Pod koniec października wybory prezesa PZPN

Zbigniew Boniek jako prezes odmienił Polski Związek Piłki Nożnej. Kibice nie śpiewają już o futbolowej centrali obelżywych piosenek, ale choć sukcesów było więcej, porażki też mu się zdarzały. Dopiero podczas drugiej kadencji może zostać prawdziwym reformatorem, jeśli wystarczy mu determinacji i nie zadowoli się aplauzem klakierów. Wybory za tydzień.

Aktualizacja: 22.10.2016 17:05 Publikacja: 20.10.2016 12:50

Pod koniec października wybory prezesa PZPN

Foto: Forum, Robert Laska

Tuż po tegorocznym Euro wydawało się, że wybory prezesa PZPN 28 października będą plebiscytem poparcia dla Zbigniewa Bońka, choć legendarny piłkarz wielokrotnie mówił, że nie podoba mu się to, iż pozycja szefa związku zależy zawsze od wyników reprezentacji. Jeszcze we Francji w trakcie turnieju powiedział „Rzeczpospolitej": – Wolę być oceniamy przez pryzmat ośrodków szkolenia młodzieży, które otwieramy, nowej szkoły trenerów, nowych lig, tego, jak wygląda dziś PZPN. Zresztą, o drugiej kadencji na razie nie myślę, nie interesuje mnie to. Zobaczymy, czy środowisko będzie mnie chciało.

Po sukcesie, jakim był awans do ćwierćfinału, wśród komentarzy wychwalających reprezentację pojawiły się i takie, że drużyna Nawałki zapewniła Bońkowi drugą kadencję na fotelu prezesa PZPN. Opozycja wydawała się rozproszona i niezorganizowana, sądzono, że nawet nie wystawi kontrkandydata i będzie jak w „Rejsie" Marka Piwowskiego – „aplauz i zaakceptowanie".

Konkurent jednak się pojawił i chociaż Józefa Wojciechowskiego trudno traktować bardzo poważnie po tym, jakie zostawił wrażenie z czasów, gdy był właścicielem Polonii Warszawa, to dobrze dla polskiej piłki, że ktokolwiek zdecydował się z Bońkiem rywalizować. Można było mieć nadzieję, że w mediach odbędzie się dyskusja o programach obu kandydatów, debata o futbolu i jego przyszłości.

Ani mesjasz, ani grabarz

Niestety nic takiego nie miało miejsca. Media zaprzyjaźnione z Bońkiem przeprowadziły natychmiastowy atak na Wojciechowskiego, prześcigając się w tym, kto bardziej go obrzydzi. Wciąż powtarzano, że to kandydat śmieszny, ale strach, jaki zapanował w obozie szefa PZPN, był zastanawiający. Wiadomo – Wojciechowski, właściciel jednej z największych polskich firm deweloperskich JW Construction, kojarzy się jednoznacznie: z grubymi pieniędzmi. A te, szczególnie w tak zepsutym środowisku jak piłkarskie, mogą wszystko.

Boniek nie jest mesjaszem polskiego futbolu, jak starają się go przedstawiać przychylni mu dziennikarze. Nie jest też jednak grabarzem, człowiekiem, który nie ma prawa nim rządzić i który przede wszystkim dba o własne interesy. Tak z kolei Bońka widzą opozycjoniści. Prawda jak zwykle leży pośrodku. Kadencja Bońka upłynęła głównie na wybielaniu wizerunku PZPN, bardzo skutecznym i dobrze przeprowadzonym. Trzeba też jasno powiedzieć, że choć nie okazał się wizjonerem, prezesem jest znacznie lepszym, niż był jego poprzednik Grzegorz Lato (o co akurat nietrudno). Tak naprawdę na drugą kadencję Boniek zasłużył – z zastrzeżeniem, że po odświeżeniu fasady przyjdzie czas na reformy.

Jeśli piłka sprowadzałaby się wyłącznie do biznesu, to trzeba by Bońkowi wystawić ocenę celującą. Podczas gdy polskie kluby wciąż mają ogromne kłopoty ze wsparciem sponsorskim i zapełnieniem trybun – reprezentacja nie może się od mecenasów opędzić, a kibice walą drzwiami i oknami.

Drużyna Adama Nawałki po prostu dobrze się kojarzy, głównie dzięki wynikom sportowym, ale nie tylko. Wpływ na takie jej postrzeganie ma także medialna machina stworzona za kadencji Bońka. Kanał „Łączy nas piłka" jest jednym ze sztandarowych przedsięwzięć prezesa. Materiały ukazujące reprezentację (przede wszystkim pierwszą, ale i drużyny młodzieżowe) od kuchni, życie codzienne kadry, stały się hitem internetu. Najpopularniejsze filmiki mają ponad dwa miliony wyświetleń na YouTubie. I właśnie za możliwość pokazania się w takich okolicznościach sponsorzy płacą. I to hojnie. Nawet ostatnia afera alkoholowa prawdopodobnie nie będzie miała przełożenia na zainteresowanie firm gotowych wydać trochę grosza, byle się ogrzać przy Robercie Lewandowskim i jego kolegach.

W PZPN Bońka przaśny język Laty i jego ekipy zastąpiła korporacyjna nowomowa. Maciej Sawicki (sekretarz generalny związku) uwielbia mówić o „wypełnionej piramidzie sponsorskiej". Oznacza to oczywiście, że wszystkie miejsca reklamowe, jakie PZPN udostępnił, zostały sprzedane.

Przegrany puchar

Piłka to jednak nie tylko biznes i nie tylko pierwsza reprezentacja. Pod egidą PZPN rozgrywany jest m.in. Puchar Polski. Związek po stronie sukcesów umieszcza przewrócenie prestiżu tym rozgrywkom. Faktycznie, ustalenie stałego miejsca rozgrywania finału (Stadion Narodowy) zrobiło Pucharowi dobrze. Podobnie jak data, którą wyznaczono na 2 maja – czyli sztucznie utworzone Święto Flagi usprawiedliwiające majówkę. Za kadencji Bońka dwukrotnie finał rozgrywany był między Legią Warszawa a Lechem Poznań, więc pełne trybuny i wielkie zainteresowanie mediów były czymś naturalnym. W pierwszym finale według nowej formuły spotkały się Zawisza Bydgoszcz i Zagłębie Lubin i sukces komercyjny był jednak mniejszy. W tym sezonie Puchar Polski przejdzie prawdziwy test – w ćwierćfinale zostały tylko cztery drużyny z Ekstraklasy.

Trudno zapomnieć ostatni finał, gdy najpierw kibice jednej i drugiej drużyny odpalili race oraz świece dymne, a następnie chuligani Lecha doprowadzili do przerwania meczu, który powinien zostać po prostu zakończony. Race leciały w kierunku murawy co chwila, a bramkarz Legii Arkadiusz Malarz cudem uniknął poważniejszych obrażeń. Takie zachowania kibiców niestety idą także na rachunek PZPN, choć Boniek odżegnuje się od jakiegokolwiek układu z kibolami. A jednak na gorąco komentował tuż po zajściach, że „nie tak się z kibicami umawiał".

Prezes PZPN – szczególnie na początku kadencji – wielokrotnie podlizywał się środowiskom kibicowskim, publicznie głosząc, że race – chociaż zakazane polskim prawem – są bezpieczne i po prostu fajne. Przed finałem Pucharu Polski po raz kolejny wyciągnął dłoń w kierunku ultrasów. Delegacje kibiców, zarówno Lecha, jak i Legii, zostały wpuszczone na Stadion Narodowy dzień przed finałem, tak by fani mogli zbudować „gniazda", z których prowadzony był doping, wnieść i przygotować wielkie flagi – tak zwane sektorówki, także przez ustawę o imprezach masowych zakazane. I oczywiście race. Pracownicy związku zapewnili nawet poczęstunek i wodę przygotowującym scenę kibicom. PZPN miał pełną świadomość tego, jak będzie wyglądał doping i oprawy obu stron.

To dziwne, bo prezes PZPN doskonale wiedział, że na żadne układy z grupami ultras nie może pójść przy okazji reprezentacji. Gdy delegacja kibiców przyszła do niego negocjować warunki powrotu zorganizowanego dopingu na meczach kadry (którego nie ma od 2010 r.), Boniek nawet nie podjął dyskusji. Jasno przedstawił swój punkt widzenia. Każdy, kto ma ochotę, może bilet kupić, natomiast nie ma mowy o zbiorowej dystrybucji wejściówek dla grup ultras, o organizowaniu dla nich wyjazdów za grosze, ułatwieniach w prezentowaniu opraw itd. Przy okazji meczów reprezentacji standardowy i stosowany w każdym klubie szantaż ultrasów – my zapewniamy spokój na trybunach oraz frekwencję (czytaj: nie nawołujemy do bojkotu, który poczujecie na koncie bankowym), wy przymykacie oko na nasze zachowania i grzecznie płacicie kary – nie przeszedł. Szkoda, że Boniek tak stanowczy był tylko przy okazji swojego najważniejszego produktu, a Puchar jednak zostawił na pastwę kibiców. Z przecieków dochodzących z gabinetów przy ulicy Bitwy Warszawskiej (siedziba PZPN) można wywnioskować, że walka z chuligaństwem i zaangażowanie do niej organów państwowych będą jednym z najważniejszych celów drugiej kadencji.

Gdy Boniek zostawał prezesem PZPN, wiele osób podkreślało, jak bardzo rozpoznawalny jest w europejskiej piłce i jak doskonałe ma kontakty w UEFA, gdzie wówczas szefem był jego przyjaciel z boiska Michel Platini. Dziś Francuz jest skompromitowany i odsunięty od kierowania europejskim futbolem, a Boniek chyba w końcu się zorientował, że choć wpływy w kuluarach są ważne, warto też znaczyć coś oficjalnie, i zapowiedział kandydowanie do Komitetu Wykonawczego UEFA. Oczywiście, jeśli zostanie wybrany na drugą kadencję.

Boniek lubi po stronie sukcesów umieszczać organizację finału Ligi Europejskiej w 2015 r. (na Stadionie Narodowym), przyznanie nam finałów Młodzieżowych Mistrzostw Europy w przyszłym roku,oraz wskazuje, że od kiedy został prezesem, polscy sędziowie zaczęli być dopuszczani do prowadzenia meczów w europejskich pucharach, a Szymon Marciniak był jednym z arbitrów Euro 2016. We wszystkich wymienionych przypadkach trudno zweryfikować, na ile decydowały wpływy samego Bońka, a na ile zwyczajny fakt, że w Warszawie powstał na Euro 2012 nowy stadion, a polscy sędziowie po oczyszczeniu środowiska po prostu są dobrzy. Gdyby jednak szef PZPN faktycznie się dostał do Komitetu Wykonawczego, jego realny wpływ byłby z pewnością znacznie większy.

PZPN Bońka wziął na siebie opłaty za sędziów w I, II, a od stycznia (jeśli będzie druga kadencja) także w III lidze. Dla klubów z niższych poziomów, niejednokrotnie mających problemy ze związaniem końca z końcem, to znacząca ulga. Najbiedniejszym zaoferowano pomoc przy zakupie sprzętu, trzecioligowcom rozdano 72 kamery. Dzięki temu pracownicy związku mogą zweryfikować chociażby sędziowanie na tym poziomie rozgrywek.

Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że kadencja Bońka zyskuje na jakości z czasem, a pierwsze dwa lata zostały poświęcone głównie reorganizacji biura. Zresztą Boniek do poprzednich wyborów szedł bez żadnego programu reform polskiej piłki. Niemal tym się chełpił. Propozycję debaty odrzucił, tak jak teraz wezwania do dyskusji z Wojciechowskim. O tym, jak bardzo nie miał planu, świadczy pierwsza decyzja podjęta przez niego jako prezesa PZPN. Jedno z najważniejszych stanowisk w związku – wiceprezesa do spraw szkoleniowych – oddał Romanowi Koseckiemu. Temu samemu, który jeszcze kwadrans wcześniej był jego kontrkandydatem w wyborach. Dziś Kosecki jest niewiele znaczącym, odsuniętym na bocznicę, ni to wewnętrznym opozycjonistą, ni to partnerem.

Prezesowi nie podoba się, że w Polsce szefem związku sportowego można być przez maksymalnie dwie kadencje, bo zniechęca to do reform, których owoce zbierać będą inni. Ale być może właśnie ta dwukadencyjność (fakt – dyskusyjna) dobrze mu zrobi i jednak zachęci do zmian, gdyż trzeciej kadencji nie będzie. Boniek dopiero niedawno zaczął na poważnie rozmawiać o prawdziwych bolączkach polskiej piłki, bez których zreformowania sami skazujemy się na błąkanie między drugą a trzecią europejską ligą – chodzi oczywiście o szkolenie: zarówno młodzieży, jak i trenerów. Wcześniej uwielbiał ironizować na temat tzw. systemów szkolenia, ewidentnie sprawę lekceważył. Gdy zarzucano mu, że zbyt mało angażuje się w fundamentalne zmiany, mówił o utworzeniu nowej szkoły trenerów w Białej Podlaskiej (faktycznie niewiele się zmieniło poza zmianą lokalizacji z Warszawy) oraz stworzeniu Centralnej Ligi Juniorów – czyli likwidacji patologii wymyślonej przez poprzednika: Młodej Ekstraklasy.

W zeszłym roku PZPN z pompą ogłosił powstanie Narodowego Modelu Gry (NMG), który miał być czymś na kształt polskiego systemu szkolenia młodzieży. Niestety, projekt nie okazał się aż tak przełomowy, jak oczekiwano. Ot, zbiór zasad i ćwiczeń, raczej sugestii i rad, a nie wytycznych, których egzekwowanie PZPN może w jakikolwiek sposób nadzorować. NMG został umieszczony w internecie, każdy trener młodzieży może go bezpłatnie pobrać, a wydrukowany jako broszura został rozesłany po wszystkich polskich klubach. I na tym wielka reforma tak naprawdę się skończyła. Ale sam fakt, że tę inicjatywę podjęto, należy docenić. Boniek i jego ekipa w końcu przestali się naśmiewać z dziennikarzy mówiących o potrzebie powstania takiego systemu, a PZPN po raz pierwszy od lat zrobił tyle szumu wokół kształcenia młodych piłkarzy.

Wzorem Niemcy

Boniek oczywiście nigdy nie przyjmie do wiadomości, że w tej sprawie zrobiono za jego kadencji zbyt mało. Wspomni o 24 ośrodkach Akademii Młodego Orła (AMO), o letnich obozach dla najzdolniejszych uczestników tego programu. Wie jednak doskonale, że to tylko kropla w morzu potrzeb, i wie też, że PZPN-owskie ośrodki służą wyłącznie dokształcaniu. To jak zajęcia dodatkowe po szkole.

Polskiej federacji nie stać na wprowadzenie programu w stylu niemieckiego związku, który stworzył nie 24, ale ponad 300 ośrodków, gdzie zatrudnieni na etatach, dobrze wykształceni trenerzy są do dyspozycji dzieciaków codziennie, a nie dwa razy w tygodniu, jak ma to miejsce w Polsce. Boniek i PZPN wciąż podkreślają – i mają w tym trochę racji – że główny ciężar szkolenia spoczywa na klubach, a ośrodki federacji oprócz doszkalania młodych kandydatów na piłkarzy pomagają klubom w wyszukiwaniu najbardziej utalentowanych dzieciaków z regionu. Jednak wydaje się, że na szkoleniu młodzieży i przede wszystkim trenerów związek i Boniek mogliby zyskać znacznie więcej.

Wciąż nie słychać o zaostrzeniu wymogów licencyjnych dla klubów. Jednym z punktów reformy w Niemczech było wprowadzenie wymogu, by kluby najpierw Bundesligi, a następnie także drugoligowe prowadziły akademie młodzieżowe. Inaczej nie mogły liczyć na miejsce w lidze. U nas wciąż – od 2000 r. i wprowadzenia wymogów licencyjnych – nic takiego się nie stało.

Bukmacher płaci

Ogromnym cieniem na wizerunku prezesie kładzie się też sprawa bukmacherów. Boniek jest twarzą i najważniejszą postacią jednej z internetowych firm bukmacherskich – w Polsce, po tzw. aferze hazardowej, nielegalnej. Już samo to, że namawia do hazardu, w dodatku zakazanego, jest moralnie wątpliwe. Jeszcze gorsze są jego mocno lekceważące wypowiedzi o uzależnionych („Znam seksoholików, znam i człowieka, który przepuszcza wszystkie pieniądze w totka, ale nie wiem, jak można zachorować na obstawianie w internecie. Ja przynajmniej takich problemów nie mam, dominuję samego siebie do tego stopnia, że nawet w kasynie mogę postawić 50 zł i w każdej chwili wyjść. Jeśli ktoś na to choruje, przejawia własną słabość" – powiedział w Radiu TOK FM).

Oczywiście prezes nie mógł powiedzieć niczego innego – wszak nie za to płaci mu firma bukmacherska. Nie mógł powtórzyć po psychologach uzależnień, że hazard w sieci jest pułapką. Przez swoją dostępność, przez to, że nagroda pojawia się na koncie błyskawicznie, ale i przez to, że natychmiast można próbować się odegrać. Boniek idzie w zaparte i twierdzi, że wcale nie reklamuje bukmachera, co jednak z jego strony ociera się o dziecinadę.

Tak to tłumaczył w rozmowie z „Rz": – Sprzedałem prawa do swojego wizerunku angielskiej firmie odpowiedzialnej za marketing. I za to mi płacą olbrzymie pieniądze. Jeśli ktoś chce zapłacić grube tysiące dolarów za to, by wykorzystać mój wizerunek, to dlaczego miałbym się nie zgodzić? Dałem moją twarz firmie, która z kolei sprzedała ją Expectowi. Nie mam pojęcia, kto jest właścicielem tego bukmachera. A u nas od razu wielkie larum, że Boniek reklamuje firmę, która nie płaci w Polsce podatków.

Boniek twierdzi, że wciąż nie bierze pensji z PZPN i ogranicza się do zwrotu poniesionych kosztów. Związek za jego kadencji stał się dobrze naoliwioną, przynoszącą niezłe dochody korporacją. Może lepiej by było, gdyby zrezygnował z reklamowania nielegalnego bukmachera i wyrównał sobie straty odpowiednią pensją. Wilk byłby syty i owca cała.

Wojciechowski i jego świta zarzucają Bońkowi, że nie mieszka w Polsce, wskazują na tajemniczą płatność, jakiej dokonał siedem lat temu Sylwester Cacek, kupując od niego Widzew Łódź. Milion euro trafił na szwajcarskie konto Bońka jako darowizna. Prezes nie wypiera się tego, potwierdza taką wersję wydarzeń i mówi, że przecież coś mu się należało, skoro wpompował w Widzew – jak sam twierdzi – 3,5 mln euro. Twierdzi też, że to Cacek zaproponował właśnie takie rozwiązanie – milion euro darowizny – i on na nie przystał.

Reasumując: fasada pomalowana, lśni i błyszczy. PZPN nie jest już ostatnim bastionem komuny i siedliskiem „leśnych dziadów". Trzeba mieć nadzieję, że Boniek drugą kadencję wykorzysta na remont generalny. Skoro nie będzie mógł kandydować po raz trzeci, powinna to być kadencja po prostu odważniejsza.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody