Nie tylko na Wołyniu, gdzie po całych wioskach i miasteczkach nie tylko nie został kamień na kamieniu, ale nawet ślad na mapie. Także dalej na wschód: nad i za Dnieprem, po obu brzegach Berezyny i Niemna, od Wilna aż po Kurlandię, od Kazachstanu po Syberię, tam, gdzie sięgało polskie osadnictwo albo polski los.
Miasta noszą już inne niż za pierwszej Rzeczypospolitej imiona. W dawnych ludnych katolickich parafiach większość stanowią inni ludzie. Wioski i przysiółki, zaścianki i chutory przepadły w mrokach dziejów, podobnie jak język, który jako jedyny prócz wyznania mówił w tych stronach o narodowości, ale zostały groby. Nawet jeśli sowiecki traktor wyrównał cmentarze albo planista puścił w ich miejscu koryto rzeki, groby zostały, bo jakże je wyrwać wraz z prochami ludzi ze środka ziemi, jak wykorzenić o nich pamięć, odkleić wspomnienie, zakazać czułej modlitwy?