Podobny świat wartości spotkamy w wydanych w 1942 roku „Nadberezyńcach" Floriana Czarnyszewicza, powieści, o której Czesław Miłosz napisał: „Wystarczyło jednej stronicy, ażebym uległ wpływowi tego narkotyku i przeczytał jednym tchem 577 stronic dużego formatu". Arcydziełem Czarnyszewicza – bo tylko tak można tę książkę określić – zachwycali się także wielki eseista Jerzy Stempowski, Jędrzej Giertych czy Melchior Wańkowicz. Józef Czapski stwierdzał z kolei: „Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o »Panu Tadeuszu«". I po latach należałoby przyznać mu rację. Nie bez powodu „Nadberezyńców" stawiano obok „Wojny i pokoju", „Nad Niemnem", „Lalki" czy „Trylogii", choć oczywiście najbliżej im do arcydzieła Mickiewicza. Smolarnia Czarnyszewicza leży nieco tylko dalej na wschód od Soplicowa, właściwie ten sam jest tu także bohater zbiorowy – polska szlachta zagrodowa. Czarnyszewicz, podobnie jak autor „Dziadów", opisuje świat, którego już nie ma. Czyni to pięknym, niezwykle bogatym językiem, który już nie istnieje i nigdzie indziej w naszej prozie się nie pojawił. Pełno tutaj rusycyzmów, niektóre partie są pisane niemal w całości po białorusku. Zachwycają też neologizmy i wykorzystanie staropolskich źródłosłowów.
Autor „Nadberezyńców" powraca do krainy swego dzieciństwa, czyli Kresów Wschodnich, daleko za Berezyną. Smolarnia, gdzie toczy się akcja książki, leży niedaleko Wończy, rolę metropolii pełni zaś białoruski dziś Bobrujsk. Głównymi bohaterami są przyjaciele Kościk Wasilewski i Stach Bałaszewicz. W rosyjskiej szkole wspólnie przeciwstawiają się rusyfikacji i nauczycielowi, który prowokuje uczniów do bitki na tle narodowościowym. Fabuła angażuje czytelnika od pierwszej strony. Pełno tu niezapomnianych scen, jak potyczka z białoruskimi chłopami (wyraźne nawiązanie do Mickiewiczowskiego zajazdu z „Pana Tadeusza"!), wesele Hanki, Biała Procesja w Bobrujsku z okazji Bożego Ciała, pogrzeb legionisty Kazika, ucieczka Stacha (w kobiecym przebraniu) i Kościka z więzienia. Pełno tu także prawdziwej miłości do Ojczyzny (zawsze pisanej wielką literą) i wiary w Boga. To właśnie ona różni Polaków od bolszewików i ich sprzymierzeńców, czyli „glinogryzów, plewojadów, dusigroszy, brzydkomowów, rusochwałów, moskwolizów i niedowiarków". Komunizm dla bohaterów „Nadberezyńców" jest nie tylko bezbożny, lecz także odbiera im wartość może dla nich największą: wolność. Marzeniem jednego z bohaterów jest Polska, która przywodzi na myśl tolerancyjną Rzeczpospolitą Obojga Narodów – miałaby on bowiem nieść wyzwolenie nie tylko Polakom, lecz wszystkim tutejszym mieszkańcom, czyli również Żydom, Białorusinom i przedstawicielom innych narodowości.
Powieść Czarnyszewicza to w pewnej mierze Bildungsroman (gatunek powieści opisującej kształtowanie się osobowości głównego bohatera – red.) na tle autobiograficznym. Stach Bałaszewicz to bowiem wyraźnie porte parole Czarnyszewicza (pisarz w czasie wojny, podobnie jak bohater „Nadberezyńców", służył zresztą w polskim wywiadzie). Odnajdziemy tu także elementy powieści przygodowej, awanturniczej, romansu, sielanki i utopii (Polska przedstawia się bohaterom niczym szklane domy Żeromskiego). Ale dzieło Czarnyszewicza traktuje przede wszystkim o wyśnionej, nierzeczywistej Polsce i jak najbardziej rzeczywistych Nadberezyńcach. To oni są tutaj zbiorowym bohaterem, ich próbuje autor uchronić od zapomnienia. Kiedy legiony Dowbora-Muśnickiego wojują z bolszewikami, zaściankowa szlachta ze Smolarni jednym głosem woła: „Polska się zaczęła! Skończyły się już nasze biedy na zawsze". Ci sami zagrodowi szlachcie walczyli wcześniej bezskutecznie o nauczanie w ojczystym języku i wybudowanie kościoła.
Złota i czarna legenda
Innym wielkim nieobecnym polskiej literatury kresowej był przez lata Michał Kryspin Pawlikowski. Pawlikowski był niemalże ziomkiem Czarnyszewicza – pochodził z Mińszczyzny. Rewolucja październikowa zabrała jego rodzinie majątek, a wojna z bolszewikami zmusiła do opuszczenia rodzinnych stron. W 1959 roku ukazała się jego pierwsza powieść „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego". I w tym przypadku pojawiły się niemal od razu porównania z „Panem Tadeuszem". „Dzieciństwo i młodość..." to niemal szlachecka gawęda, która daje wspaniały obraz życia w dawnym Wielkim Księstwie Litewskim, które zaraz odejdzie w niepamięć – w ostatniej scenie młody Tadzio czyta oficjalną depeszę: „Niemcy ogłosiły nam wojnę. Minister wojny Suchomlinow". Drugi tom niedokończonej trylogii zaskakuje. Wbrew tytułowi „Wojna i sezon" niewiele opowiada on o wojnie, która przemebluje świat, a na ziemiach rosyjskich skończy się dwiema rewolucjami i obaleniem caratu. Tadzio lepiej orientuje się w tym, co grają w teatrach Piotrogrodu, niż w sytuacji na froncie. Jest on typem egzaltowanego modernisty, który miałby historię za nic – po prostu wydarza się ona obok niego. A w końcu przychodzi sezon, czyli krucha niepodległość, wielka radość i nadzieja.
Sezon to przybrana ojczyzna Tadzia, czyli Wilno, a także – jak pisze Krzysztof Ćwikliński, znawca i propagator twórczości Pawlikowskiego – „ukochana Puszcza Rudnicka, to odmalowane z nieporównanym wdziękiem wsie i miasteczka Wileńszczyzny, leśniczówka Gajlutyszki, leśne ostępy Jelna, Niemen i ukryte przed okiem ludzkim jeziora, nazywane »miastami umarłych«, Druja i Dzisna". Sezon wreszcie to polityka – zarówno ta wielka, jak i ta mała. Tadzio Pawlikowski (bo jak u Czarnyszewicza, bohater jest tu porte parole autora) nie jest ani endekiem, ani piłsudczykiem. Rewolucję śledzi z oddali, ale na zawsze zniechęca go ona do wszelkich form fanatyzmu. Bo to fanatyzm sprawia, że to, co kocha i co go uformowało, na jego oczach odchodzi.
Po upadku powstania listopadowego, które stało się początkiem końca marzeń o odbudowie Rzeczypospolitej, Kresy Północne były systematycznie rusyfikowane przez carski reżim, zaś na Kresach Południowych i w Galicji Wschodniej rodził się ukraiński nacjonalizm. Sytuacja mieszkańców ziem wschodnich, zwłaszcza Polaków, pogorszyła się zdecydowanie po powstaniu styczniowym. Złotą legendę Kresów, zrodzoną w romantyzmie, propagowali m.in. Józef Bohdan Zaleski w swoich dumkach i Michał Czajkowski w powieściach historycznych, ale najpełniej rozwinęła się w literaturze Kresów Północnych. Idylliczną, nieledwie bajkową krainę znajdziemy choćby w „Panu Tadeuszu". Emigracyjna „kresonostalgia" przyćmiła w pisarzach z ziem porozbiorowej Rzeczpospolitej negatywne emocje i zaowocowała mitem kresowej arkadii. Z kolei czarna legenda narodziła się już w romantyzmie wraz z negatywnymi postaciami Kozaków. Rozwinęła się jednak później, między innymi w pisarstwie Stanisława Brzozowskiego, ostatnią zaś jej odsłoną wydaje się głośna praca „Fantomowe ciało króla: peryferyjne zmagania z nowoczesną formą" Jana Sowy, który widzi w Rzeczypospolitej Obojga Narodów wręcz kolonialne mocarstwo. Obraz bliższy rzeczywistości przedstawili Józef Mackiewicz, który konsekwentnie demitologizował soplicowską idyllę, a także Czarnyszewicz, u którego konflikty z ruskimi chłopami są codziennością.