Od dawna się zastanawiam, czy wykroczenia przeciwko ogólnie przyjętym zasadom postępowania są świadome i wynikają ze słabości, ulegania pokusom albo wręcz z cynizmu, czy też spowodowane są zatarciem się w ludzkiej świadomości norm zapisanych w dekalogu?
To jest właśnie sprawa kultury, w której się odchodzi od dziesięciu przykazań.
Człowiek wychowany tradycyjnie, który pamięta przykazania, choć nie zawsze ich przestrzega, jeśli kłamie, to się wstydzi.
W kulturze ponowoczesnej zwłaszcza, ale już i w nowoczesnej, prawdomówność nie jest tą wartością, która ma człowiekowi towarzyszyć w życiu. Nacisk na jej przestrzeganie bardzo osłabł w edukacji, a to, co młodzi i nie tylko młodzi, widzą w telewizji i w internecie, przekonuje ich, że ważne jest to, co dostarcza przyjemności – seks, zabawa, możliwości podróżowania, zakupy. Zygmunt Bauman pisał, że kiedyś człowiek był pielgrzymem, a teraz jest spacerowiczem albo turystą. Przede wszystkim zaś jest konsumentem. To się zaczynało już dawno. Fromm na przełomie lat 50. i 60. obserwował w myśleniu współczesnych brak odpowiedzialności za jakiekolwiek wspólnoty i skwapliwe przyjmowanie hedonizmu.
W języku odbiło się to pewnie nieco później?
Tak, ale stopniowo zaczęło się zmieniać pojęcie humanizmu. Ja ciągle operuję tym dawnym pojęciem, w którym zawarte jest to, co uważamy za podstawę etyki – szacunek dla każdego człowieka. Każdy człowiek, choć niepełnosprawny, choćby był przestępcą, ma godność wynikającą z tego, że jest człowiekiem. Barbara Skarga, osoba niewierząca, należąca do tej tradycyjnej humanistycznej kultury, twierdziła z naciskiem: „Nie jesteśmy zwierzętami". Einstein, broniąc zasad etyki, nazywał je aksjomatami, takimi samymi, z jakimi on ma do czynienia w fizyce i matematyce. Jedne i drugie są sprawdzane przez doświadczenie. Zasada szacunku dla człowieka, będąca podstawowym wymogiem etyki, sprawdza się w doświadczeniu indywidualnym i społecznym. Gdy jest naruszana, nie przestaje być tą podstawową zasadą.
A jak komunikacja słowna, posługiwanie się językiem, wpływa na erozję dawnego humanizmu, na osłabianie tej podstawowej zasady – szacunku dla człowieka?
Uważamy zgodnie, że język jest częścią kultury. Z jednej strony jest uwarunkowany przez kulturę, z drugiej ją warunkuje. To sprzężenie polega na tym, że jeśli w społeczeństwie upowszechnia się brak szacunku dla ludzi, złe ich traktowanie, wpływa to na język, a jednocześnie używanie języka obraźliwego, języka pogardy, nienawiści, agresji – wpływa na postawy etyczne.
Język odzwierciedla w jakimś stopniu stosunki panujące w społeczeństwie. Jeśli nie są one dobre, jeśli brakuje porozumienia, występują konflikty – ludzie źle używają języka. To złe użycie przenika do mediów, które są dla wielu wzorem zachowań, i sytuacja się pogarsza. Co trzeba przede wszystkim powiedzieć społeczeństwu odnośnie do posługiwania się słowem?
Na początku trzeba powiedzieć to, co przywołałam parokrotnie w naszej rozmowie: że każdy zasługuje na szacunek. Każdy zasługuje na prawdę. Żadnego człowieka nie wolno okłamywać. Biorąc pod uwagę skonfliktowanie społeczeństwa, trzeba ciągle przypominać, że istnieje coś takiego jak wspólne dobro kraju i to wspólne dobro w dużej mierze zależy od tego, czy społeczeństwo potrafi się o nie troszczyć mimo istniejących różnic, czy potrafi dyskutować, posługując się poważnymi argumentami, a nie obrzucać przeciwników obraźliwymi epitetami. Musimy pokazywać, że są drogi do tego, przekonywać, że zawsze trzeba rozmawiać. Byłam kiedyś na forum przeciwników mowy nienawiści „Hejt – reaguj!", zorganizowanym z inicjatywy Rady Europy. Pośród wielu ciekawych wystąpień było przekazane internetowo wystąpienie Michała Rusinka, który kładł nacisk na dialog, na szukanie porozumienia. Na ten temat i w tym duchu dużo pisze profesor Jerzy Bralczyk, członek naszego zespołu. Należy rozmawiać, nawet jeśli się u interlokutora podejrzewa manipulację, brak dobrej woli, nieszczerość – trzeba rozmawiać! Powtarzać pytanie: Dlaczego inaczej rozumiesz jakąś sprawę, jakąś sytuację, czyjąś wypowiedź niż ja? W bardzo dzisiaj zróżnicowanym świecie musimy się uczyć szanować wzajemnie naszą inność i starać się, mimo to, w sprawach ważnych dla ogółu, dla kraju, dochodzić do porozumienia.
Nikt chyba temu nie zaprzeczy, ale wiemy jak trudno rozmawiać właśnie o tych najważniejszych dla ogółu sprawach.
Rzeczywiście są czasem takie sytuacji i zdarzają się tacy ludzie, z którymi trudno rozmawiać. To wskazanie, żeby zawsze starać się rozmawiać, nie rozwiązuje wszystkich problemów etyki słowa ani szukania wspólnego dobra, jednak w wielu przypadkach mogłoby pomóc, gdybyśmy wszyscy bardziej chcieli. Nie powiedziałam dotąd o czymś bardzo ważnym i właściwie podstawowym – o tym, że chęci porozumienia i szacunkowi wobec każdego człowieka, będących warunkami wszelkiego porozumienia, musi towarzyszyć zasadnicza życzliwość dla innych.
To się wydaje oczywiste. Etyka słowa kształtuje się na gruncie etyki ogólnej. Ktoś, kto postępuje zgodnie z jej normami, ma tę „zasadniczą życzliwość", będzie rzadziej używał słów obraźliwych, poniżających, wykluczających.
Albo w ogóle ich nie używa... Otóż my kładziemy nacisk na postawy, których wyrazem jest używany język, nie na sam język. Jeśli słyszymy określenie: mowa nienawiści, to jest ono sygnałem mówiącym o istnieniu nienawiści, którą trzeba się starać przezwyciężyć. Uważam, że to jest pojęcie przesadzone, ale ono stało się już terminem międzynarodowym. Wiele słów obraźliwych, prześmiewczych to nie jest jeszcze mowa nienawiści, ale z perspektywy etyki słowa są naganne i powinno się ich unikać.
Powiedziała pani: prześmiewcze. Gdzie jest granica satyry, gatunku z istoty prześmiewczego? Intuicyjnie wyczuwamy, że jedna satyra jest elegancka, druga ordynarna.
Nam się wydaje, że potrafimy to rozróżnić, ale granic wyraźnych nie ma. Przypomina się Ludwig Wittgenstein, który mówi, że są użycia języka i ich podobieństwa, co sprawia, że granic pomiędzy na przykład synonimami nie ma. Jedno słowo może czasami funkcjonować jak różne wyrazy bliskoznaczne. Rozumiemy je nieco inaczej, podobnie jak nieco odmiennie rozumiemy całe odezwania, całe teksty.
Wracając do wspomnianego wcześniej „świra", może być w tym określeniu złość, lekceważenie, pogarda, ale i nutka pobłażania, jakiej nie zaliczymy do mowy nienawistnej.
Pobłażanie jednak też kwalifikuje – raczej pejoratywnie.
Działania na rzecz etyki słowa muszą uwzględniać całe to, opisane przez panią profesor, zróżnicowanie znaczeń przypisywanych pojedynczym określeniom i tekstom. Jaką rolę przypisuje pani w tych działaniach autorytetom?
Od dawna bronię autorytetów i uważam za bardzo złą cechę współczesnej kultury, że są w niej idole, a nie ma autorytetów. To się wiąże z nastawieniem do życia, z tym, że nie cenimy życia oddanego innym, obfitującego w poświęcenia, ale i w osiągnięcia umysłu, charakteru, tj. w to, co powoduje, że traktujemy kogoś jako autorytet.
Prof. Jadwiga Puzynina jest badaczką języka Norwida, inicjatorką i przewodniczącą Zarządu Zespołu Etyki Słowa Rady Języka Polskiego PAN
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95