Co mówią o sobie pisarze i ci, którzy pisarzy udają

Skoro ludzie wciąż chcą czytać o pisarzach czy nawet o tych, co pisarzy udają, polscy wydawcy poczuli zanętę. I dlatego gdzieś pomiędzy dwudziestym którymś tomem przygód zapijaczonego inspektora policji a kolejną książką kucharską – coś nam cykną. A nuż to chwyci?

Aktualizacja: 11.12.2016 16:58 Publikacja: 08.12.2016 13:22

Saul Bellow: „Przesadna koncentracja na samym sobie jest dla artysty niebezpieczna, wręcz niemoralna

Saul Bellow: „Przesadna koncentracja na samym sobie jest dla artysty niebezpieczna, wręcz niemoralna”.

Foto: MP/Portfolio/Leemage/AFP

Jest więc laptop – kiedy piszę, na podstawce, kiedy poprawiam, bez. Oprócz tego popielniczka, bo przy pracy wypalam tony papierosów, kubek z herbatą – żelazny, turystyczny. Są też notatniki, które zapisuję, gdy nie ma mnie przy komputerze – dawno temu śmiałem się z użytkowników Moleskine'ów, że to straszny snobizm, od kiedy kupiłem swojego pierwszego, nie potrafię ręcznie pisać w niczym innym. A jeśli piszę ręcznie, to piszę piórem Watermana, które kupiłem samemu sobie w prezencie na osiemnaste urodziny" – frapująco opowiada Wojciech Engelking, okrzyknięty „najważniejszym literackim przedstawicielem pokolenia lat 90."

Na temat notesów Anna Dziewit-Meller ma własne zdanie: „Na biurku oprócz komputera mam zawsze notes – jestem z tych ludzi starej daty, którzy muszą mieć notatki na papierze. Bardzo lubię kupować sobie ładne notesy, które potem zapisuję starannie od początku do końca, przygotowując się na przykład do prowadzenia spotkań autorskich".

Zachęceni cudownościami gotującymi się w pisarskich alembikach, czytamy dalej. Sylwia Chutnik: „Lubię mieć pomalowane paznokcie, to dobrze wygląda na klawiaturze. Ale pierścionki, bransoletki zdejmuję. Nie mogę się garbić, lekarz mi zabronił. Mam specjalną poduszkę. Kiedy dorosnę, to kupię sobie tak wielki sekretarzyk, że będzie stał na środku pokoju i nikt nie będzie mógł do niego wchodzić, tylko ja".

Jest i Marcin Szczygielski, naprawdę warto go zacytować: „Zabytkowe domki i pokoje dla lalek z przełomu XIX i XX wieku, które zbieram, także służą procesowi pisania – przy każdej kolejnej książce zamieniam je w makiety opisywanych przestrzeni, w których funkcjonują moi bohaterowie".

Te i inne odsłony intymnego procesu tworzenia zamieszczone są na jednym z portali i widocznie wciąż przyciągają doń czytelników. W innym wypadku jego właściciele nie zdecydowaliby się przecież na opublikowanie tam tylu bredni. A skoro ludzie wciąż chcą czytać o pisarzach czy nawet o tych, co pisarzy udają, polscy wydawcy książek też poczuli zanętę. I dlatego od czasu do czasu – gdzieś tam pomiędzy dwudziestym którymś tomem przygód zapijaczonego inspektora policji rozwiązującego zagadkę „szczególnie makabrycznego morderstwa" a kolejną książką kucharską – coś nam cykną. A nuż to chwyci?

Sukces jest jak kobieta

Sztuka powieści" to zbiór kilkunastu wywiadów z pisarzami drukowanych przez lata w „The Paris Review", anglojęzycznym piśmie od ponad 60 lat ukazującym się w stolicy nad Sekwaną. Lektura tych tekstów to prawdziwa bryza znad oceanu, w porównaniu choćby z rodzimym życiem literackim, w którym dyskusje koncentrują się ostatnio na tym, co źle napisano o Jerzym Pilchu lub kogo nie lubi Andrzej Stasiuk i jego żona. Rozmówcy to dziś albo absolutni klasycy powieści lub pisarze do bycia klasykami aspirujący.

Wywiady ułożono chronologicznie, ale od końca: od Houellebecqa z 2010 roku, aż do samego Papy Hemingwaya z wiosny 1958 roku. Zacznijmy więc właśnie od niego. Na pytanie, co radziłby młodemu pisarzowi, odpowiada: „Powiedzmy, że powinien się powiesić, kiedy tylko się przekona, że pisać dobrze jest wręcz niemożliwie trudno. Potem należy go bezlitośnie odciąć i przez resztę życia powinien zmuszać się do pisania tak dobrze, jak potrafi. Będzie przynajmniej miał historię, jak się powiesił, żeby od czegoś zacząć". I jeszcze: „Im lepsi pisarze, tym mniej mówią o własnej pracy. Joyce był doskonałym pisarzem i tylko palantom wyjaśniał, co robi. Pisarze, których szanował, mieli rozumieć, o czym pisze, czytając go". Mój ulubiony w tym zestawie Saul Bellow idzie mu w sukurs: „Przesadna koncentracja na samym sobie jest dla artysty niebezpieczna, wręcz niemoralna". A potem krytykuje samego autora „Pożegnania z bronią": „Hemingwaya uważam za człowieka, który jako artysta rozwinął ważny styl. Istotny styl życia, do którego wciąż lgną lubiący dramatyzować starzy panowie. Nie uważam Hemingwaya za wielkiego powieściopisarza".

O wolności, którą powinien mieć każdy pisarz, Bellow mówi następująco: „Kiedy studiowałem literaturę na uniwersytecie, dawano mi jasno do zrozumienia, że jako Żyd i syn rosyjskich Żydów prawdopodobnie nigdy odpowiednio nie wyczuję anglosaskich tradycji, angielskich słów. Jeszcze w college'u zrozumiałem, że ci, którzy mi to mówili, niekoniecznie byli moimi bezstronnymi przyjaciółmi. Ale tak czy owak, mieli na mnie wpływ. Musiałem się od nich uwolnić. Wywalczyłem wolność, bo musiałem". Wywalczył wolność i Nobla, czyli został dobrym pisarzem, a o dobrym pisarzu traktuje też William Faulkner: „Dobrego pisarza nic nie zniszczy. Dobrego pisarza może zmienić tylko śmierć. Ci dobrzy nie mają czasu martwić się o sukces i wzbogacenie. Sukces jest jak kobieta – jeśli się przed nią pochylisz, to cię odrzuci. Musisz więc odwrócić się do niej plecami. Może wtedy się do ciebie przyczołga". Proszę przygotować się też na Borgesa, Nabokova, Cortázara, Márqueza, Huxleya i innych. To naprawdę książka, którą warto smakować podczas długich jesiennych wieczorów i wracać do niej, by przekonać się o klasie i skromności największych twórców powieści. Kogo w niej zabrakło? Na pewno François Mauriaca i Grahama Greene'a.

Święty Paweł jako nieszczęście kultury

Trochę gorzej jest z „Życiem na poczytaniu" Grzegorza Jankowicza, z podtytułem „Rozmowy o literaturze i reszcie świata". Zachodzi podejrzenie, że obcowanie z dziełem autora, który na skrzydełku reklamuje się m.in. jako „filozof literatury", może wywołać niczym nieskrępowany atak ziewania. Nie jest jednak aż tak źle, chociaż Jankowicz w swej książce przeplata rozmowy z autorami wybitnymi (Josef Škvorecký, John Bainville, Amos Oz, György Spiró, Miljenko Jergović) z wyraźnie przereklamowanymi (Etgar Keret, Paul Auster) czy zupełnie w tym zestawieniu od czapy (ks. Adam Boniecki). I o ile w „Sztuce powieści" mówi do nas sam Jorge Luis Borges, w książce Jankowicza mamy wywiad z Alberto Manguelem, wieloletnim lektorem niewidomego już wówczas autora „Emmy Zunz", który później sam został pisarzem. Na tym polega różnica.

