Znudzeni „nordic noir”

Kryminały z krajów skandynawskich przez ostatnie 15 lat zrobiły furorę i zdobyły silną markę. Jednak ich nadprodukcja sprawia, że pojęcie „nordic noir" przestało cokolwiek znaczyć.

Publikacja: 03.11.2017 00:00

Jan Nesbo prezentuje wysoki literacki poziom, ale nie odniósł sukcesu w kinie.

Jan Nesbo prezentuje wysoki literacki poziom, ale nie odniósł sukcesu w kinie.

Foto: shutterstock

Niezbadane są ścieżki, którymi poruszają się preferencje czytelnicze. Dlaczego jedna książka staje się międzynarodowym bestsellerem, a inna nie gorsza, może nawet lepsza, pozostaje przemilczana, niezauważona? Dobra promocja, legenda zbudowana wokół autora, skandal? Bo przecież w pisarską jakość nikt dziś już nie wierzy. Są dziesiątki lepiej napisanych kryminałów niż te, które wyszły spod ręki szwedzkiego dziennikarza Stiega Larssona, ale to jego sagą „Millennium" zachwycał się świat przez dobrych kilka lat.

Pierwsza jej część została wydana w Szwecji w 2005 roku, rok po śmierci autora, który w wieku zaledwie 50 lat zmarł na zawał serca. Dziennikarz śledczy i aktywista znany z lewicowego zaangażowania. Po angielsku pierwszy tom ukazał się w 2008 roku i przez wiele miesięcy kolejne części trylogii oblegały szczyty międzynarodowych list bestsellerów. Także w Polsce. W ciągu ostatniej dekady tylko Dan Brown, autor głośnego „Kodu Leonarda da Vinci" sprzedał więcej książek niż Stieg Larsson. W 2015 roku jego książki osiągnęły całościowy wynik 80 milionów sprzedanych egzemplarzy. Tylu ludzi mieszka w Niemczech albo w Turcji.

Szwedzki najazd

O fenomenie „Millennium" powstały setki artykułów, próbowano analizować sukces i siłę przyciągania postaci Lisbeth Salander, socjopatycznej hakerki o wrażliwym na niesprawiedliwość sercu, która odpłaca się przestępcom według zasady „oko za oko". Bo przecież nie można mieć wątpliwości, że to ona zadziałała jak magnes na czytelników, a nie blado wypadający na jej tle dziennikarz śledczy Mikael Blomkvist, który niczym oryginalnym nie wyróżnia się na tle dziesiątek swoich „gatunkowych" poprzedników.

Drugim autorem, który uznawany jest za ojca nowoczesnego skandynawskiego kryminału, jest Henning Mankell. On również już nic więcej nie napisze, bo zmarł w 2015 roku w wieku 77 lat. Stworzył postać Kurta Wallandera, komisarza z portowego miasta Ystad na południowym wybrzeżu Szwecji. Postać, która – gdyby przyjrzeć się jej dokładniej – nie jest tak odległa od wcześniejszych detektywów z amerykańskich czarnych kryminałów. Pochmurny, zawodowo wypalony, piekielnie inteligentny, z rozwalonym życiem rodzinnym, niewylewający za kołnierz, a do tego miłośnik opery. Ileż było już takich postaci?

A jednak Wallander podbił serca czytelników. Zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich, gdzie – być może ze względu na równie nieprzyjazny klimat – bardzo polubili tego komisarza. Do tego stopnia, że Brytyjczycy postanowili zrealizować cykl telewizyjnych filmów opartych na powieściach Mankella. Filmów specyficznych, bo rozgrywających się w szwedzkim mieście, gdzie nazwy ulic i wystawy sklepowe widnieją w języku szwedzkim, a bohater grany przez ikonę angielskiego kina i teatru Kennetha Branagha mówi po angielsku. W dodatku przedstawia się z angielskim akcentem, artykułując „Kert Wallander", zamiast szwedzkiego „Kort Wallander". W tym wypadku skandynawskość została użyta jak kostium lub rekwizyt w teatrze. Szwedzi byli, co prawda, zadowoleni, że Anglicy ekranizują ich pisarza, ale jednak patrzą na te filmy, jak na pewnego rodzaju ekstrawagancję, jeśli nie dziwactwo.

Mankell sprzedał mniej książek niż Larsson, ale wynik 40 milionów kupionych egzemplarzy robi wrażenie. Nie miał szans choćby z tego powodu, że jeżeli seria filmów telewizyjnych z Kennethem Branaghiem była popularna, to nie mogła się równać z ekranizacją pierwszego tomu sagi „Millennium", której pod tytułem „Dziewczyna z tatuażem" w 2011 roku dokonał David Fincher, twórca takich filmów, jak: „Podziemny krąg", „Siedem" i „House of Cards". Powieściopisarz z Europy chyba nie może osiągnąć nic bardziej spektakularnego w świecie zglobalizowanej kultury niż doczekać się wysokobudżetowej adaptacji w Hollywood, które na Europę patrzy z arogancją maskującą kompleksy.

Jest jednak jeden warunek sukcesu. Adaptacja powinna być udana i przede wszystkim – kasowa. Boleśnie przekonał się o tym Norweg Jo Nesbo, którego niedawną ekranizację „Pierwszego śniegu" krytycy zmiażdżyli w recenzjach, a widzowie w komentarzach, co potwierdzają niskie wyniki frekwencyjne w kinach pomimo gwiazdorskiej obsady. Rozczarowanie jest tym większe, że 11-tomowy cykl przygód detektywa Harry'ego Hole'a zdaje się trzymać najwyższy poziom literacki, obok serii Mankella o Wallanderze, w całym obfitym nurcie, jakim jest nordycki noir.

Ojcowie założyciele

Wróćmy jednak do istoty tego zjawiska literackiego, które bywa zaliczane nawet jako odrębny gatunek. Jakie wyznaczniki skandynawskiej prozy zostały sprofilowane w książkach ojców założycieli (Mankell, Larsson, Nesbo)?

Pomijając takie oczywistości, jak kryminalna fabuła, detektywistyczna zagadka i połączenie śledztwa z życiem prywatnym bohaterów, skandynawski kryminał charakteryzuje specyficzne tło kulturowe, scenografia i zimne plenery. Akcja rozgrywa się najczęściej na prowincji. U Mankella jest to portowe miasteczko, tylko z pozoru sielskie i dobroduszne. Z kolei w pierwszej części „Millennium" Larssona akcja przenosi się ze Sztokholmu na odosobnioną wysepkę Hedeby na północy. Wyjątkiem jest Harry Hole, którego przygody są mocno osadzone w Oslo, ale i on podróżuje w różne miejsca, by prowadzić kolejne śledztwa.

Twórcy czerpią garściami ze skandynawskiego kolorytu i klimatu. Mamy więc odludne wyspy, które z cywilizacją łączy tylko jeden most, zamarznięte jeziora, bezdroża, lasy, śnieg po kolana i oszczędnie świecące słońce. Taka stylizacja zastąpiła zamglone ulice angielskich miast oświetlone latarniami z przygód Sherlocka Holmesa czy brudne ulice metropolii z migającymi neonami w tle, które znaliśmy z amerykańskiego czarnego kryminału. Kiedy dodamy do tego elementy kultury lokalnej i dawne nordyckie tradycje – najbardziej wyraziście uwidaczniające się w powieściach Nesbo – to otrzymamy perfekcyjną scenografię dla nordyckiego noiru.

Jednak najważniejszym elementem było tło społeczne. Bohaterowie prowadzący śledztwa, ofiary i rodzaje przestępstw stanowiły odbicie problemów, które w liberalnych skandynawskich krajach zamiatano pod dywan. Mamy więc zbrodnie na tle ksenofobicznym i rasistowskim (Mankell), przestępstwa seksualne i przemoc wobec kobiet (Larsson). U Nesbo z kolei są patologie, choroby i międzyludzka alienacja, która rodzi demony w poukładanym społeczeństwie. Wszystko to unurzane jest w moralnym brudzie i zmowie milczenia. Pieniądze i władza zamykają usta ofiarom oraz świadkom, a psychopatyczni mordercy mają często status lokalnych autorytetów, filantropów, dobroczyńców.

O ile w początkowej fali skandynawskich kryminałów, w pierwszej dekadzie XXI w. mogliśmy mówić o świeżości takiego spojrzenia, to z czasem zaczęło przybywać epigonów oraz mniej zdolnych naśladowców, którzy legitymowali się paszportem krajów Skandynawii. Masowo zaczęto drukować powieści kryminalne reklamowane jako książki o „ważnej wymowie społecznej" oraz „zaangażowane w problemy współczesności". Miały być rzekomo zwierciadłem słabej kondycji Europy i odkrywać prawdę na temat fasadowości przyjaznego państwa.

Powieści stawały się coraz bardziej doraźne. Starzały się szybko jak codzienne gazety. Jeżeli przydarzyła się tragedia z Andersem Breivikiem w roli głównej, to nastąpił wysyp książek o prawicowo nastawionych psychopatach. Jeżeli na pierwszych stronach gazet powracała kwestia przestępczości internetowej, to za moment mieliśmy książki o zabójcach poszukujących ofiar w mediach społecznościowych.

Dziś można w ciemno zakładać, że jeżeli obecnie na tapecie jest sprawa Harveya Weinsteina i akcja #metoo (#jateż), to w następnym sezonie posypią się książki o molestowaniu seksualnym i bezkarności wysoko postawionych gwałcicieli. Kryminały przestały już rozszyfrowywać rzeczywistość i niejako wyprzedzać wypadki, a stały się reaktywne. Opowiadają to, co zostało już opowiedziane w serwisach informacyjnych, i tylko dodają do tego drastyczny posmak i okrutne szczegóły.

Polish noir

Ciekawym i chyba dosyć niespodziewanym efektem ubocznym boomu na skandynawskie kryminały był rozkwit lokalnych odpowiedników. Częściowo stanowią one wariację na temat nordic noir (zwłaszcza w USA polubiono tę estetykę), ale czasem gatunek szedł w zupełnie nową stronę. W Polsce Skandynawowie z początku przysłonili rynek, po czym bardzo szybko rodzimi pisarze zorientowali się, że nie mają na co czekać i muszą dać własne powieści kryminalne. Takie nasze polish noir, co piszę z lekkim przymrużeniem oka. Efekt jest oczywiście różny, zależny od autora.

W kraju nieustannie żyjącym historią można było się spodziewać, że furorę – jak mało gdzie – zrobią kryminały retro. W tej materii od zawsze rządził Marek Krajewski, który powieściami o Eberhardzie Mocku z przedwojennego Wrocławia oraz o Edwardzie Popielskim z dawnego Lwowa, zawiesił wysoko poprzeczkę przede wszystkim w kwestii wiarygodności źródłowo-faktograficznej. Czytanie jego książek przypomina historyczny spacer, gdzie kamienice przedwojennych miast zdają się być na wyciągnięcie ręki, podobnie jak: język, kolory ulic i zróżnicowanie etniczno-kulturowe.

Jak to zwykle bywa, nawet najlepsi autorzy wpadają z czasem w koleiny rutyny, więc ostatnie powieści Krajewskiego są coraz bardziej do siebie podobne. Jeśli ktoś zna jego sympatie do niemieckiej precyzji i uporządkowanej logicznie rzeczywistości, ten nie powinien być niczym zaskoczony. Natomiast nie ma w nich zadęcia i pretensji do wielkiej literatury, którą przejawiają inni autorzy literatury gatunkowej w Polsce. Choćby Zygmunt Miłoszewski, który za zbiór larssonowskich klisz pod tytułem „Gniew" otrzymał Paszport „Polityki" w 2015 r. Nagroda tym bardziej nietrafiona, że „Gniew" konkurował z inną powieścią zaczepioną w gatunku sensacyjnym, ale ponad ten gatunek wychodzącą – ze „Ślepnąc od świateł" Jakuba Żulczyka, książce dużo lepszej przede wszystkim pod względem literackim.

Jeżeli Polacy coś podpatrzyli u Skandynawów, to z pewnością metody promocji. Na przykład kariera Katarzyny Bondy wydaje się być mocno inspirowana drogą Camilli Läckberg, która jest najpopularniejszą i najbogatszą pisarką w Szwecji. Jest nazywana (z początku przez marketingowców, potem przez dziennikarzy, a teraz przez czytelników) „królową szwedzkiego kryminału", podobnie jak Katarzyna Bonda, tylko że polskiego. Läckberg jest celebrytką numer jeden w Szwecji. Chętnie dzieli się swoim życiem rodzinnym z tabloidami, ma kolejnych coraz młodszych mężów (ostatni to zawodnik MMA) i tańczy w telewizyjnych talent-show. Na razie w Polsce nie doczekaliśmy się aż takich literackich celebrytów, ale kto wie, może już niedługo?

Katarzyna Bonda bije konkurentów pod względem sprzedaży. Jednak mimo popularności u czytelników nie ma równie wysokich notowań u krytyków. Świadczy o tym choćby fakt, że nie zdobyła ważnej w środowisku autorskim nagrody Wielkiego Kalibru za żadną ze swoich trzech powieści z cyklu zatytułowanego „Cztery żywioły Saszy Załuskiej". Tę nagrodę mają w dorobku m.in. Marek Krajewski, Zygmunt Miłoszewski, Gaja Grzegorzewska, a w ostatnim roku zdobył ją Mariusz Czubaj. Nagrody Wielkiego Kalibru nie zdobył także inny masowo czytany przez Polaków pisarz, czyli Remigiusz Mróz z Opola, który wydaje po kilka powieści w roku, z czego tylko niektóre są w miarę udane.

Jeżeli coś ciekawego narodziło się w nadwiślańskim kryminale na miarę naszego swojskiego polish noir, to nazwałbym to kryminałem lumpenproletariackim, czyli powieści osadzone w podobnych kręgach co film „Przepraszam, czy tu biją?" Marka Piwowskiego albo obrazy Wojciecha Smarzowskiego czy książki Marka Nowakowskiego, gdzie wódka leje się strumieniami, wszyscy palą mocne papierosy, a bohaterowie to: gangsterzy, dilerzy, alfonsi, dresiarze, prostytutki i skorumpowani gliniarze. Wszyscy ze skazą, ani dobrzy, ani źli. Przemoc podana jest w wulgarnej otoczce, a naturalistyczne opisy ocierają się o turpizm. Jednocześnie wszystko musi być dosyć zabawne, choć na swój specyficzny knajacki sposób. Taki był „Betonowy pałac" (2014) Gai Grzegorzewskiej. Takie są też książki Mariusza Czubaja oraz Ryszarda Ćwirleja, a także do pewnego stopnia w estetyce pijackiej brzydoty były też zanurzone kryminały poety Marcina Świetlickiego. Do takiego przedstawiania rzeczywistości odwołał się także Szczepan Twardoch w historyczno-bandyckiej powieści „Król" (2016) o warszawskich ulicznikach z przedwojnia. Wykreowany w ten sposób świat nie musi się podobać. Może wydawać się zbyt ordynarny i wulgarny. Natomiast nie wolno zapomnieć, że aby tak pisać, trzeba mieć niemały talent stylistyczny.

Zaczytać się na śmierć

Wracając jednak do skandynawskich kryminałów, to z kolejnymi latami nowych autorów przybywało w postępie iście geometrycznym. Obecnie kilka razy w miesiącu możemy przeczytać informację prasową lub reklamę na temat „kolejnego odkrycia skandynawskiego kryminału", o nowej „królowej duńskiego/norweskiego/szwedzkiego kryminału" albo o „fenomenie na scenie kryminalnej prosto z Północy" i o pojawiających się jak grzyby po deszczu „duńskich Nesbo", „norweskich Larssonach" i „fińskich Mankellach".

Coraz trudniej się w tym wszystkim połapać nie tylko czytelnikom, ale nawet znawcom tematu. Dziesięć książek Camilli Läckberg o przygodach pisarki Eriki Falck i policjanta Patrika Hedströma. Dziesięć tomów przygód norweskiego policjanta Williama Wistinga, które wyszły spod pióra Jorna Liera Horsta. Dziesięć powieści o losach Komisarza Van Veeterena autorstwa Hakana Nessera ze Szwecji. Dziesięć o Komisarz Malin Fors w serii podpisanej przez Monsa Kallentofta. Siedem książek Karin Fossum z Norwegii o inspektorze Conradzie Sejerze. I tak dalej.

Co więcej, już nie tylko śmierć bohatera przestaje być przeszkodą w kontynuacji cyklu. Ożywają nawet zmarli pisarze, jak choćby Stieg Larsson, którego sagę „Millennium" kontynuuje obecnie David Lagercrantz. Choć tu trzeba przyznać, że Lagercrantz może nie ma w sobie tyle zapału i lewicowej iskry co jego poprzednik, ale jego dwie powieści o Lisbeth Salander są po prostu lepiej zredagowane niż oryginalna trylogia.

Wszystko to jest podlane olejem wydawniczo-promocyjnym, przez co staje się coraz trudniejsze do rozróżnienia i postawienia wymiernej oceny. Dystrybutorzy zachwalają, że danego autora „czyta się jednym tchem" albo wręcz „pochłania na raz". Ale czy to na pewno zawsze jest zaletą? Disco polo też wpada w ucho i co z tego? Czasami można się po prostu zadławić.

Nasz kontakt z kulturą i rozrywką coraz bardziej przypomina niepohamowaną żarłoczność, kompulsywny kulturowy konsumpcjonizm. Jednocześnie jesteśmy coraz bardziej znudzeni. Zapychamy się kolejnymi fabułami niczym bohaterowie filmu „Wielkie żarcie". Czytanie dziesiątej książki niewiele się różni od zarywania nocy dla piątego sezonu amerykańskiego serialu w dzień po jego premierze. Wodzeni po sznurku mechanizmów narracyjnych dajemy się złapać na haczyk cliffhangera, czyli dramatycznie przerwanej akcji i naiwnie obiecujemy sobie: jeszcze tylko jeden odcinek i koniec. A w tym samym czasie ktoś inny liczy zyski, bo nie ma czegoś takiego jak darmowy serial albo darmowy kryminał, nawet jeśli jest spiratowany czy wypożyczony. Zawsze płacimy naszym czasem i uwagą wychwytującą różnego rodzaju reklamy, treści i przekazy.

Oczywiście czasami znajdziemy na tym popkulturowym śmietniku perły. Pytanie tylko, czy jeszcze będziemy potrafili je dostrzec.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Niezbadane są ścieżki, którymi poruszają się preferencje czytelnicze. Dlaczego jedna książka staje się międzynarodowym bestsellerem, a inna nie gorsza, może nawet lepsza, pozostaje przemilczana, niezauważona? Dobra promocja, legenda zbudowana wokół autora, skandal? Bo przecież w pisarską jakość nikt dziś już nie wierzy. Są dziesiątki lepiej napisanych kryminałów niż te, które wyszły spod ręki szwedzkiego dziennikarza Stiega Larssona, ale to jego sagą „Millennium" zachwycał się świat przez dobrych kilka lat.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów