Ludzie z Marsa
Ludzie z Marsa, tak o najlepszych sztangistach świata powiedział jeden z polskich reprezentantów podczas turnieju O Puchar Morza Czarnego w 1984 roku. Sportowcy krajów socjalistycznych zbojkotowali igrzyska olimpijskie w Los Angeles i chcąc udowodnić światu swą sportową siłę, sami sobie zorganizowali „olimpijskie" zmagania. Ciężarowcy spotkali się w Warnie, nad brzegiem Morza Czarnego. Siłacze z Bułgarii i Związku Radzieckiego wiedzieli, że za zwycięstwa i rekordy zostaną suto wynagrodzeni, jakby wygrali prawdziwe igrzyska. Tajemnicą poliszynela jest, że w Warnie nikt nie ścigał dopingowiczów. Rekordy były wtedy częścią polityki, więc padały często, dokładnie 33 razy. Lżejsze kategorie były domeną gospodarzy, cięższe – siłaczy ze Związku Radzieckiego. W najcięższej wygrał wtedy, ustanawiając kosmiczny rekord świata w podrzucie (265 kg), Ukrainiec Anatolij Pisarienko, który wyprzedził Białorusina Aleksandra Kurłowicza, później wielokrotnego mistrza świata i dwukrotnego mistrza olimpijskiego, a dziś prominentnego działacza tej dyscypliny. Kolejne rekordy bili też wspomniany Topurow i nowa gwiazda tej dyscypliny Naum Szałamanow, lepiej znany jako Naim Sulejmanoglu. 17-letni Bułgar tureckiego pochodzenia w samym tylko 1984 roku ustanowił siedem rekordów świata.
W Warnie dziennikarze mogli jeszcze podglądać siłaczy na zapleczu, wchodzić do sali treningowej, patrzeć, jak przygotowują się do występu. Młody Szałamanow zachowywał się podczas rozgrzewki jak dobrze funkcjonujący automat. Zakładał na gryf coraz większe ciężary, obok stał legendarny trener Iwan Abadżijew i coś pokrzykiwał. Na twarzy geniusza sztangi nie było śladu emocji. Najpierw rwanie, następnie podrzut. Ciężary, jakie dźwigał na tej rozgrzewce, były bardzo wysokie, wystarczające, by wygrać zawody. I oczywiście wygrał je w wielkim stylu, podobnie jak kilku jego kolegów. Nagrody za sukces były olimpijskie: samochód marki Łada plus 10 tysięcy dolarów.
Minęły dwa lata i, tym razem w Sofii, podczas MŚ, znów był dumą Bułgarów. Rok wcześniej wywalczył mistrzowski tytuł w Szwecji, tu też nie miał sobie równych. Ustanowił dwa rekordy świata, srebrnego medalistę wyprzedził o 45 kg. Ale już wtedy szeptano po kątach, że ma propozycję, by przenieść się do Turcji, kraju swoich przodków. Ochrona chodziła za nim krok w krok. I ponoć właśnie z obawy, że może uciec, nie oglądaliśmy go w 1985 roku w Polsce, gdy w katowickim Spodku rozgrywano mistrzostwa Europy.
Z Australii do Turcji
Jego spektakularna ucieczka w Australii w grudniu 1986 roku, gdzie zostawił swoich bułgarskich kolegów podczas Pucharu Świata w Melbourne, który oczywiście wygrał, to materiał na sensacyjny film, godny hollywoodzkiego kina akcji. Wojnę agentów służb specjalnych wygrali tam Turcy, ich perfekcyjnie przygotowywany od roku scenariusz okazał się skuteczny. Bułgarscy agenci nie byli w stanie temu zapobiec. Warto dodać, że plan był uzgodniony z tureckim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, a o wszystkim wiedział ówczesny premier Turgut Ozal.
Dziś wiemy, że Szałamanow wyparował jak kamfora z małej chińskiej restauracji, do której przyszedł wraz z bułgarską ekipą. Uciekł tylnymi drzwiami w toalecie i został przewieziony żółtym datsunem do tureckiego domku kawowego w tym mieście. Kolejne etapy ucieczki to meczet, gdzie wtopił się w tłum modlących się Turków, następnie Canberra i turecka ambasada w stolicy Australii. Tam zapadły decyzje, jak wyglądać będzie dalsza faza tej sensacyjnej akcji. Mistrza sztangi wsadzono do rejsowego samolotu odlatującego do Londynu, skąd prywatnym odrzutowcem premiera Ozala poleciał przez Stambuł do Ankary. Witały go tam tłumy ludzi, a on stał na platformie dużego samochodu jak bohater narodowy i chyba nie docierało do niego to, co się stało.
Bułgarzy walczyli jeszcze o niego przez kilkanaście miesięcy, najpierw zawieszając na rok, a później grożąc, że nigdy nie zgodzą się na jego olimpijskie występy pod obcą flagą.