Co utraciliśmy wraz z Kresami

Rewolucja październikowa oznaczała koniec ziemiaństwa kresowego. Okazała się jednak tragedią nie tylko dla Kresów, lecz także dla całej polskiej kultury.

Publikacja: 03.11.2017 00:00

Co utraciliśmy wraz z Kresami

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Kiedy wybuchała rewolucja październikowa, Rzeczypospolitej od 122 lat nie było na mapie. Carski zaborca, mimo usilnych starań, nie zdołał jednak ani Polaków zrusyfikować, ani położyć kresu specyficznie polskiej kulturze ziemiańskiej. Wprawdzie w 1861 roku car Aleksander II zniósł pańszczyznę, a powstanie styczniowe, które wybuchło dwa lata później, dało Rosjanom świetny pretekst do odebrania dóbr polskim ziemianom i pomniejszenia ich i tak już zubożałych majątków.

W ten sposób do dzisiejszego województwa świętokrzyskiego trafił Onufry Gombrowicz, dziadek Witolda, który został zmuszony do sprzedaży litewskiego majątku niemal za bezcen. Ale wielu polskich ziemian nadal żyło na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Dopiero bolszewikom udało się zniszczyć kulturę, która kwitła na tych ziemiach co najmniej od czasów unii lubelskiej, czyli przez niemal trzy i pół wieku.

Bóg, Honor, Ojczyzna

Gdy ziemiańska kultura Kresów odeszła na dobre – po rewolucji październikowej w 1921 roku przyszedł pokój ryski, a wreszcie II wojna światowa i manifest PKWN, który odebrał właścicielom około 21 tysięcy pałaców i dworów – jej ślady można było odnaleźć już tylko w życiorysach i literaturze. Tę drugą tworzyli przede wszystkim emigranci, co zresztą nie może dziwić, bo przecież kto w Polsce Ludowej opublikowałby dzieła jawnie krytykujące bolszewików, które ponadto przypominały o tym, że gdzieś tam na wschodzie była dawniej Polska? Dlatego książki unieśmiertelniające ziemiaństwo i zubożałą szlachtę zagrodową powstawały w argentyńskim Buenos Aires, gdzie w rzeźni pracował Florian Czarnyszewicz, w Berkley w Kalifornii, gdzie lektorem języka rosyjskiego na uniwersytecie był Michał Kryspin Pawlikowski, czy w Anglii, gdzie swoje wspomnienia spisywał Mieczysław Jałowiecki. Dopiero w ostatnich latach ich utwory ukazały się w Polsce i były szerzej omawiane.

Ale może najgroźniejszy dla komunistów był z tego wszystkiego nie tyle opis bolszewickich zbrodni, ile świat wartości, który możemy odnaleźć w dziełach Kresowian. W pracy „Ziemianie polscy na Kresach 1864–1914. Świat wartości i postaw" Mirosław Ustrzycki zauważa, że główną rolę w rodzinie ziemiańskiej odgrywał mąż, którego zadaniem było zapewnienie rodzinie bytu i pełnienie funkcji publicznych. Sama rodzina, często wielopokoleniowa, znajdowała się w centrum kresowego świata. Bardzo istotną rolę odgrywała także religia, która wprawdzie „nie bywała na Kresach przedmiotem głębszej refleksji intelektualnej czy teologicznego dyskursu", lecz za to spajała wspólnotę.

Innym jej spoiwem była głęboka miłość do ojczyzny. O patriotyzmie Kresowian decydowała ziemia. Przywiązanie do ziemi i ojczyzny nieodłącznie wiązało się zaś z poczuciem obywatelskiego obowiązku, za który uważano w tym czasie obronę majątku, wierność religii katolickiej, pielęgnację rodzimych obyczajów i tradycji przodków, dbałość o język ojczysty i o kulturę narodową. Obowiązki obywatelskie realizowano, zakładając organizacje społeczne, prowadząc działalność w fundacjach, teatrach, tajnej oświacie.

Podobny świat wartości spotkamy w wydanych w 1942 roku „Nadberezyńcach" Floriana Czarnyszewicza, powieści, o której Czesław Miłosz napisał: „Wystarczyło jednej stronicy, ażebym uległ wpływowi tego narkotyku i przeczytał jednym tchem 577 stronic dużego formatu". Arcydziełem Czarnyszewicza – bo tylko tak można tę książkę określić – zachwycali się także wielki eseista Jerzy Stempowski, Jędrzej Giertych czy Melchior Wańkowicz. Józef Czapski stwierdzał z kolei: „Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o »Panu Tadeuszu«". I po latach należałoby przyznać mu rację. Nie bez powodu „Nadberezyńców" stawiano obok „Wojny i pokoju", „Nad Niemnem", „Lalki" czy „Trylogii", choć oczywiście najbliżej im do arcydzieła Mickiewicza. Smolarnia Czarnyszewicza leży nieco tylko dalej na wschód od Soplicowa, właściwie ten sam jest tu także bohater zbiorowy – polska szlachta zagrodowa. Czarnyszewicz, podobnie jak autor „Dziadów", opisuje świat, którego już nie ma. Czyni to pięknym, niezwykle bogatym językiem, który już nie istnieje i nigdzie indziej w naszej prozie się nie pojawił. Pełno tutaj rusycyzmów, niektóre partie są pisane niemal w całości po białorusku. Zachwycają też neologizmy i wykorzystanie staropolskich źródłosłowów.

Autor „Nadberezyńców" powraca do krainy swego dzieciństwa, czyli Kresów Wschodnich, daleko za Berezyną. Smolarnia, gdzie toczy się akcja książki, leży niedaleko Wończy, rolę metropolii pełni zaś białoruski dziś Bobrujsk. Głównymi bohaterami są przyjaciele Kościk Wasilewski i Stach Bałaszewicz. W rosyjskiej szkole wspólnie przeciwstawiają się rusyfikacji i nauczycielowi, który prowokuje uczniów do bitki na tle narodowościowym. Fabuła angażuje czytelnika od pierwszej strony. Pełno tu niezapomnianych scen, jak potyczka z białoruskimi chłopami (wyraźne nawiązanie do Mickiewiczowskiego zajazdu z „Pana Tadeusza"!), wesele Hanki, Biała Procesja w Bobrujsku z okazji Bożego Ciała, pogrzeb legionisty Kazika, ucieczka Stacha (w kobiecym przebraniu) i Kościka z więzienia. Pełno tu także prawdziwej miłości do Ojczyzny (zawsze pisanej wielką literą) i wiary w Boga. To właśnie ona różni Polaków od bolszewików i ich sprzymierzeńców, czyli „glinogryzów, plewojadów, dusigroszy, brzydkomowów, rusochwałów, moskwolizów i niedowiarków". Komunizm dla bohaterów „Nadberezyńców" jest nie tylko bezbożny, lecz także odbiera im wartość może dla nich największą: wolność. Marzeniem jednego z bohaterów jest Polska, która przywodzi na myśl tolerancyjną Rzeczpospolitą Obojga Narodów – miałaby on bowiem nieść wyzwolenie nie tylko Polakom, lecz wszystkim tutejszym mieszkańcom, czyli również Żydom, Białorusinom i przedstawicielom innych narodowości.

Powieść Czarnyszewicza to w pewnej mierze Bildungsroman (gatunek powieści opisującej kształtowanie się osobowości głównego bohatera – red.) na tle autobiograficznym. Stach Bałaszewicz to bowiem wyraźnie porte parole Czarnyszewicza (pisarz w czasie wojny, podobnie jak bohater „Nadberezyńców", służył zresztą w polskim wywiadzie). Odnajdziemy tu także elementy powieści przygodowej, awanturniczej, romansu, sielanki i utopii (Polska przedstawia się bohaterom niczym szklane domy Żeromskiego). Ale dzieło Czarnyszewicza traktuje przede wszystkim o wyśnionej, nierzeczywistej Polsce i jak najbardziej rzeczywistych Nadberezyńcach. To oni są tutaj zbiorowym bohaterem, ich próbuje autor uchronić od zapomnienia. Kiedy legiony Dowbora-Muśnickiego wojują z bolszewikami, zaściankowa szlachta ze Smolarni jednym głosem woła: „Polska się zaczęła! Skończyły się już nasze biedy na zawsze". Ci sami zagrodowi szlachcie walczyli wcześniej bezskutecznie o nauczanie w ojczystym języku i wybudowanie kościoła.

Złota i czarna legenda

Innym wielkim nieobecnym polskiej literatury kresowej był przez lata Michał Kryspin Pawlikowski. Pawlikowski był niemalże ziomkiem Czarnyszewicza – pochodził z Mińszczyzny. Rewolucja październikowa zabrała jego rodzinie majątek, a wojna z bolszewikami zmusiła do opuszczenia rodzinnych stron. W 1959 roku ukazała się jego pierwsza powieść „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego". I w tym przypadku pojawiły się niemal od razu porównania z „Panem Tadeuszem". „Dzieciństwo i młodość..." to niemal szlachecka gawęda, która daje wspaniały obraz życia w dawnym Wielkim Księstwie Litewskim, które zaraz odejdzie w niepamięć – w ostatniej scenie młody Tadzio czyta oficjalną depeszę: „Niemcy ogłosiły nam wojnę. Minister wojny Suchomlinow". Drugi tom niedokończonej trylogii zaskakuje. Wbrew tytułowi „Wojna i sezon" niewiele opowiada on o wojnie, która przemebluje świat, a na ziemiach rosyjskich skończy się dwiema rewolucjami i obaleniem caratu. Tadzio lepiej orientuje się w tym, co grają w teatrach Piotrogrodu, niż w sytuacji na froncie. Jest on typem egzaltowanego modernisty, który miałby historię za nic – po prostu wydarza się ona obok niego. A w końcu przychodzi sezon, czyli krucha niepodległość, wielka radość i nadzieja.

Sezon to przybrana ojczyzna Tadzia, czyli Wilno, a także – jak pisze Krzysztof Ćwikliński, znawca i propagator twórczości Pawlikowskiego – „ukochana Puszcza Rudnicka, to odmalowane z nieporównanym wdziękiem wsie i miasteczka Wileńszczyzny, leśniczówka Gajlutyszki, leśne ostępy Jelna, Niemen i ukryte przed okiem ludzkim jeziora, nazywane »miastami umarłych«, Druja i Dzisna". Sezon wreszcie to polityka – zarówno ta wielka, jak i ta mała. Tadzio Pawlikowski (bo jak u Czarnyszewicza, bohater jest tu porte parole autora) nie jest ani endekiem, ani piłsudczykiem. Rewolucję śledzi z oddali, ale na zawsze zniechęca go ona do wszelkich form fanatyzmu. Bo to fanatyzm sprawia, że to, co kocha i co go uformowało, na jego oczach odchodzi.

Po upadku powstania listopadowego, które stało się początkiem końca marzeń o odbudowie Rzeczypospolitej, Kresy Północne były systematycznie rusyfikowane przez carski reżim, zaś na Kresach Południowych i w Galicji Wschodniej rodził się ukraiński nacjonalizm. Sytuacja mieszkańców ziem wschodnich, zwłaszcza Polaków, pogorszyła się zdecydowanie po powstaniu styczniowym. Złotą legendę Kresów, zrodzoną w romantyzmie, propagowali m.in. Józef Bohdan Zaleski w swoich dumkach i Michał Czajkowski w powieściach historycznych, ale najpełniej rozwinęła się w literaturze Kresów Północnych. Idylliczną, nieledwie bajkową krainę znajdziemy choćby w „Panu Tadeuszu". Emigracyjna „kresonostalgia" przyćmiła w pisarzach z ziem porozbiorowej Rzeczpospolitej negatywne emocje i zaowocowała mitem kresowej arkadii. Z kolei czarna legenda narodziła się już w romantyzmie wraz z negatywnymi postaciami Kozaków. Rozwinęła się jednak później, między innymi w pisarstwie Stanisława Brzozowskiego, ostatnią zaś jej odsłoną wydaje się głośna praca „Fantomowe ciało króla: peryferyjne zmagania z nowoczesną formą" Jana Sowy, który widzi w Rzeczypospolitej Obojga Narodów wręcz kolonialne mocarstwo. Obraz bliższy rzeczywistości przedstawili Józef Mackiewicz, który konsekwentnie demitologizował soplicowską idyllę, a także Czarnyszewicz, u którego konflikty z ruskimi chłopami są codziennością.

Po I wojnie światowej II Rzeczpospolita odzyskała już tylko Kresy „bliższe". Traktat ryski z 1921 roku, który zakończył wojnę polsko-bolszewicką, pozbawił odrodzony kraj obszarów opisywanych przez Czarnyszewicza i Pawlikowskiego. Prawie milionowa społeczność polska znajdująca się po sowieckiej stronie została wywłaszczona. Ci, którzy nie wyemigrowali do nowej Rzeczypospolitej (w istocie była to emigracja, bowiem Polacy z dalszych Kresów porzucić musieli ojczystą ziemię, która – jak wspomnieliśmy – decydowała o patriotyzmie Kresowian), często trafiali do łagrów.

Narracja „Nadberezyńców" urywa się w chwili, kiedy nie wszystko jest jeszcze stracone, ale czuć w powieści zawiedzione nadzieje. Czarnyszewicz uświadamia nam, jaką tragedią był dla wielu Polaków pokój ryski, jak wielka ofiara Stachów Bałaszewiczów poszła na darmo, a wreszcie jak ważna część tradycji narodowej uległa wtedy bezpowrotnemu zniszczeniu. To właśnie pokój ryski – nie rozbiory, nie powstania, nawet nie rewolucja październikowa – ostatecznie położył kres I Rzeczypospolitej jako wspólnocie geograficzno-kulturowej.

Utracony język

Co tak naprawdę zostało nam po Kresach i co wraz z nimi utraciliśmy? Można na to pytanie odpowiedzieć co najmniej na kilka sposobów. Gdyby uciec się do efektownego publicystycznego uproszczenia, można by rzec, że tracąc Kresy, straciliśmy wszystko. I nawet w tak wyostrzonej odpowiedzi byłoby ziarno prawdy, bo przecież literatura polska bez ziemiaństwa kresowego (tak, właśnie tego często pogardzanego ziemiaństwa) byłaby uboższa o arcydzieła miary „Nadberezyńców" czy niedokończonej trylogii Michała Kryspina Pawlikowskiego. I z XX wieku zostałaby nam koniec końców ledwie jedna wielka epicka panorama, pomnik kultury chłopskiej, czyli „Kamień na kamieniu" Wiesława Myśliwskiego.

A mówimy tu o czasach, gdy ziemiańskiej kultury kresowej już nie było. Bo jeśli cofniemy się do wieku XIX, to przekonamy się, że dominuje w nim literatura Kresów – kresowy jest właściwie cały romantyzm, od „Ballad i romansów" Adama Mickiewicza i „Marii" Antoniego Malczewskiego, po pomniki ziemiaństwa, czyli „Pana Tadeusza" i „Pamiątki Soplicy" czy szlacheckie gawędy Henryka Rzewuskiego. Zresztą dwie główne szkoły polskiego romantyzmu nieprzypadkowo nazywają się ukraińską i litewsko-białoruską. Kresowy w dużej mierze jest też pozytywizm, by wspomnieć choćby twórczość Elizy Orzeszkowej (kronikarki ziemiaństwa w „Nad Niemnem" i chłopskiej niedoli w „Chamie"), Gabrieli Zapolskiej czy „Trylogię" Sienkiewicza.

Zostało nam po Kresach także coś mniej rzucającego się w oczy na pierwszy rzut oka – bogactwo językowe. Mogłoby się zdawać, że w Koronie wszelką „ruską mową" pogardzano, ale wybitny historyk języka polskiego Bogdan Walczak ustalił, że we współczesnej polszczyźnie właściwości kresowe stanowią aż 20 proc. I, poza obyczajami, które zniknęły, a także światem jasnych, powszechnie przyjętych wartości, tego języka być może szkoda dziś najbardziej. Co prawda ostatecznie dopiero migracje XX wieku i upowszechnienie środków masowego przekazu niemal całkowicie wyrugowały z polszczyzny lokalne gwary, ale to rewolucja październikowa pozbawiła nas najcenniejszego źródła językowej różnorodności i lekko egzotycznego piękna. Tej straty, niestety, nie da się powetować, choć dzięki dziełom kresowych ziemian możemy przynajmniej do dziś obcować z tym utraconym językiem.

Kresy, czego dowodzą „Rzeczpospolita Obojga Narodów" Pawła Jasienicy czy powieści Józefa Mackiewicza, ceniliśmy głównie wtedy, gdy wymykały nam się z rąk. Podobnie jest z odchodzącymi formami kultury, czego świetnym przykładem niedawna moda na powieść wiejską, która zaowocowała między innymi takimi powieściami, jak „Dygot" Jakuba Małeckiego, „Podkrzywdzie" Andrzeja Muszyńskiego i debiutancki „Skoruń" Macieja Płazy.

Ten nowy „nurt chłopski" – który, podkreślić należy, szybko przeminął – nie wydał wprawdzie żadnego arcydzieła, ale przywrócił wieś polskiej literaturze. Czy jest szansa na podobną rehabilitację kresowej kultury ziemiańskiej? Wydaje się, że nie. Przed stuleciem bolszewicy zapoczątkowali jej szybki zmierzch przypieczętowany pokojem ryskim. Ostatni przedstawiciele kresowego ziemiaństwa już odeszli.

Pozostaje nam jedynie ważna misja dbania o pamięć, bo bez pamięci o Kresach – która nie musi być równoznaczna z kresonostalgią – nie do końca jesteśmy Polakami. —Krzysztof Cieślik

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy wybuchała rewolucja październikowa, Rzeczypospolitej od 122 lat nie było na mapie. Carski zaborca, mimo usilnych starań, nie zdołał jednak ani Polaków zrusyfikować, ani położyć kresu specyficznie polskiej kulturze ziemiańskiej. Wprawdzie w 1861 roku car Aleksander II zniósł pańszczyznę, a powstanie styczniowe, które wybuchło dwa lata później, dało Rosjanom świetny pretekst do odebrania dóbr polskim ziemianom i pomniejszenia ich i tak już zubożałych majątków.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków