskich. To widoczny znak obecności NATO w Europie. Czy my, Polacy, powinniśmy obawiać się prezydentury Trumpa, szczególnie kiedy mówi o zmniejszeniu roli USA w NATO, podaje w wątpliwość sens istnienia Sojuszu i mówi o dogadywaniu się z Putinem?

Tragedią NATO jest to, że wszyscy myślą, że te cztery bataliony symbolizują militarną odpowiedź. Europa powinna wysyłać nie bataliony, lecz dywizje, ale nie ma takich sił. W tej sytuacji to, co dostajecie od NATO, to gesty. Nie popieram Trumpa, ale jest dla mnie oczywiste, że przy rozpadającej się Unii Europejskiej i presji wewnątrz NATO z drugiej strony musimy pomyśleć nad nowymi strukturami Sojuszu.

Bez Stanów Zjednoczonych?

Stany Zjednoczone są zainteresowane zaangażowaniem w Europie, ale nie musi się ono dokonywać za pośrednictwem NATO. Jako Amerykanin patrzę na Sojusz i widzę kompletny brak równowagi między zaangażowaniem Europy i USA. Henry Kissinger powiedział, że Europejczycy nie powinni wierzyć, że ich bezpieczeństwo jest dla nas ważniejsze niż dla nich samych. Sojusz opiera się na współpracy: czy Europejczycy chcą przeznaczać na nią swoje środki? Wiem na pewno, że Polska tego chce i jest dla nas ważnym sojusznikiem. Nie zaprzeczam, że NATO, które powstało w 1949 roku, żeby zmierzyć się z Sowietami, nie jest już racjonalną strukturą. Tymczasem Europejczycy, w tym Polacy, patrzą na Sojusz jak na obrońcę. Polacy patrzyli tak samo na Francję, a kiedy pojawiła się potrzeba, Francuzów nie było. Niemcy, Francja, Włochy mają inne interesy i nie angażują się w Europie Środkowej.

Te cztery bataliony nie są po to, żeby walczyć z Rosją, tylko żeby ją odstraszać. Żeby Moskwa wiedziała, że kiedy zaatakuje jeden z krajów bałtyckich i zabije amerykańskiego czy niemieckiego żołnierza, to spotka się z natychmiastową odpowiedzią ze strony tych krajów.

Niemcy pójdą na wojnę z Rosją, jeśli zginie ich żołnierz? Naprawdę? Z czym? Problemem jest siła militarna. Niemcy nie mają potencjału, by odpowiedzieć. Rosja oczywiście o tym wie. Gdyby Rosja chciała zaatakować Polskę – oczywiście tego nie zrobi, ale załóżmy, że by chciała – to nie powstrzyma jej strach przed niemiecką reakcją.

W Stanach Zjednoczonych jest duża presja, by zredefiniować nasze relacje z NATO. To stałoby się niezależnie od tego, że wygrał Trump. Drugą sprawą jest kwestia systemu wolnego handlu, który w wymiarze międzynarodowym się załamuje. Brak przekonania do jego sensowności żywią nie tylko Amerykanie, ale również Europejczycy i Chińczycy. Wchodzimy w okres fundamentalnej zmiany. Skupianie się na amerykańskim prezydencie jako głównym ich symbolu jest jednym z największych błędów, jaki popełniają Europejczycy. Patrzą na prezydenta jakby był premierem Polski, podczas gdy jest on jednym z trzech ośrodków władzy. Siłą decydującą pozostaje Kongres.

—rozmawiał Marcin Łuniewski

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Rz: Co, w świetle triumfu Donalda Trumpa, stało się z Partią Republikańską, z której wywodzili się tacy prezydenci, jak Abraham Lincoln czy Ronald Reagan? Niełatwo zestawić ich z obecnym prezydentem elektem.

Trzeba zrozumieć, że obie partie przechodzą zmiany. Partia Demokratyczna, która początkowo była wspierana przez Południe, robotników i czarnoskórych, wiele lat temu straciła to Południe i już nie reprezentuje niższej klasy średniej. Tych ludzi przejęła Partia Republikańska. To nie kwestia Trumpa, lecz sceny politycznej. Demokraci stali się partią wyższej klasy średniej, a republikanie – niższej klasy średniej i zamożnych. Teraz muszą stworzyć koalicję z tych dwóch grup.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów