Ja jako sejmowy reporter przed laty zawsze chciałem wiedzieć, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, za którymi obradują koalicje, zarządy, kluby parlamentarne. W pierwszych miesiącach istnienia Akcji Wyborczej Solidarność (gdy posłowie tego ugrupowania nie znali się jeszcze dobrze nawzajem) ta ciekawość doprowadziła nawet do tego, że jednego z kolegów wysłaliśmy na przeszpiegi na posiedzenie Klubu AWS. Przeszedł obok sejmowych strażników nieniepokojony i zasiadł na sali plenarnej wśród polityków. Rozpoznał go tylko jeden z posłów Akcji (wtedy najmłodszy parlamentarzysta, dziś nobliwy senator), ale nie dał tego po sobie poznać.
Gdy nasz kolega po kilkudziesięciu minutach opuścił salę, otoczyliśmy go zaciekawieni. Pytaliśmy, jak było, o czym rozmawiali, o co się spierali... Odpowiedź była krótka: „Nuda". Polityczna kuchnia – przynajmniej pod specyficznym przywództwem byłych działaczy NSZZ Solidarność – okazała się całkowicie nieatrakcyjna. Żadnych ideowych sporów, żadnych personalnych ataków, tylko długie i mało pasjonujące przemowy.
Użyłem określenia „polityczna kuchnia", choć obecnie – w czasach, gdy powszechne jest projektowanie mieszkań tak, aby kuchnia łączyła się z salonem – brzmi ono nieco anachronicznie. Dziś kuchnia nie może być brudna czy zabałaganiona, a zupa nie może kipieć z garnka, bo wszystko widać z pokoju. Nadeszły czasy pełnej otwartości. Nie tylko w kuchni zresztą.
Pamiętam, że kiedyś w witrynach salonów fryzjerskich wystawiano zdjęcia pań i panów z pięknymi fryzurami, które miały zachęcać potencjalnych klientów do skorzystania z usług. Samo strzyżenie uważano za czynność może nie intymną, ale na tyle osobistą, że niewartą publicznej prezentacji. Dziś zazwyczaj w miejscu witryny jest szyba od podłogi do sufitu, przez którą widać, jak artyści grzebienia i nożyczek krzątają się wokół pań i panów dumnie zasiadających na fotelach.
Po fryzjerach politykę „głasnosti" wprowadziły panie kosmetyczki. Wracając z pracy, mogę przez szyby podziwiać kunszt manikiurzystek w okolicznym „studiu paznokci". Oczywiście zazwyczaj w takich sytuacjach mogę odwrócić głowę, ale nie zawsze się da. Bo gdy w centrum handlowym usiadłem w kawiarni, z zaskoczeniem odkryłem, że 3 metry przed moimi oczami stoi śliczny śnieżnobiały kantorek, przy którym jedna pani piłuje drugiej pani paznokcie. Pył leciał na wszystkie strony i nie wykluczam, że osiadł na piance w moim kubku kawy.