Na pewno jednak niezainteresowany wyłącznie lekturą rozrywkową czytelnik znajdzie w książce wiele wątków inspirujących, choćby bezustannie tu prowadzony i powracający dyskurs o Holokauście i jego wpływie na autorów z trzeciego czy nawet czwartego po nim pokolenia (choćby Jáchym Topol, Martin Amis czy nasz Piotr Paziński). Mętne wywody Johna Bainville'a na temat związków „czystej nauki" ze sztuką mogą oczywiście nużyć, ale niespodziewanie pisarz staje się obrońcą greckich bogów i celnie strzela: „To był system niemal doskonały! Zwróć uwagę: wszystko miało tam swego boga. Och, jakże bym chciał, żeby nasza kultura powróciła do stanu, w którym posługiwaliśmy się takimi strukturami. Chrześcijaństwo zniszczyło niezwykłe dzieło ludzkiego umysłu. Święty Paweł i Ojcowie Pustyni – z tą ich ascetyczną wyobraźnią – to największe nieszczęście, jakie przytrafiło się zachodniej kulturze. Z ich strony przyszły nakazy, zgodnie z którymi powinniśmy myśleć i żyć. Podczas gdy dawni bogowie, bogowie pogańscy byli na wskroś ludzcy, tacy jak my! Ba! Byli gorsi niż my, ale potrafili żyć pełnią życia, żyli najpełniej, jak tylko się da. Degradacja ciała, traktowanie życia jako stadium poprzedzającego wieczystą egzystencję w raju, to katastrofa, która naznaczyła naszą kulturę głęboką raną".

Tę wypowiedź natychmiast kojarzę z naszym Jerzym Prokopiukiem i jego sądem sprzed lat o „dobrym świecie", który zbezcześciło chrześcijaństwo: bo gdyby go nie było, jak twierdzi ten najbardziej znany z polskich ezoteryków, świat byłby bardziej gnostycki, katarski, masoński – po prostu lepszy. Czytając podobne wyznania zdobywcy Nagrody Bookera, biję się z myślami. To może odpuścić, kupić sobie tego Moleskine'a i zapisać go „starannie od początku do końca"? Zacząć zbierać domki dla lalek, zabytkowe i współczesne, z nadzieją, że „głęboka rana" naszej kultury choć trochę się zabliźni?

Zaskakuje, że wśród przepytywanych przez Grzegorza Jankowicza pisarzy ani jeden nie odwołuje się do doświadczenia wiary chrześcijańskiej. Zresztą sam autor nie wydaje się tym szczególnie zainteresowany. Być może jest tak, że w sekularnej Europie żaden już znaczący pisarz nie przejmuje się nauką Jezusa z Nazaretu i stworzonego przezeń Kościoła, więc trudno ich o to pytać, a jednak od redaktora działu kultury „Tygodnika Powszechnego", pisma wciąż jeszcze mającego w winiecie przymiotnik „katolickie", chyba można tego wymagać. A tu nic.

Paradoksalnie w kontrze wobec powyższego (co daje dość nikłą nadzieję) jest ostatnia powieść oskarżanego o nihilizm Houellebecqa. W „Uległości" główny bohater pewnego dnia odwiedza średniowieczne opactwo. Kontempluje tam romańską rzeźbę Madonny z Dzieciątkiem, a jego pesymistyczne refleksje są przynajmniej pewnym punktem odniesienia do wspólnego dziedzictwa Europy katedr. A ponieważ pisarze, czyli twórcy kultury najwyższej, są pogrążeni w rozpamiętywaniu przemijania i własnej cielesności, obozów zagłady, dołów śmierci, rozpadu, tęsknią za pogaństwem, rozkopują dawne traumy, przede wszystkim zaś gonią za szmalem, czyli zaspokajają „popyt na rynku książki" – na miejsce porzuconego przez nich dziedzictwa wejdzie inne, oparte na religijnych podstawach, żywe i płodne. Wyzute z sekularności i dlatego zwycięskie. „Filozofia literatury" zda się wtedy psu na budę. I zdechnie.

„Podnieś spódnicę i pokaż mi nogi..."

Z wysokiego diapazonu rozważań na szczęście ściągają niedawno wydane książki poświęcone Charlesowi Bukowskiemu i jego potyczkom z pisaniem. To ciekawe, bo przecież sam słynny Henry Chinaski, bohater wielu utworów tego poety i prozaika z Kalifornii, a w zasadzie jego alter ego, w powieści „Z szynką raz!" stwierdził bez ogródek: „Trzeba być dupą wołową, żeby gadać o pisaniu". Bukowski to pisarz u nas znany, ukazały się wszystkie jego najważniejsze książki, znalazł nawet literackich naśladowców.

W dwóch wywiadach, których pisarz udzielił włoskiej dziennikarce Fernandzie Pivano, zebranych i zatytułowanych „Śmieję się z bogami", Bukowski rzeczywiście bez przerwy się śmieje. Śmieje i szydzi, a jednak o pisaniu opowiada. Na przykład swój dzień, a raczej dobę pracy przedstawia następująco: „W nocy piję. Staram się zostać w łóżku do dwunastej, czyli do południa. Jeśli czasem muszę wstać wcześniej, to potem cały dzień kiepsko się czuję. Jak już robi się dwunasta, to wstaję i zaczyna się mój dzień. Zjadam coś, a potem zazwyczaj jadę od razu na wyścigi. Obstawiam zakłady, wracam, Linda [żona – przyp. WCh] robi coś do jedzenia, trochę pogadamy, jemy, wypijamy kilka drinków, a później idę na górę z dwiema butelkami i piszę. Zaczynam tak około dziewiątej trzydzieści i piszę do wpół do drugiej, drugiej, a nawet drugiej trzydzieści. I tyle". I jeszcze: „Kiedyś przepisywałem bez picia, żeby wszystko wyprostować, bo pierwszą wersję pisałem po pijanemu. Potem upijałem się znów, żeby wyprostować to, co napisałem na trzeźwo. I to działa. Tak jest bardzo fajnie i cały proces jest zabawniejszy".

Jednym z najciekawszych epizodów przywołanych w rozmowach z Bukowskim jest jego występ na żywo w telewizyjnym programie o książkach prowadzonym przez popularnego we Francji Bernarda Pivota. Był rok 1978. Do studia Bukowski wszedł już podpity, postawiono przed nim dwie butelki wina, których zażądał, i które spożywał w toku programu. Na początku wszystko szło dobrze, choć pisarz musiał korzystać z włożonej do ucha słuchawki, co sprawiało mu wyraźną trudność. Jednak w miarę osuszania butelek Bukowski coraz bardziej bełkotał i przerywał prowadzącemu. Wreszcie zirytowany Pivot zaczął przywoływać pisarza do porządku, ten jednak nic sobie z tego nie robił, a do siedzącej obok odezwał się w te słowa: „Mogę powiedzieć, czy jesteś dobrą pisarką czy nie. Podnieś spódnicę i pokaż mi nogi, to powiem, czy jesteś dobrą pisarką, czy nie".

Doszło do skandalu. W końcu Bukowski wstał, wyrwał z ucha słuchawkę, dopił wino prosto z butelki, a następnie, na oczach milionów telewidzów, został wyprowadzony ze studia, bo sam nie był w stanie z niego wyjść. Tym samym autor „Zapisków starego świntucha" stał się we Francji bohaterem i ugruntował swoją pozycję w Europie.

„Pośród przesiąkniętej spermą pościeli, pustych puszek po piwie, przepoconych podkoszulków i karaluchów biegających po ścianach Bukowski porusza się w swojej prywatnej strefie dekadencji, seksu, przemocy, alkoholizmu i rozsypujących się marzeń. [...] Bukowski ukryty – jak sam mówi – pod »maską klauna«, pokazuje, jak niepokojąco bliska jest mu potworność życia" – konkluduje swe spotkania z pisarzem Fernanda Pivano.

Ksiądz ginie od kuli w wychodku

Jednak opinia pijaka, który rzygał na spotkaniach autorskich (co widzimy na filmie „Bukowski Born Into This"), a w jeden wieczór wypijał 22 butelki piwa lub siedem win, to na pewno jednostronny obraz pisarza. Tak jak niekoniecznie poprawne jest utożsamianie go z Beat Generation.

Wybór listów Charlesa Bukowskiego zatytułowany „O pisaniu" pokazuje nam nieco inną twarz autora „Na południe od nigdzie". Ten metodycznie bity w dzieciństwie przez ojca chłopak, obsypany potwornie bolesnym trądzikiem nastolatek, ze wstydu spędzający bal maturalny z głową przy szybie, za którą koledzy wirowali z roześmianymi pannami („Nagle mignęło mi w szybie moje własne odbicie – twarz cała w krostach i bliznach, obszarpana koszula. Przypominałem jakieś zwierzę, które wyszło z dżungli zwabione światłem i zagląda prze okno."), to przede wszystkim całkowicie samotny i niestrudzony twórca opowiadań i wierszy. Bez żadnego doświadczenia czy wykształcenia, bez znajomości w środowisku literackim czy wydawniczym Bukowski tydzień w tydzień wysyłał zapisane przez siebie strony z poezją i prozą do niszowych pism literackich, licząc na publikację. Czasem to się udało, najczęściej otrzymywał swoje maszynopisy z powrotem. Jednocześnie było w nim coś, co kazało mu nadal uważać, że tak ma właśnie postępować, ponieważ opowiadania i wiersze, które czytywał w prestiżowych amerykańskich magazynach, uznawał za nieprawdziwe, mdłe, nieporadnie traktujące o czymś, co da się opisać inaczej, lepiej i szczerzej.

Do maszynopisów dołączał listy. Kiedy czyta się je jeden po drugim, często ozdobione pijackimi i sprośnymi rysuneczkami, staje nam przed oczami człowiek walczący z formą, szlifujący ją dzień po dniu i noc po nocy. Choć buńczucznie uznawał się za literackiego naturszczyka, z korespondencji przebija obsesyjne myślenie o sobie jako twórcy, o swoim pisaniu. Bo niby o czym innym miał myśleć? Do Johna Williama Corringtona: „Dajmy sobie swobodę i prawo do błędu, histerii i żalu. Nie wygładzajmy krawędzi, dopóki nie otrzymamy kuli, która toczy się zgrabnie jak w kuglarskiej sztuczce. Wszystko może się zdarzyć – ksiądz ginie od kuli w wychodku; świry wciągają herę bez zahamowań; zapisują twój numer; twoja żona ucieka z jakimś idiotą, który nigdy nie czytał Kafki; ludzie godzinami przechodzą obok rozjechanego kota z czaszką przyklejoną flakami do chodnika; kwiaty rosną w dymie; dzieci umierają w wieku 9 i 97 lat; muchy rozbijają się o siatkowe drzwi... dzieje formy są oczywiste".

Bukowski jest szczery do bólu, nikogo nie udaje i na nikogo nie pozuje. Jego listy, mimo brutalności niektórych sformułowań, pełne są zwątpienia i nadziei. Czym jest pisanie? Dla zaczynających swą przygodę na wyboistym trakcie literatury może ważny okaże się następujący fragment listu 50-letniego Charlesa Bukowskiego (pisownia oryginalna): „teraz [...] jestem stary i brzydki i dziewczyny rzadko już do mnie wpadają, więc zostały konie i piwo. oraz czekanie na śmierć i obsługiwanie maszyny do pisania. łatwo jest być przemądrzałym dupkiem i geniuszem, gdy masz 20 lat. ja nim się nie stałem, ponieważ zawsze byłem na swój sposób opóźniony w rozwoju. obecnie jestem silniejszy i słabszy, ale teraz, gdy mam nóż na gardle, chcę CZY nie, czuję ją, bardzo wyraźnie. życia też zbytnio nie kochałem; na ogół było bardzo brudną grą. rodzimy się, by umrzeć. jesteśmy tylko kręglami do zbicia, przyjacielu".

„Sztuka powieści. Antologia wywiadów z The Paris Review", przeł. Dobromiła Jankowska, Adam Pluszka, Książkowe Klimaty, Wrocław 2016

Grzegorz Jankowicz „Życie na poczytaniu. Rozmowy o literaturze i reszcie świata", Książkowe Klimaty, Wrocław 2016

Charles Bukowski, „Śmieję się z bogami. Rozmowy z Fernandą Pivano", przeł. Krzysztof Filip Rudolf, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2016

Charles Bukowski, „O pisaniu", przeł. Marek Fedyszak, Noir Sur Blanc, Warszawa 2016

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jest więc laptop – kiedy piszę, na podstawce, kiedy poprawiam, bez. Oprócz tego popielniczka, bo przy pracy wypalam tony papierosów, kubek z herbatą – żelazny, turystyczny. Są też notatniki, które zapisuję, gdy nie ma mnie przy komputerze – dawno temu śmiałem się z użytkowników Moleskine'ów, że to straszny snobizm, od kiedy kupiłem swojego pierwszego, nie potrafię ręcznie pisać w niczym innym. A jeśli piszę ręcznie, to piszę piórem Watermana, które kupiłem samemu sobie w prezencie na osiemnaste urodziny" – frapująco opowiada Wojciech Engelking, okrzyknięty „najważniejszym literackim przedstawicielem pokolenia lat 90."

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Czemu polscy trenerzy nie pracują na Zachodzie? "Marka w Europie nie istnieje"
Plus Minus
Wojna, która nie ma wybuchnąć
Plus Minus
Ludzie listy piszą (do władzy)
Plus Minus
"Last Call Mixtape": W pułapce algorytmu
Plus Minus
„Lękowi. Osobiste historie zaburzeń”: Mięśnie wiecznie napięte