Robię tam głównie warsztaty rapowe. To jest specyficzne miejsce, które pozwala na niespotykane gdzie indziej uruchomienie wyobraźni. Efekty zresztą często upubliczniamy w postaci jakiegoś nagrania czy filmu. Niesamowite miejsce wolności twórczej.
Czasami określa się twoją twórczość jako rap inteligencki. Identyfikujesz się tym?
Nie, ale nie widzę w tej łatce niczego zdrożnego. Jedyną wadą tego określenia jest po prostu skrajne uproszczenie. Przy takiej etykiecie sporo ginie, a ja nieskromnie uważam, że to, co robimy z Weberem jest znacznie bogatsze, więcej tam jest odcieni niż tylko ta inteligenckość.
Rzuciłeś już pracę w kancelarii prawnej?
A skąd.
Jak to jest możliwe?
Codziennie sam zadaje sobie to pytanie. I prawda jest chyba taka, że jeśli mi się udaje połączyć zawód prawnika i sprawy rapowe, to znaczy, że generalnie nie ma w tym nic trudnego.
I piszesz kawałki o wezwaniu do zapłaty.
Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie dostał suchego wezwania do zapłaty. Ale zachowajmy umiar – znacznie lepszą piosenkę o tych wezwaniach popełnił Afro Jax, pod tytułem bodaj „Uszanowania dla władzy". Ja tak po prostu sobie cicho pojękuję nad językiem tych pism. To jest szerszy problem, czasami dostaje esemesa, którego autentycznie nie jestem w stanie zrozumieć, konsultuję go wtedy ze znajomymi, interpretuje, dociekam... To nawet bywa zabawne, ale upadek języka pisanego w życiu codziennym jest faktem. Tęsknię za przecinkami.
Dlatego idziemy jako społeczeństwo w stronę snapchata i porozumiewania się obrazkami.
No i to jest przynajmniej uczciwsze.
I co? koncerty po pracy w kancelarii?
Tego się tak nie da rozdzielić. Zdarza mi się pracować podczas koncertów, za kulisami. A generalnie wymaga to po prostu jakiejś organizacji i tyle. Zwłaszcza że jeszcze rano trzeba odwieźć syna do przedszkola.
No proszę, a jeszcze niedawno nagrałeś kawałek „Nie mam pojęcia" o tym, że wszyscy znajomi się rozmnażają i kupują auta kombi, a ty nie jesteś w stanie zapamiętać imion ich dzieci.
Ten kawałek był po prostu najstarszy na płycie. Teraz jeszcze częściej chodzę na kinderbale i mam jeszcze więcej okazji, by błyszczeć swoją niewiedzą i udowadniać, że nie pamiętam imion solenizantów. A auto kombi to przereklamowana sprawa. Z powodzeniem można sobie poradzić zwykłym sedanem.
To po prostu symbol zdziwionego ziomka „nagle kupiłeś kombi. Kombi? Po co ci taki bagażnik?".
W dodatku jest też ponurym znakiem upływu czasu, który mówi ci: „No, mordeczko; koniec z ładnymi i niepraktycznymi furami".
A co u ciebie zmieniło pojawienie się dziecka?
W zasadzie wszystko. A najbardziej chyba optykę; jak każdy młody rodzic codziennie jestem zszokowany nowymi rzeczami.
To może następna płyta będzie o ojcostwie?
Niczego bym nie wykluczał.
Bo to już czas nagrywać.
Uzasadniona uwaga, zwłaszcza gdyby wróżyć z naszej z Webberem dotychczasowej częstotliwości wydawniczej.
Tylko ostatnią płytą wysoko zawiesiliście sobie poprzeczkę.
Z całą pewnością to największy sukces. Ale naprawdę staję na głowie, żeby uciec od porównań z poprzednimi płytami. Pewnie stąd te przerwy.
Jest szansa, że wyjdziesz potem na koncert z nowymi kawałkami, a ludzie i tak będą chcieli usłyszeć „Błąd".
Z tym się już pogodziłem. Młynarski – że pozwolę sobie przywołać mistrza – napisał kiedyś o tym wspaniały tekst pt. „Bardzo lubię cię, piosenko". Był to utwór o intymnej relacji między autorem a utworem, o tym, że on tę piosenkę wtedy najbardziej lubi, kiedy dopiero co powstała; kiedy jej jeszcze nikt inny nie słyszał. Potem dzieło zaczyna żyć własnym życiem. I czasem to jest życie, jakiego autor wcale się nie spodziewał.
Mówisz, że pochodzisz z tzw. dobrej rodziny, a stałeś jak Patryk Jaki pod blokiem?
A z tego akurat bym mu zarzutu nie robił. Zresztą, umówmy się: lepszy Patryk Jaki pod blokiem, niż w ministerstwie. Ja się wychowałem trochę obok osiedla. To były normalne czasy, gdy spędzało się mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Stanowczo nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem koleżką z osiedla, ale spędziłem tam mnóstwo czasu.
Wracając do Szczecina, nie myślałeś, żeby się przenieść do Warszawy?
Akurat wracając do Szczecina, zawsze się cieszę, że się nie przeniosłem. Ale rozumiem tych, którzy wyjechali. Np. większość naszych wspaniałych muzyków z zespołu The Pimps to szczecinianie – jest jeden olsztynianin – którzy przenieśli się do Warszawy. Natomiast przy tym, co ja robię, adres nie ma większego znaczenia. A skoro tak, to zostanę w domu.
„Może sprawy, jakie bym wzniecił w moim życiu wszawym / Gdyby Szczecin leżał bliżej Warszawy".
Nie mógłbym zrobić tego dziadkowi, który przyjechał tu z Poznania w 1945 roku; jestem szczecinianinem w trzecim pokoleniu. Widzę to wszystko jako pewne zobowiązanie. I swoje własne miejsce na ziemi, z którego się człowiek wywodzi i do którego wraca. Nawet jeśli zdarzy mu się zniknąć na dłużej.
Hip-hop jest muzyką naszego pokolenia?
Dla trzydziestokilkulatków na pewno. Byliśmy za młodzi na punk rock. To hip-hop wybuchł za naszych czasów i chyba jako pierwszy tak mocno oddał głos tym, którzy go wcześniej nie mieli.
Nie sądzisz, że kiedyś hip-hop też był inny. Teraz się skomercjalizował.
Jak wszystko. Kiedyś flirtowanie z dużymi koncernami czy markami handlowymi było zupełnie nie do pomyślenia, a teraz jest oczywistością.
Twoja ostatnia płyta dobrze się sprzedała. „Błąd" był w radiu i podśpiewywała go sobie nawet moja sześcioletnia córka. Czujesz się twórcą komercyjnym?
Gdyby to mierzyć finansowo, to tak, bo zdarzają się okresy, w których z tego żyję. Ale czy robię to, żeby się przypodobać jak najszerszemu gronu odbiorców? Mam nadzieję, że jednak nie. Wciąż uprawiam to poletko, żeby lepiej lub gorzej wyrazić samego siebie.
I wyrażasz: zaczynałeś trochę jako komik, a teraz masz rzeczywiście gębę inteligenta.
Nie znam twoich intencji, gdy mi wyjeżdżasz z tym „inteligentem", ale coś w tym jest. Z jednej strony nie chcę być zepchnięty do szuflady, do której już nikt nie zagląda, ale z drugiej – i to jest chyba mocniejsza siła – nie mam aspiracji, by trafiać pod strzechy, żeby stać się twórcą masowym.
No, ale flirtujesz przy tym wszystkim z biznesem. Masz swoją linię odzieży.
Raczej linijkę. Prowadzimy z Webberem taką działalność, ale z tego akurat pieniędzy nadzwyczajnych nie ma. Przynajmniej w naszym przypadku. Z perspektywy czasu patrzę na to, bardziej jak na „zajawkę" i chęć opatrzenia się własną metką. Zresztą myśmy się zawsze inaczej ubierali.
Ale nie przychodzisz w bluzie z kapturem do kancelarii?
Przebieram się w budkach telefonicznych. Jeśli jakąś znajdę.
Klienci wiedzą, kto prowadzi ich sprawy?
Niektórzy tak, ale nigdy nie urosło to do rangi problemu. I raczej nie widuję ich na koncertach.
Ale w życie rodzinne wszedłeś akurat wtedy, gdy osiągnęliście sukces. Tłumy zaczęły się pojawiać na koncertach.
I w życiu rodzinnym niczego to nie zmienia. Zwłaszcza że jestem po uszy zakochany w swojej żonie.
Ale nie nagrałeś też żadnego kawałka o miłości.
Kawałki o miłości mają tę cechę, że kilka już powstało i to naprawdę dobrych. I można z nich ułożyć naprawdę zgrabną tracklistę, niczego już nie trzeba dokładać.
To może na następnej płycie?
Pożyjemy, zobaczymy.
—rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)