Adam „Łona” Zieliński: PiS jest skrajnie szkodliwy i niebezpieczny

- Nie można mówić, że każdy dostał szansę i nie każdy z niej skorzystał, bo to po prostu nieprawda. Jedni mieli lepiej, inni gorzej. Nie można tego nie widzieć i twierdzić, że żyjemy w kraju równych szans - mówi raper Adam „Łona" Zieliński

Aktualizacja: 26.11.2017 07:17 Publikacja: 25.11.2017 23:01

Adam „Łona” Zieliński: PiS jest skrajnie szkodliwy i niebezpieczny

Foto: Bartosz Hołoszkiewicz (rentonholmes.com)

Plus Minus: Wiesz już, co to tak wyje tam w tle?

Adam „Łona" Zieliński: Myślę, że tu chodzi zawsze o to samo: żal. Bez względu na to, czy mówimy akurat o zjawiskach globalnych; o tym jak to się uboższe południe dobija do drzwi bogatej północy, czy patrzymy na nasze podwórko, a więc na tych wszystkich, którzy nie odnaleźli się – z różnych przyczyn – w nowej rzeczywistości, to jest ta sama emocja.

Twoja piosenka, do której nawiązywałem, „Co tak wyje?" stała się inspiracją między innymi dla Rafała Wosia, który poświęcił jej trochę miejsca w książce „To nie jest kraj dla pracowników". Na taką skalę rapu nie było jeszcze w publicystyce.

Rafał w ogóle wykorzystał twórczość rapową do podparcia swoich tez.

Ale ty masz tam specjalne miejsce.

Wcześniej posłużył się cytatami z tego utworu w tekście napisanym wspólnie z Grzegorzem Sroczyńskim, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej", ostro kontestującym zdobycze przemian. Świetny artykuł.

Twoja piosenka opisuje lepiej to wszystko niż większość publicystycznych tekstów.

Bez przesady. Zresztą miałem w tej piosence na myśli bardziej uchodźców, ale widać udało mi się to ugryźć na tyle uniwersalnie, że Rafał odnalazł tam też komentarz do szerszego kontekstu naszej lokalnej rzeczywistości. Zwłaszcza że istota problemu jest ta sama: żal. Żal tych, którym się nie udało, do tych, którym się udało.

A ten żal ma swoje podstawy?

Naturalnie, i to niemałe. Co nie zmienia faktu, że nie można za wszystkie swoje niepowodzenia obwiniać systemu.

Co się stało, że wykluczeni nagle pojawili się w dyskursie? Że w końcu zaczęli być dostrzegani.

Pojawił się PiS, który wzorowo wyczuł tę emocję. Nie po to – nie miejmy złudzeń – żeby dać tym ludziom głos, tylko po to, by ich wykorzystać do zdobycia władzy. Skrajnie szkodliwa i niebezpieczna partia, dowodzona przez wyjątkowo cynicznego polityka.

Jak to jest to możliwe, że człowiek zamknięty w domu na Żoliborzu razem z kotem, czuje lepiej nastroje społeczne niż komentatorzy i politycy opozycji?

Nie wiem, skąd u niego ta zdolność, nie mi to oceniać. Możliwe jednak, że kompletne odklejenie od życia, zgnuśnienie i brak kontaktu z rzeczywistością pozwalają ten społeczny żal lepiej zrozumieć. PiS ma naprawdę niezwykłych ministrów, o których kiedyś będą uczyć na lekcjach historii. Widzę, jak Antoni Macierewicz np. opowiada o zakupie śmigłowców, i te wszystkie liczby – że w tym roku kupimy dwa, a w przyszłym jeszcze osiem – ordynarnie wymyśla na poczekaniu. W rapie nazywamy to freestylem. Słucham, jak Mariusz Błaszczak w zasadzie pochwala publicznie rasistowskie hasła, i nie mogę uwierzyć w to, co słyszę; to jest nienawiść w czystej postaci. Wiem, że popularność PiS wynika głównie z tego, że marginalizowane dotąd grupy społeczne mogą w końcu dojść do głosu, ale to jest oszustwo. Nikt nie oddał im głosu, tylko ich wykorzystał. Do robienia takich hec, jakie są na przykład dziełem obu wspomnianych polityków.

Ale PiS popiera już nie tylko ten elektorat, ale i ludzie, których przekonali do siebie tym, jak rządzą.

Nikt rozsądny nie będzie kwestionował ich osiągnięć; budżet rzeczywiście jest w dobrej kondycji, a 500+ jest dobrym sposobem wyrównywania szans. Co z tego, skoro PiS traktuje prawo jako narzędzie do bezczelnego ogrywania innych, skoro kłócimy się z sąsiadami, ku uciesze Rosji, skoro rząd sprzyja postawom już nawet nie nacjonalistycznym, ale jawnie rasistowskim. Ale może w końcu wpadną na ten szalony pomysł, by Jarosław Kaczyński zastąpił Beatę Szydło. Co – jak podpowiada historia – doprowadzi ich do malowniczego upadku. Gdyby tylko został premierem...

Gdyby?

Rozczaruje cię, ale ja nie jestem wolny od cech, które wytykam innym. Więcej, ja jestem ich największym więźniem.

Nawiązujemy do twojej piosenki „Gdzie tak pięknie?" i słowa, które według ciebie najlepiej opisuje nas, jako naród: „Wszędzie jedno słowo jak zaklęcie: Gdyby"

„Gdyby" wzięło się z ziemi, z tej ziemi. Z tego narodu, z tej historii. To jest nasze wielkie dziedzictwo. I hobby.

Gdybanie?

Wspaniały sybstytut aktywności i ruchu, doskonały wypełniacz. To nasze gdybanie bywa nawet urocze i literacko inspirujące. Rzadko natomiast bywa pożyteczne.

„W tym kraju pragmatyków ze skłonnością do filozofii" – to z tej samej piosenki.

Lubię te nasze filozoficzne inklinacje, one się wspaniale sklejają z nieumiejętnością normalnego życia. Nigdy nie staniemy się w pełni zachodnim społeczeństwem, właśnie przez ten rys szaleństwa i tę polską niezgodę na system, nieważne jaki. Możemy bez końca powtarzać, że patriotyzm powinien również polegać na płaceniu podatków, ale obawiam się, że w polskiej duszy grają zupełnie inne melodie. Polacy są chyba najbardziej sobą, gdy rozwijają się im husarskie skrzydła. A w gdybaniu to już po prostu jesteśmy mistrzami.

A co jeszcze gra w tej duszy?

Pewnie wolność z całym dobrodziejstwem inwentarza, ze wszystkimi jej wspaniałymi i ponurymi konsekwencjami. Może dlatego co ileś lat na tej ziemi wybucha powstanie. Wystarczy się rozejrzeć dookoła.

I zobaczyć, że 200 metrów od miejsca w którym siedzimy rozpoczęło się powstanie listopadowe, miała miejsce akcja pod Arsenałem...

...i do tego jesteśmy w miejscu będącym sercem powstania warszawskiego. Ja jestem ze Szczecina, gdzie w 1970 r. zginęło 16 osób, a potem w latach 80. były ogromne strajki. Nawiasem mówiąc – też mamy powód do żalu, bo świat i Polska nie pamiętają, że podpisaliśmy porozumienia dzień przed Gdańskiem.

Tak czy inaczej, podoba mi się u nas ta zadziorność i buntowniczość. Tylko że ona nie sprzyja budowaniu nowoczesnego społeczeństwa. Z drugiej strony stać nas też na zrywy pokojowe i dojrzałe, jak w sierpniu 1980 r. czy w czerwcu 1989 r. Czy – zachowując wszystkie proporcje – ostatnio, kiedy masowo broniliśmy sądów. Kiedy pewna masa krytyczna zostaje przekroczona, to wychodzimy na ulice. I fajnie, że potrafimy to robić ze świeczkami w dłoniach, a nie tylko trzymając cegły.

Dostrzegasz osoby, które skrzywdziła transformacja, a jak oceniasz same przemiany po 1989 roku?

To olbrzymi sukces, ale nie można mówić, że każdy dostał szansę i nie każdy z niej skorzystał, bo to po prostu nieprawda. Jedni mieli lepiej, inni gorzej. Ja na przykład miałem lepiej; wychowałem się w świetnym domu z inteligenckimi korzeniami. Wielu moich rówieśników miało bardziej pod górkę. Nie można tego nie widzieć i twierdzić, że żyjemy w kraju równych szans. Współpracuję czasem z ośrodkiem Monaru w podszczecińskiej Babigoszczy i widuję tam ludzi, którym los przetrącił życiorys już na wstępie.

I jak wygląda tam wasza współpraca?

Robię tam głównie warsztaty rapowe. To jest specyficzne miejsce, które pozwala na niespotykane gdzie indziej uruchomienie wyobraźni. Efekty zresztą często upubliczniamy w postaci jakiegoś nagrania czy filmu. Niesamowite miejsce wolności twórczej.

Czasami określa się twoją twórczość jako rap inteligencki. Identyfikujesz się tym?

Nie, ale nie widzę w tej łatce niczego zdrożnego. Jedyną wadą tego określenia jest po prostu skrajne uproszczenie. Przy takiej etykiecie sporo ginie, a ja nieskromnie uważam, że to, co robimy z Weberem jest znacznie bogatsze, więcej tam jest odcieni niż tylko ta inteligenckość.

Rzuciłeś już pracę w kancelarii prawnej?

A skąd.

Jak to jest możliwe?

Codziennie sam zadaje sobie to pytanie. I prawda jest chyba taka, że jeśli mi się udaje połączyć zawód prawnika i sprawy rapowe, to znaczy, że generalnie nie ma w tym nic trudnego.

I piszesz kawałki o wezwaniu do zapłaty.

Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie dostał suchego wezwania do zapłaty. Ale zachowajmy umiar – znacznie lepszą piosenkę o tych wezwaniach popełnił Afro Jax, pod tytułem bodaj „Uszanowania dla władzy". Ja tak po prostu sobie cicho pojękuję nad językiem tych pism. To jest szerszy problem, czasami dostaje esemesa, którego autentycznie nie jestem w stanie zrozumieć, konsultuję go wtedy ze znajomymi, interpretuje, dociekam... To nawet bywa zabawne, ale upadek języka pisanego w życiu codziennym jest faktem. Tęsknię za przecinkami.

Dlatego idziemy jako społeczeństwo w stronę snapchata i porozumiewania się obrazkami.

No i to jest przynajmniej uczciwsze.

I co? koncerty po pracy w kancelarii?

Tego się tak nie da rozdzielić. Zdarza mi się pracować podczas koncertów, za kulisami. A generalnie wymaga to po prostu jakiejś organizacji i tyle. Zwłaszcza że jeszcze rano trzeba odwieźć syna do przedszkola.

No proszę, a jeszcze niedawno nagrałeś kawałek „Nie mam pojęcia" o tym, że wszyscy znajomi się rozmnażają i kupują auta kombi, a ty nie jesteś w stanie zapamiętać imion ich dzieci.

Ten kawałek był po prostu najstarszy na płycie. Teraz jeszcze częściej chodzę na kinderbale i mam jeszcze więcej okazji, by błyszczeć swoją niewiedzą i udowadniać, że nie pamiętam imion solenizantów. A auto kombi to przereklamowana sprawa. Z powodzeniem można sobie poradzić zwykłym sedanem.

To po prostu symbol zdziwionego ziomka „nagle kupiłeś kombi. Kombi? Po co ci taki bagażnik?".

W dodatku jest też ponurym znakiem upływu czasu, który mówi ci: „No, mordeczko; koniec z ładnymi i niepraktycznymi furami".

A co u ciebie zmieniło pojawienie się dziecka?

W zasadzie wszystko. A najbardziej chyba optykę; jak każdy młody rodzic codziennie jestem zszokowany nowymi rzeczami.

To może następna płyta będzie o ojcostwie?

Niczego bym nie wykluczał.

Bo to już czas nagrywać.

Uzasadniona uwaga, zwłaszcza gdyby wróżyć z naszej z Webberem dotychczasowej częstotliwości wydawniczej.

Tylko ostatnią płytą wysoko zawiesiliście sobie poprzeczkę.

Z całą pewnością to największy sukces. Ale naprawdę staję na głowie, żeby uciec od porównań z poprzednimi płytami. Pewnie stąd te przerwy.

Jest szansa, że wyjdziesz potem na koncert z nowymi kawałkami, a ludzie i tak będą chcieli usłyszeć „Błąd".

Z tym się już pogodziłem. Młynarski – że pozwolę sobie przywołać mistrza – napisał kiedyś o tym wspaniały tekst pt. „Bardzo lubię cię, piosenko". Był to utwór o intymnej relacji między autorem a utworem, o tym, że on tę piosenkę wtedy najbardziej lubi, kiedy dopiero co powstała; kiedy jej jeszcze nikt inny nie słyszał. Potem dzieło zaczyna żyć własnym życiem. I czasem to jest życie, jakiego autor wcale się nie spodziewał.

Mówisz, że pochodzisz z tzw. dobrej rodziny, a stałeś jak Patryk Jaki pod blokiem?

A z tego akurat bym mu zarzutu nie robił. Zresztą, umówmy się: lepszy Patryk Jaki pod blokiem, niż w ministerstwie. Ja się wychowałem trochę obok osiedla. To były normalne czasy, gdy spędzało się mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Stanowczo nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem koleżką z osiedla, ale spędziłem tam mnóstwo czasu.

Wracając do Szczecina, nie myślałeś, żeby się przenieść do Warszawy?

Akurat wracając do Szczecina, zawsze się cieszę, że się nie przeniosłem. Ale rozumiem tych, którzy wyjechali. Np. większość naszych wspaniałych muzyków z zespołu The Pimps to szczecinianie – jest jeden olsztynianin – którzy przenieśli się do Warszawy. Natomiast przy tym, co ja robię, adres nie ma większego znaczenia. A skoro tak, to zostanę w domu.

„Może sprawy, jakie bym wzniecił w moim życiu wszawym / Gdyby Szczecin leżał bliżej Warszawy".

Nie mógłbym zrobić tego dziadkowi, który przyjechał tu z Poznania w 1945 roku; jestem szczecinianinem w trzecim pokoleniu. Widzę to wszystko jako pewne zobowiązanie. I swoje własne miejsce na ziemi, z którego się człowiek wywodzi i do którego wraca. Nawet jeśli zdarzy mu się zniknąć na dłużej.

Hip-hop jest muzyką naszego pokolenia?

Dla trzydziestokilkulatków na pewno. Byliśmy za młodzi na punk rock. To hip-hop wybuchł za naszych czasów i chyba jako pierwszy tak mocno oddał głos tym, którzy go wcześniej nie mieli.

Nie sądzisz, że kiedyś hip-hop też był inny. Teraz się skomercjalizował.

Jak wszystko. Kiedyś flirtowanie z dużymi koncernami czy markami handlowymi było zupełnie nie do pomyślenia, a teraz jest oczywistością.

Twoja ostatnia płyta dobrze się sprzedała. „Błąd" był w radiu i podśpiewywała go sobie nawet moja sześcioletnia córka. Czujesz się twórcą komercyjnym?

Gdyby to mierzyć finansowo, to tak, bo zdarzają się okresy, w których z tego żyję. Ale czy robię to, żeby się przypodobać jak najszerszemu gronu odbiorców? Mam nadzieję, że jednak nie. Wciąż uprawiam to poletko, żeby lepiej lub gorzej wyrazić samego siebie.

I wyrażasz: zaczynałeś trochę jako komik, a teraz masz rzeczywiście gębę inteligenta.

Nie znam twoich intencji, gdy mi wyjeżdżasz z tym „inteligentem", ale coś w tym jest. Z jednej strony nie chcę być zepchnięty do szuflady, do której już nikt nie zagląda, ale z drugiej – i to jest chyba mocniejsza siła – nie mam aspiracji, by trafiać pod strzechy, żeby stać się twórcą masowym.

No, ale flirtujesz przy tym wszystkim z biznesem. Masz swoją linię odzieży.

Raczej linijkę. Prowadzimy z Webberem taką działalność, ale z tego akurat pieniędzy nadzwyczajnych nie ma. Przynajmniej w naszym przypadku. Z perspektywy czasu patrzę na to, bardziej jak na „zajawkę" i chęć opatrzenia się własną metką. Zresztą myśmy się zawsze inaczej ubierali.

Ale nie przychodzisz w bluzie z kapturem do kancelarii?

Przebieram się w budkach telefonicznych. Jeśli jakąś znajdę.

Klienci wiedzą, kto prowadzi ich sprawy?

Niektórzy tak, ale nigdy nie urosło to do rangi problemu. I raczej nie widuję ich na koncertach.

Ale w życie rodzinne wszedłeś akurat wtedy, gdy osiągnęliście sukces. Tłumy zaczęły się pojawiać na koncertach.

I w życiu rodzinnym niczego to nie zmienia. Zwłaszcza że jestem po uszy zakochany w swojej żonie.

Ale nie nagrałeś też żadnego kawałka o miłości.

Kawałki o miłości mają tę cechę, że kilka już powstało i to naprawdę dobrych. I można z nich ułożyć naprawdę zgrabną tracklistę, niczego już nie trzeba dokładać.

To może na następnej płycie?

Pożyjemy, zobaczymy.

—rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)

Plus Minus: Wiesz już, co to tak wyje tam w tle?

Adam „Łona" Zieliński: Myślę, że tu chodzi zawsze o to samo: żal. Bez względu na to, czy mówimy akurat o zjawiskach globalnych; o tym jak to się uboższe południe dobija do drzwi bogatej północy, czy patrzymy na nasze podwórko, a więc na tych wszystkich, którzy nie odnaleźli się – z różnych przyczyn – w nowej rzeczywistości, to jest ta sama emocja.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami