Filip Memches: Czas na katolicką republikę wyznaniową

Jezus Królem Polski" – obwieszcza na okładce najnowszego wydania tygodnik „Polityka", komentując ironicznie uroczystość, która odbyła się 19 listopada w sanktuarium łagiewnickim.

Aktualizacja: 26.11.2016 13:16 Publikacja: 25.11.2016 23:01

Filip Memches: Czas na katolicką republikę wyznaniową

Foto: Fotorzepa

Polscy biskupi mogą długo i cierpliwie wyjaśniać, że Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana 1050 lat od chrztu Polski nie jest aktem intronizacji Jezusa na jej króla, lecz prasa lewicowo-liberalna i tak będzie obstawać przy swoim. Po co? Głównie po to, żeby mieć nieustannie powody do nabijania się z tych anachronicznych głupków, za których ma nadwiślańskich katolików.

Oczywiście hierarchowie mają rację, przypominając, że łagiewnicką uroczystość trzeba traktować jako wyzwanie dla wiernych w wymiarze osobistym, a nie politycznym. „Jubileuszowy Akt jest nade wszystko aktem wiary, który potwierdza wybór Chrystusa i obliguje nas do życia na miarę zawartego z Nim przymierza" – czytamy w liście pasterskim Episkopatu.

Nie kwestionując słów biskupów, przyznam szczerze, że nie miałbym nic przeciwko temu, żeby chrześcijaństwo jako system wartości było w Polsce punktem odniesienia dla stanowienia prawa i kształtowania się obyczajów (preambuła polskiej konstytucji pozostaje tu niejednoznaczna).

Katolicka republika wyznaniowa, której projekt przyjąłbym z aprobatą, nie byłaby państwem faworyzującym i uprzywilejowującym katolików (choćby majątkowo), lecz takim, które nakłada na nich szczególne moralne zobowiązania.

Nie łudzę się, że Polacy dzięki właściwym ustawom przestaną grzeszyć i staną się zbiorowością świętych za życia. O co więc mi chodzi? O to, że od tego, co uznajemy za dobro i zło w przestrzeni publicznej, zależy choćby to, czy w sytuacji, w której wyrządzę komuś krzywdę, ten ktoś w swojej obronie ma się do czego odwołać.

Kiedy natomiast pojęcia dobra i zła stają się przedmiotem demokratycznej dyskusji, mamy takie efekty jak niedawno we Francji – wzorcowej republice laickiej. Przypomnijmy, Najwyższa Rada Audiowizualna (CSA) – organ odpowiedzialny w tym państwie za porządek medialny – zakazała emisji w czasie reklamowym spotu z udziałem uśmiechniętych osób z zespołem Downa. Uzasadnienie tej decyzji było między innymi takie, że ów materiał może wywoływać wyrzuty sumienia u kobiet, które przerwały ciążę, gdy wykryto u ich nienarodzonych dzieci zespół Downa.

Republikę laicką buduje się w oparciu o optymistyczną koncepcję człowieka. Założenie jest następujące: wiedza i krytyczne myślenie, przezwyciężając przesądy religijne (a do nich zalicza się w tym kontekście też wiara katolicka) oraz totalitarne ideologie, torują drogę szczęściu ludzkości. Jeśli tak, to źródłem norm moralnych i społecznych jest oświecony ludzki rozum. To on je arbitralnie ustanawia, a zatem w rezultacie rozstrzyga o tym, kogo państwo ma chronić, a kogo złożyć jako ofiarę na ołtarzu czyjegoś dążenia do szczęścia.

Jeśli jednak przyjąć (a objawił nam to Stwórca), że człowiek jest skażony grzechem pierworodnym, to jego rozum nie jest władny odróżnić dobra od zła – a więc nie powinien sam stanowić zasad.

Powyżej przywołany francuski przykład może ilustrować taki stan rzeczy: republika laicka z jednej strony przyznaje, że kobiety po aborcji mogą z powodu zabicia dziecka odczuwać wyrzuty sumienia (czyżby jednak syndrom aborcyjny nie był wymysłem ruchów pro-life?), z drugiej zaś – stawia na piedestale komfort psychiczny tych obywatelek – żeby jakichkolwiek wyrzutów im oszczędzić.

Tymczasem w katolickiej republice wyznaniowej państwo stałoby na straży sumienia, gryzącego sprawcę czyjejś krzywdy.

I we mnie, synu Kościoła, może się obudzić w każdej chwili potwór – więc chrześcijaństwo jako system wartości państwa polskiego powinno chronić innych ludzi przede mną. Nie domagam się „przestrzeni życiowej" dla siebie, tak jak to czynią feministki, domagając się prawa do dzieciobójstwa prenatalnego, lecz takich rozwiązań politycznych i ustawodawczych, które w pewnych okolicznościach mogą mnie poskramiać. A zatem mądrale, którzy szydzą z polskiego Episkopatu, powinni w projekcie katolickiej republiki wyznaniowej dostrzec swój żywotny interes.

Autor jest laureatem Nagrody im. Krzysztofa Dzierżawskiego za rok 2016, przyznawanej przez Centrum im. Adama Smitha

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Polscy biskupi mogą długo i cierpliwie wyjaśniać, że Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana 1050 lat od chrztu Polski nie jest aktem intronizacji Jezusa na jej króla, lecz prasa lewicowo-liberalna i tak będzie obstawać przy swoim. Po co? Głównie po to, żeby mieć nieustannie powody do nabijania się z tych anachronicznych głupków, za których ma nadwiślańskich katolików.

Oczywiście hierarchowie mają rację, przypominając, że łagiewnicką uroczystość trzeba traktować jako wyzwanie dla wiernych w wymiarze osobistym, a nie politycznym. „Jubileuszowy Akt jest nade wszystko aktem wiary, który potwierdza wybór Chrystusa i obliguje nas do życia na miarę zawartego z Nim przymierza" – czytamy w liście pasterskim Episkopatu.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki