To zdanie należałoby chyba dzisiaj wykuć na każdym naszym domu. Ale jak nauczyć się żyć razem, skoro zasadą demokracji jest otwarta różnica zdań?
W naszym wypadku ta różnica rozpina się między pojęciem diabła i pojęciem praw człowieka. Między pojęciem zdrady i pojęciem patriotyzmu. Między rozhuśtaną obyczajowością i bezdusznym ostracyzmem. Potrzebny, coraz bardziej potrzebny jest ktoś, kto będzie w stanie zrozumieć i wypośrodkować te postawy.
Niedawno zostałam zaproszona na konferencję, która inauguruje działalność Fundacji Służby Rzeczypospolitej. Wśród mówców znaleźli się tacy ludzie, jak prof. Irena Lipowicz, ojciec Maciej Zięba, prof. Andrzej Zoll. Słuchając, miałam wrażenie, że jestem właśnie w takim środowisku, które może mieć siłę równoważącą skrajności. Wielu mówców powoływało się na słowa Jana Pawła, podkreślając konieczność wprowadzenia ich w życie. Oczywiste jest, że zgromadzeni w nowej Fundacji nie sprzyjają obecnej władzy, że powodem spotkania jest stworzenie zalążka opozycji, która opiera się na ludziach doświadczonych. Podstawą jest tu myśl chrześcijańska i przede wszystkim miłość bliźniego. W swoim znakomitym przemówieniu prof. Irena Lipowicz przywoływała solidarnościowe okrzyki „chodźcie z nami" – przypominając, że w tym zaproszeniu nie było różnicowania ludzi na partyjnych i bezpartyjnych, na wierzących i niewierzących.
Wtedy chodziło o to, żeby się połączyć w jedną siłę. Potem niewiele z tego połączenia wyszło, bo zdominowały nas prawa rynku i filozofia „ kup, bo jesteś tego wart", czyli filozofia egocentryzmu. Pisząc „zdominowały", nie mam na myśli tylko klientów sklepów, ale także media, które kreowały bohaterów i idoli na tę właśnie modłę. Ludzie, których praca wynikała w dalszym ciągu z hasła „chodźcie z nami", a więc prawdziwi samorządowcy, prawdziwi wolontariusze czy założyciele organizacji pozarządowych pozostali w cieniu, wykonując swoją mrówczą pracę jakby poza obiegiem. Media nie kreowały mody na pomoc, na współpracę, na poświęcenie dla drugiego – cały wysiłek szedł na rywalizację, na jedzenie i inne zaspokajanie własnych zmysłów.
Tak zwani ludzie dobrej woli, których w Polsce jest naprawdę wielu, nie mają żadnych szans, żeby stać się powszechnie znanymi autorytetami. Kiedyś w czasie jednej z moich podróży PKS-em poznałam człowieka, który zajmuje się problemem alkoholizmu w swoim regionie. Wyszukuje, podchodzi, pomaga się podnieść z nałogu. Wielu poznałam takich jak on, wiele też pozarządowych organizacji, które są, działają, ale jakby nie wpływały na ducha narodowego. I jeśli dobrze rozumiem intencje nowo powstałej fundacji, taki właśnie miałby być jej cel. Wyjście z podziemia ludzi dobrej woli. Rozwinięcie instynktu pomocy, zamiast instynktu dorabiania się. Przypomnienie takiego zjawiska jak wyrzeczenie się dóbr w imię wsparcia słabszego. Inaczej mówiąc – powrót pracy u podstaw.