Ostatnie lata są dla Pierce'a Brosnana czasem bardzo intensywnej pracy. Aktor przekroczył sześćdziesiątkę, ale jest trochę tak, jakby to dzisiaj zaczął zbierać plony, na które pracował całe życie.
„Wesele w Sorrento" Susanne Bier, „Riviera dla dwojga" Joela Hopkinsa, „Nauka spadania" Pascala Chaumeila, „November Man" Rogera Donaldsona, „Ocalona" Jamesa McTeigue'a, „Impuls" Aarona Kaufmana, „Kontrola absolutna" Johna Moore'a to tylko niektóre z filmów, w których w ostatnich latach grał Pierce Brosnan. A w 2017 roku na premierę czeka kolejnych jego pięć tytułów, w tym dwa Martina Campbella, z którym Brosnan pracował wcześniej przy bondowskim „GoldenEye". Zapowiadany jest też dziesięcioodcinkowy serial o potentacie naftowym z Teksasu „The Son". Brosnan jest aktorem wszechstronnym. Potrafi uruchomić całą paletę aktorskich środków, z równym powodzeniem gra w dramatach, thrillerach, komediach. W blockbusterach i małych filmach niezależnych. Choć w rozmowach z dziennikarzami nie rozwodzi się nigdy na temat swojego aktorstwa.
– Nie należę do aktorów, którzy bez przerwy deliberują na temat roli – twierdzi. – Czytam tekst, staram się zrozumieć bohatera i gram. Jeśli coś się reżyserowi nie podoba, zawsze może scenę przerwać. Ale jeśli zostałeś dobrze obsadzony, czujesz swoją postać.
Ale jakkolwiek byłby Pierce Brosnan zapracowany, to i tak zawsze powtarza, że najważniejsze jest dla niego życie rodzinne.
– Jestem człowiekiem kameralnym. Najwyżej ze wszystkiego cenię sobie spokój. Nie ma niczego lepszego od wakacji z żoną i dziećmi – mówi.
Tak było zawsze. Jako młody chłopak zakochał się w pięknej aktorce, starszej od niego o pięć lat, mającej już wtedy dwoje dzieci. W 1980 roku się pobrali, ich syn Sean przyszedł na świat, gdy Brosnan miał 30 lat. Niedługo później, po śmierci ich biologicznego ojca, aktor zaadoptował również dzieci Cassandry – Christophera i Charlotte. Spędzili razem 17 lat. Gdy Cassandra umarła na raka jajnika w 1991 roku, Brosnan długo nie mógł się otrząsnąć z rozpaczy. Pracował, grał, ale nie mógł sobie dać rady ze wspomnieniami. Ucieszył się niemal, gdy powódź zniszczyła dom, w którym mieszkali z Cassandrą.
– Nie miałbym siły, żeby go sprzedać, a tak może uda mi się pozbyć choćby części bolesnych wspomnień – tłumaczył w jednym z wywiadów. – Choroba bliskiej osoby zmienia wszystko, zaczynasz myśleć o śmierci, umieraniu. Rytm życia wyznaczają kolejne operacje i chemioterapie. A jak nie udaje się wygrać walki o życie, jest już tylko poczucie potwornej straty.
Strata żony i córki
Brosnan sam wychował trójkę dzieci. Ale życie idzie dalej. W 1994 roku aktor spotkał amerykańską dziennikarkę telewizyjną Keely Shaye Smith. W 1997 roku przyszedł na świat ich pierwszy syn Dylan, w 2001 – Paris. Po jego urodzeniu się pobrali. Keely oddała się całkowicie domowi, jak mówi aktor, stała się „matką na pełnym etacie", choć znajduje również czas na pisanie. Nie jest to wielka twórczość: pani Brosnan wydaje poradniki na temat ogrodnictwa.
Jednak życie nie oszczędziło mu kolejnego ciosu. Po latach od śmierci Cassandry, w 2013 roku 41-letniej Charlotte, podobnie jak jej matce, nie udało się pokonać nowotworu jajnika. Osierociła dwoje dzieci.
Za Brosnanem nie ciągną się skandale. – Rola ojca jest najtrudniejszą rolą, jaką w życiu gram – mówi. Kiedy jego syn Sean prowadził samochód po alkoholu, to on odebrał go z policji i razem z nim podpisał się pod oświadczeniem z przeprosinami. Brosnan potrafił też przyznać się do własnego błędu. Niedawno pojawił się w reklamach gumy do żucia zawierającej nikotynę, limonki, przyprawy i orzechy. Okazało się jednak, że produkt ten zwiększa możliwość wystąpienia raka jamy ustnej i gardła. Brosnan wydał oświadczenie, że nie wiedział nic o ingrediencjach środka na świeży oddech i jest zszokowany, iż użyto jego wizerunku do promowania szkodliwego produktu. – Przeżyłem tragiczną stratę swojej pierwszej żony i córki, a także wielu przyjaciół, którzy umarli na raka. Wspieram działalność organizacji i wszelkich programów mających na celu badania prozdrowotne – powiedział.
Jednak czuje się, że na co dzień stara się żyć z dala od zgiełku show-biznesu, ma trzeźwy stosunek do życia. Nie pławi się w popularności. Zapytany kiedyś przez czytelników brytyjskiego „Empire" o najdziwniejsze miejsce, w którym zobaczył swój wizerunek, odpowiedział: – Najdziwniejsze? Chyba na Tajwanie, gdy podano mi kawę i zobaczyłem rysunek własnej twarzy na wierzchu, na śmietance. Pomyślałem: „Nie, tego już za dużo". To było po drugim Bondzie. Machina marketingowo-promocyjna szalała. Rozumiem to, ale wtedy nad tą kawą poczułem się zgwałcony i wykorzystywany. Pomyślałem, że ludzka chciwość nie ma granic.
Czasem aż dziwi, jak facet o takiej pozycji mógł zachować tyle skromności.
– Kocham to, co robię, i jestem wdzięczny losowi, że mogłem w swoim zawodzie tyle osiągnąć – mówi. – Zarabiam niewiarygodne pieniądze i wspaniale żyję. Ale sława nie trwa wiecznie. Muszę stale myśleć o tym, by zabezpieczyć własną karierę i byt swojej rodziny w przyszłości. I zachować pokorę. Bo tylko tak można w tym zawodzie przetrwać dłużej.
A zapytany, co w życiu ważne, mówi:
– Wierzę w najprostsze wartości. Bądź dobrym człowiekiem, sympatycznym partnerem i baw się dobrze. Dawaj z siebie mało, dostawaj dużo. Nie, no to ostatnie to żart.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95