Tomasz Budzyński, Robert Friedrich: 2Tm2,3 to jest przygoda duchowa

- Ewangelia jest milion razy radykalniejsza i piękniejsza niż wszystkie manifesty anarchistyczne razem wzięte. Szatan nie może znieść głoszenia Dobrej Nowiny, mówienia o tym, że możesz być naprawdę szczęśliwy i wolny - mówią Tomasz Budzyński i Robert "Litza" Friedrich, muzycy zespołu 2Tm2,3

Aktualizacja: 17.12.2017 14:16 Publikacja: 16.12.2017 23:01

Robert „Litza” Friedrich zaczynał karierę w Acid Drinkers, by w 1996 r. współtworzyć 2Tm2,3, a kilka

Robert „Litza” Friedrich zaczynał karierę w Acid Drinkers, by w 1996 r. współtworzyć 2Tm2,3, a kilka lat później Arkę Noego

Foto: Reporter, Karol Makurat

Plus Minus: 20 lat to piękny wiek dla zespołu rockowego. Kiedy zaczynaliście pracę nad pierwszą płytą 2Tm2,3 przypuszczaliście, że to będzie tak trwały projekt?

Tomasz Budzyński: Szczerze mówiąc, niczego nie planowaliśmy naprzód. Szliśmy na żywioł i oddaliśmy to Panu Bogu. To jest sprawa duchowa, której nie można ująć w sztywne, ludzkie ramy. Mieliśmy w sobie neoficki zapał, cieszyliśmy się, że będziemy razem grać. Z Robertem wyszukiwaliśmy sobie cytaty biblijne, podawaliśmy je przez telefon. Tak powstała nazwa zespołu (śmiech).

Robert „Litza" Friedrich: Do tego jeszcze dochodziła wdzięczność, a jedyne, co mieliśmy, to wielkie szczęście w sercu i chcieliśmy się tym szczęściem podzielić.

Muzyka rockowa to było najlepsze narzędzie, które mieliście do dyspozycji?

R.F.: Byliśmy i jesteśmy rockowymi muzykami, którzy w taki, a nie inny sposób potrafią siebie wyrażać, a do tego wszystkiego poznaliśmy psalmy. I to właśnie psalmy doskonale opisywały nasze życie, dużo lepiej niż teksty, które próbowałem pisać. Psalmy od wieków opisują w doskonały sposób wszystkie zmagania, cierpienia i nadzieje człowieka.

Nie chcieliście sami pisać tekstów?

R.F.: Myślałem, że tak będzie, ale kiedy na Liturgii we wspólnocie poznaliśmy moc Słowa Boga, to wszyscy uznaliśmy, że ono lepiej opisuje nasze codzienne zmagania niż najlepsze teksty. Dlatego stwierdziliśmy, że w naszym zespole nie musi być nic oprócz Słowa. Podczas koncertów mało mówimy między utworami, a najchętniej byśmy nic nie mówili. Kiedy graliśmy jubileuszowy koncert w Stodole, byłem bardzo poruszony, bo śpiewałem, że „wielkie rzeczy uczynił mi wszechmocny Bóg", żeby złamać mnie – upartego, egoistę, lubiącego pochlebstwa, żebym stał się wolny.

Lubiącego stać na scenie?

R.F.: Obojętnie, lubię być doceniany wszędzie. Mogłem sobie żyć po swojemu, ale dostałem wybór i już 20 lat razem z Tomkiem jesteśmy we Wspólnocie i doświadczamy, że tylko tam jest wolność. Kiedy wychodzę z Liturgii, to zaczynam „musieć", a kiedy jestem we wspólnocie, to nagle staję się wolny. To jest takie uczucie, że chcesz się tym podzielić. Szukacie wolności? Koledzy anarchiści, punkowcy, nasze pokolenie! Szukacie prawdziwej wolności? Spróbujcie zaryzykować. Tego nie można kazać, można tylko pokazać i dlatego chcieliśmy grać w 2Tm2,3. Pamiętam, kiedy zaczynaliśmy 20 lat temu, ludzie próbowali to jakoś zrozumieć, kombinowali i wymyślili: pewnie to jest odpowiedź na heavymetalowy zespół KAT (śmiech).

T.B.: Czuliśmy wdzięczność. Jeśli człowiek przeżywa święto, to jakoś musi je wyrazić, choćby ładnie się ubrać. Kiedy idziesz na spotkanie z ukochaną dziewczyną, to przecież nie ubierzesz się w brudną koszulę. A nas spotkało wielkie święto, w ciemności zabłysło wielkie światło!

Mam wrażenie, że łącząc psalmy z bardzo ciężkimi riffami, ryzykowaliście otrzymanie kopniaka z dwóch stron: od kolegów ze środowiska muzycznego oraz, być może, od wierzących?

T.B.: Przeżyłem dokładnie to, co mówisz. Szczególnie dali mi to odczuć ludzie ze środowiska anarcho-punkowego. Trochę mnie to zdziwiło, bo całe życie myślałem, że anarchia oznacza wolność i każdy może mieć poglądy, jakie chce. Ja nikomu z nich nie wyrządziłem żadnej krzywdy, a na własnej skórze przeżyłem prześladowanie. Zrobili mi już wszystko, co mogli, teraz już mogą mnie tylko zabić. Ale Ewangelia jest czymś milion razy radykalniejszym i piękniejszym niż wszystkie manifesty anarchistyczne razem wzięte. Szatan nie może znieść głoszenia Dobrej Nowiny, mówienia o tym, że możesz być naprawdę szczęśliwy i wolny. Szatan chce, abyś był niewolnikiem i mu służył. My się ośmieliliśmy głośno to powiedzieć. A Kościół? Dla ludzi Kościoła to był szok i niektórzy się zastanawiali, jak tak można? Ale to było nie do opanowania i nawet księża zaczęli organizować nam koncerty.

To byli raczej młodsi księża? Domyślam się, że z biskupami mogło pójść ciężej?

T.B.: Świętej pamięci kardynał Franciszek Macharski był na scenie w czasie naszego występu w Krakowie i bardzo się cieszył.

R.F.: Biskup Jan Chrapek także nas popierał. Mówił: „macie grać jak najgłośniej", bo są takie czasy, że „trzeba wyjść na dachy.". Biskup Tadeusz Gocłowski też był nam przychylny.

T.B.: Ci ludzie mieli w sobie światło. Już nie ma na co czekać. Nie ma czasu na czekanie.

R.F.: Kościół jest często odbierany jako instytucja, która: rozlicza, sądzi, moralizuje i wymaga. A ja poznałem, czym jest Kościół od środka: usprawiedliwia i zaprasza. Ja nawet nie byłem wrogiem Kościoła – on był mi obojętny jak wędkarstwo. Nie wstanę o czwartej rano, żeby kopać robaki i stać w zimnej wodzie. Z tego samego powodu nie chodziłem na msze, chociaż nie miałem nic przeciwko wędkarzom i księżom.

T.B.: Chrześcijaństwo to nie jest teoria, której się wyuczysz na pamięć, to nie jest studiowanie teologii. To jest wydarzenie! Trzeba spotkać chrześcijanina, zobaczyć, jak on żyje, i wtedy dopiero możesz powiedzieć: „ja też tak chcę".

Pomyśleliście, że możecie być wzorem chrześcijan dla ludzi, którzy nigdy do kościoła nie zajrzą?

T.B.: Nie, myśmy usłyszeli Ewangelię na Drodze Neokatechumenalnej i to zmieniło nasze życie. To, co robimy, jest skierowane do wszystkich.

R.F.: I zmieniło nas bez przemocy.

T.B.: Prorok Jeremiasz mówi: „uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść". Benedykt XVI na pytanie o to, czym jest chrześcijaństwo, odpowiedział, że to jest historia miłosna. To są wspaniałe słowa. Ja byłem wychowywany w duchu tak zwanej religijności naturalnej, która jest oparta na strachu. Całe życie myślałem, że trzeba wypełnić jakieś „prawo". Jako młody człowiek słyszałem na mszalnych kazaniach, że na niebo trzeba sobie zasłużyć. To tak, jakby Chrystus był całkowicie zakryty. Nikt mi nie mówił, że Bóg kocha grzesznika.

R.F.: Trudno jest zrozumieć miłość bezinteresowną. Kiedy babcia chciała pokazać, że kocha wnuczka, to dawała cztery rolady i cztery porcje klusek. Jedz, ja cię kocham. Cały czas słyszymy „coś za coś" i nagle, jak słyszysz, że jesteś kochany za darmo, to nie możesz uwierzyć.

Ciężko było znaleźć wydawcę pierwszej płyty?

T.B.: Nie. Od razu znaleźli się protestanci, którzy mieli studio nagraniowe w Wiśle i powiedzieli, że im się bardzo podoba. Drugą płytę wydał Metal Mind, który na co dzień wydawał muzykę metalową. To śmieszne i paradoksalne, że wcale nie byli to katolicy.

W książce „Radykalni" mówicie o ojcu Augustynie, który był dla was bardzo ważny. Radziliście się go, czy warto próbować?

T.B.: Oczywiście, że pytaliśmy się ludzi, którzy byli dla nas autorytetami duchowymi. A oni mówili nam: róbcie to. Zespół 2Tm2,3 jest dzieckiem Drogi Neokatechumenalnej, tak jak później Arka Noego.

Mieliście jakieś założenia.

T.B.: Nie mieliśmy żadnych założeń. To jest żywioł. Nie wiedzieliśmy, co nas spotka. My chcieliśmy grać!

W pewnym momencie Armia, po nagraniu świetnych płyt „Legenda" i „Triodante", zniknęła z mediów. To się zbiegło w czasie z nawróceniami? Tutaj też było czuć ostracyzm?

T.B.: Niestety, ale dla niektórych ludzi szczere mówienie o Bogu jest czymś nie do pomyślenia. W pewnych kręgach są to tematy tabu. Spotkał więc nas bardzo duży ostracyzm. Byli ludzie, którzy myśleli, że jak nam przyczepią łatkę „rock chrześcijański", to nas ośmieszą i zniszczą.

W telewizji publicznej jednak wyemitowany został wasz koncert.

T.B.: No pokazali małpę i koniec. Nas zapraszali nawet Jacek Żakowski z Piotrem Najsztubem i pytali: „o co chodzi"? Nie mogli zrozumieć, rozgryźć. (śmiech). Zrobiła się wrzawa, ludzie przychodzili na koncerty, żeby zobaczyć, o co chodzi. Liczyłem, że pojawią się moi koledzy z punkowych czasów, ale oni raczej na nich nie bywali, nawet nie mieli odwagi, aby posłuchać płyt.

Litza wspominał o tym, że czasami namawiał pana do grania spokojniejszego, a w odpowiedzi słyszał: „żadnych kompromisów"?

T.B.: I tak było za dużo kompromisów. Łagodnych utworów w stylu „Shema Izrael", „W obliczu aniołów" w ogóle nie miało być na płycie. Jeździliśmy wtedy na różne spotkania, na rekolekcje dla muzyków w Ludźmierzu i tam słyszeliśmy muzykę uwielbieniową. Tam była dość miła atmosfera i coś z tego przedostało się na naszą pierwszą płytę. To wszystko działo się bardzo spontanicznie, nasz zespół nie był tworem jakiejś kalkulacji przy zielonym stoliku.

„Słuchaj Izraelu" z pierwszej płyty dobrze się jednak sprawdza na pielgrzymkach.

T.B.: Litza wymyślił przebój pielgrzymkowy w kuchni naszego mieszkania. Przyszedł, powiedział „daj gitarę" i zaczął grać, a ja po chwili wymyśliłem linię melodyczną.

Byliście zgorszeniem dla niektórych pobożnych wiernych?

T.B.: Jeśli tak, to jest to sprawa tych ludzi. My usłyszeliśmy Dobrą Nowinę i cieszyliśmy się jak małe dzieci. Na ich miejscu też bym się cieszył, ale ci „pobożni" za długo studiowali teologię i już nie potrafią się cieszyć. W opinii niektórych katolików powinniśmy w ogóle zmienić Kościół... mówię poważnie. Takie wpisy czytam np. na Facebooku.

Wasz zespół jest złożony z silnych osobowości. Każdy z was jest liderem jakiejś formacji. Jak to się stało, że przez 20 lat udało się uniknąć konfliktów?

T.B.: Oczywiście, że były konflikty i to nawet bardzo poważne. Wręcz podejrzane byłoby, gdyby ich nie było. Ale przychodzi Duch Święty i sprawia, że znowu możemy ze sobą współpracować. To jest dowód na to, że „wilk zamieszka z barankiem". W tym wszystkim najważniejsze jest to, że potrafimy sobie przebaczyć. Widocznie Pan Bóg jest tym zainteresowany.

Ludzie chcieliby może usłyszeć, że taki Litza albo Budzy „daje radę", a wy mówicie, że jesteście grzesznikami?

R.F.: Jak doświadczyłeś bezinteresownej miłości, to nie masz prawa niczego od nikogo wymagać. Nie mam prawa potępiać kogoś, kto się rozszedł z żoną, a nawet zabójcy, bo nie wiem, jak sam bym się zachował. Ja nie daję rady. Bóg robi wielkie rzeczy, a ja mu tylko przeszkadzam. Są trudne momenty, jak w małżeństwie. Kiedy przychodzi ciemność, to masz okazję, żeby ćwiczyć swoją wierność.

Trzeba było odejść z Acid Drinkers?

R.F.: Jestem wierny jednej żonie, ale w życiu artystycznym można zmieniać i poszukiwać. Kiedy się wypalam, to nie chcę ludzi oszukiwać, nagrywać kolejnej płyty tylko po to, żeby zarobić trochę pieniędzy. Nie wiem, ile lat będę grał w Luxtorpedzie, ile lat w Arce Noego, a ile w 2Tm2,3. Chcemy poszukiwać. Tomek nagrywa z jazzmanami, robi muzykę, której ja nawet nie rozumiem, ale się realizuje. Też tak chcę. Widziałem też, że to jest dobry moment, że mogę zostawić niektóre zespoły i być z moimi dorastającymi córkami, bo nie znałem ich nauczycieli, koleżanek. One bardziej potrzebowały ojca niż fani – Litzy.

Nie było strachu, że źródło dochodów wysycha, a na utrzymaniu rodzina?

R.F.: Ale jakie źródło dochodów? Żeby grać z Acidami, Flapjackiem czy z Tymoteuszem, założyłem firmę. Kiedy grałem w Turbo, to pracowałem jako dekarz i występowałem na weselach, żeby moja żona miała włożyć co do garnka i żeby było za co kupić pięć ton koksu na zimę. Jak chcesz grać to, co kochasz, to musisz zarabiać dodatkowo. Dlatego Tomek pisze wiersze i maluje obrazy, a ja prowadzę działalność gospodarczą: jestem księgowym, wysyłam paczki, wydaję płyty. Słyszałeś 2Tm2,3 w radio? Ale to jest przygoda duchowa. Lubię grać. Kiedyś uciekałem w muzykę od moich problemów, a dzisiaj mogę się tym cieszyć.

Zagraliście na Przystanku Woodstock. Jak w końcu do tego doszło?

T.B.: Graliśmy i na Woodstocku, i na Przystanku Jezus.

Wasza obecność na Przystanku Jezus jest chyba naturalna?

R.F.: Dlaczego? Po co wozić drzewo do lasu? Tak jak śpiewamy: „Powiedzcie to ubogim, powiedzcie to cierpiącym". Tamci, na Przystanku Jezus mają dużo Dobrej Nowiny. Bardziej się utożsamiam z ludźmi, którzy stoją pod sceną i cierpią, a w muzyce szukają sensu życia. Byłem ostatnio na koncercie GBH i dziękowałem im, bo radowałem się ich muzyką jako dzieciak. Słuchem jeszcze Discharged, One Way System, Cockney Rejects. To były zespoły, które mi dawały nadzieję. Kiedy ich słuchałem, to od razu nabierałem chęci do życia i mówiłem sobie „warto się zmagać". Wielu ludzi przyjeżdżających na Woodstock szuka sensu. Podobnie jak my w latach 80. jeździliśmy do Jarocina.

T.B.: Jezus mówi: „Wy jesteście solą ziemi". Kultura też potrzebuje posolenia. Kultura zachodniej Europy jest rozkładającym się, śmierdzącym trupem. Wiesz, gdzie to najlepiej widać? Jak się pojedzie na festiwal współczesnych filmów albo do „współczesnego" teatru. Ale kulturę też można ożywić. My staramy się solić kulturę.

Mieliście problemy, żeby otrzymać zaproszenie na dużą scenę na Przystanku Woodstock?

T.B.: A gdzie tam.

R.F.: Jurek to jest załogant taki sam jak my. Z moją żoną bardzo długo rozmawiał o bardzo ważnych, duchowych sprawach.

T.B.: My Owsiaka bardzo lubimy. Jurek nawet kupił ode mnie dwa obrazy. Nie jesteśmy od tego, żeby sądzić ludzi. Jurek Owsiak sam nas tam zaprosił. Myśmy się nigdzie nie wpraszali.

R.F.: Tylko Bóg sądzi sprawiedliwie.

A pamiętacie reakcje publiczności pod sceną?

T.B.: To były bardzo pozytywne reakcje. Mieliśmy to szczęście, że graliśmy, gdy jeszcze było widno. Najgorzej dla artysty jest grać w ciemnościach, kiedy nie widzisz, dla kogo grasz. Dobrze jest widzieć, czy publiczność się uśmiecha, klaszcze czy w ogóle reaguje na to, co robisz. To nas kręci, podnieca. Kiedy zaczęliśmy grać, to widać było, jak ludzie ze wszystkich stron biegną pod scenę. Niesamowity widok.

R.F.: Publiczność woodstockowa to ludzie, którzy nie pozwolą sobie narzucić sposobu myślenia i właśnie dlatego Arka Noego zdobyła nagrodę Złotego Bączka. Gdyby ci ludzie byli do nas uprzedzeni i skażeni myśleniem, że to jakieś „wrzeszczące, katolickie dzieci, które Litza wykorzystuje do robienia kasy", toby nie przyszli. A oni głosowali na nas, bo im się podobało. Ich się nie da oszukać. Koniec końców doskonale wyczują, czy przyszedłeś do nich czymś się podzielić, czy tylko zarobić. Media mogą kreować, promować, deprecjonować, ale ludzie to zweryfikują.

Poszliście jak owce między wilki?

R.F.: Kto jest wilkiem, a kto owcą? To media dorabiają ideologię, straszą ludzi, a jest tyle dobrych rzeczy, które można pokazywać. Zawsze było zło i świętość obok siebie. Wszystko sprowadza się do tego, co chcesz afirmować. Myślisz, że ja nie widziałem zła w swoim życiu? Widziałem, jak cierpią ludzie poranieni przez aborcję. Wiem, czym jest smutek i depresja, ale nie chcę o tym śpiewać. Wolę śpiewać, że jest oprócz tego nadzieja i miłość. Wolę mówić o tym, że żyję 30 lat w małżeństwie, mam siódemkę dzieci i tyle samo wnuków. Moje życie jest piękne, chociaż czasami trudne, ale moja żona mówi: „jeśli trudne, to znaczy złe"?

Jeszcze zanim pojawił się 2Tm2,3 w utworach Armii można było znaleźć odniesienia do chrześcijaństwa. Podobnie było w Creation of Death, Turbo czy Izraelu. Każdy z was już śpiewał o dobru. To nie wystarczyło?

T.B.: Gdyby nie było 2Tm2,3, to nie wiem, czy powstałaby Arka Noego, gdzie Robert napisał teksty tak proste, a jednocześnie trafiające w punkt, że to jest również katecheza dla dorosłych. Płyt Arki powinni słuchać dorośli, którzy często mają religijność dzieci idących do Pierwszej Komunii. Wiara jest czymś żywym i trzeba ją kształtować.

R.F.: Ewidentnie widać było pomoc Bożą. Mówiłem sobie: skoro nic nie mogę wymyślić, a mam pewne zadanie do wykonania, to mnie, Boże, ratuj. Miej miłosierdzie nad słuchaczem. Notowałem strzępy myśli i okazywało się, że mam piosenkę. To nie jest kokieteria. Nie mam praw do tych tekstów, więc nawet nie zgłosiłem ich do ZAiKS. „Taki duży, taki mały może świętym być" to są słowa Jana Pawła II.

Arka Noego jest konsekwencją powstania 2Tm2,3?

R.F.: Zaczęło się od „Słuchaj Izraelu", który powstał tylko dlatego, że lubiłem „Mama said" Metalliki. Jak to się spodobało, to dostałem kolejny telefon i usłyszałem: „zrób coś podobnego". Więc napisałem: „Zbuduj, Ojcze Nasz, nowe Jeruzalem", co brzmiało podobnie do tego pierwszego utworu. Potem dostałem propozycję: napisz coś na przyjazd Ojca Świętego. Broniłem się, bo nie umiałem komponować takich rzeczy, ale w końcu napisałem kolejną piosenkę i tak powstało „Nie boję się, gdy ciemno jest". W każdej twórczości najważniejsze są intencje, nawet w gotowaniu. Jeśli ktoś robi obiad z miłości, to sałata z cytryną będzie smakowała jak homary. Podobnie jest z piosenkami: intencja trafia do serca słuchacza.

Na koniec po raz kolejny obalmy mit: nie gracie rocka chrześcijańskiego.

R.F.: Jeśli miałbym określić jakoś naszą muzykę, to powiedziałbym, że jest to alternatywa.

Plus Minus: 20 lat to piękny wiek dla zespołu rockowego. Kiedy zaczynaliście pracę nad pierwszą płytą 2Tm2,3 przypuszczaliście, że to będzie tak trwały projekt?

Tomasz Budzyński: Szczerze mówiąc, niczego nie planowaliśmy naprzód. Szliśmy na żywioł i oddaliśmy to Panu Bogu. To jest sprawa duchowa, której nie można ująć w sztywne, ludzkie ramy. Mieliśmy w sobie neoficki zapał, cieszyliśmy się, że będziemy razem grać. Z Robertem wyszukiwaliśmy sobie cytaty biblijne, podawaliśmy je przez telefon. Tak powstała nazwa zespołu (śmiech).

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów