Joanna Szczepkowska: Lekarze prawie jak aktorzy

Porównywanie zawodu lekarza do zawodu aktora to tak jak porównywanie znaczenia powietrza do znaczenia róży. Mimo to odważam się na takie porównanie, bo jeden i drugi zawód mogę obserwować z bliska.

Publikacja: 27.10.2017 17:00

Joanna Szczepkowska: Lekarze prawie jak aktorzy

Foto: Fotorzepa

Zarobki niektórych aktorów – celebrytów czy gwiazd – są czasem szokująco duże i naprawdę niewspółmierne do pożytku z ich pracy. Inni natomiast, nawet ci znani, ciągle gdzieś dorabiają. Po prostu z pensji teatralnej nie da się wyżyć. Tyle tylko że aktor, nawet najbardziej zmęczony, zagra wypoczętego, dostanie brawa i kwiaty, choć po kątach widzowie będą szeptać, że mowę ma bełkotliwą, a głos ochrypły. Wystarczy jednak dobry piarowiec, niby przypadkowe zdjęcia z randki czy zakupów, wstrząsająca wiadomość o nagle obciętej grzywce, żeby dźwignia finansowa poszła w górę.

Grałam w teatrze duże role za marne pieniądze i nagle zaproponowano mi prowadzenie koncertu. Suma była obrzydliwie duża. Możliwe, że grając tanio, zarobiłam sobie na drogi koncert, ale przecież stopień wysiłku i oddania jest dokładnie odwrotny! Na rolę teatralną zrobioną rzetelnie składają się miesiące pracy, emocji, poszukiwań i załamań, a prowadzenie koncertu wymaga dobrych butów i ładnej sukienki.

Moja koleżanka jest tłumaczką z angielskiego. Sięga po najwybitniejszych pisarzy. Tłumaczenie takie to kawał czasu wyjęty z życia. Znajomość języka nie wystarczy. Nie tłumaczy się słów, tylko ducha literatury. Czasem jedno zdanie stawia opór i nie daje się przetłumaczyć tak, żeby znaczyło to samo, co w oryginale. Tłumaczenie literatury to twórczość. Tymczasem moja koleżanka za takie tłumaczenie dostaje... 1500 zł. Jej konkurentka natomiast tyle samo dostaje za tłumaczenie z metra, nie wdając się w żadne tam semantyki. Różnych takich powieści potrafi trzasnąć kilka na kwartał, plus harlequiny na boku. W takim właśnie tłumaczeniu przeczytałam kiedyś zdumiewające zdanie: „Na policzku urosła mu ogromna śliwa". Okazało się, że w języku oryginału „śliwa" oznacza rumieniec. Takie przykłady da się podsumować tylko jednym zdaniem: im lepiej pracujesz, tym mniej zarabiasz. No tak. Tyle tylko, że takimi porównaniami fruwamy w obłokach. Mówimy o signum temporis, o zmierzchu inteligentów. W przypadku lekarzy chodzi jednak o nasze życie.

Od lat zażywam kilka lekarstw, ale nie ma wśród nich lekarstwa na pamięć, więc odwiedzam w trybie pilnym najprzeróżniejsze przychodnie i ostre dyżury z prośbą o receptę, bo nagle zabrakło pigułek... Zdarza mi się to w różnych miastach i miasteczkach. Licząc kilkakrotne pobyty w szpitalu, można powiedzieć, że jestem pacjentem częstym i obeznanym z krajowymi lekarzami. Nie ma wątpliwości – jest ich coraz mniej. Na ogół bardzo rzetelni, ale zmęczeni, znerwicowani albo na jakichś „podtrzymywaczach". Przypominają lotników, którzy latają na starych maszynach, ale póki latają, to się maszyn nie zmienia. Alarm rozbrzmiewa wtedy, kiedy maszyna spadnie.

Nie ma ważniejszej sprawy w państwie niż poprawienie warunków życia lekarzy i warunków leczenia. Nie ma takiego 500+, które zrównoważy skutki marniejącej służby zdrowia. Lekarze rezydenci przestrzegają, że ich zmęczenie może wpłynąć na zdrowie i życie pacjentów. A skąd wiemy, czy to się już nie zdarzyło? Ile pomyłek lekarskich mogło już wyniknąć z decyzji zmęczonego lekarza? Kierowcom wolno prowadzić samochód określoną liczbę godzin – inaczej mogą spowodować wypadek. A przecież w medycynie sytuacja jest taka sama. Z tego, co wiem od znajomych lekarzy, dyżur to zastrzyk adrenaliny – mogą go pełnić, nie czując zmęczenia. Ono przychodzi dopiero w domu. Tyle tylko że organizm te skoki adrenaliny absorbuje coraz trudniej. Będą nas leczyć chorzy ludzie. Pamiętajmy o jednym: oni mogą wyjechać i zarabiać, ale nie chcą! Protestują, głodują po to, żeby leczyć tu, gdzie się urodzili!

Wiadomo, jakie są obawy każdego rządu w takich sytuacjach: damy jednej grupie zawodowej, zacznie protestować druga. To słaby argument. Inna grupa zawodowa nie będzie miała już siły na protesty, rząd nie będzie miał siły na rządzenie. I jednym, i drugim potrzebny jest lekarz. Stabilny, wypoczęty, obeznany z nowościami i jeszcze... ze swoją indywidualną intuicją. Patrzący na każdego po ludzku. Człowiek to nie maszyna. A na to potrzebny jest spokój i czas. A czas to pieniądz.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zarobki niektórych aktorów – celebrytów czy gwiazd – są czasem szokująco duże i naprawdę niewspółmierne do pożytku z ich pracy. Inni natomiast, nawet ci znani, ciągle gdzieś dorabiają. Po prostu z pensji teatralnej nie da się wyżyć. Tyle tylko że aktor, nawet najbardziej zmęczony, zagra wypoczętego, dostanie brawa i kwiaty, choć po kątach widzowie będą szeptać, że mowę ma bełkotliwą, a głos ochrypły. Wystarczy jednak dobry piarowiec, niby przypadkowe zdjęcia z randki czy zakupów, wstrząsająca wiadomość o nagle obciętej grzywce, żeby dźwignia finansowa poszła w górę.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów