Krzysztof Ziemiec: „Dobra zmiana” hoduje tępych koniunkturalistów

Właśnie mija rok od wyborów wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość.

Aktualizacja: 22.10.2016 13:05 Publikacja: 20.10.2016 14:09

Krzysztof Ziemiec: „Dobra zmiana” hoduje tępych koniunkturalistów

W mediach (bo raczej nie na ulicach miast, szczególnie tych mniejszych) przeważają, jak można się było tego spodziewać, podsumowania negatywne. Trudno się dziwić – ten rząd, nawet gdyby nie miał kilku wpadek i nie podjął paru nieprzemyślanych decyzji, byłby nie do zaakceptowania przez tzw. establishment z powodów nie tyle merytorycznych, ile raczej mentalnych i estetycznych.

Oceniając rządy PiS, można więc pominąć oceny wynikające jedynie z jawnego uczulenia na „kaczyzm" wyrażane w atmosferze antyrządowej histerii na różnych marszach czy podczas protestów, często za pomocą wulgarnych haseł. Ale trzeba też odłożyć na bok prorządowe peany wygłaszane przez – jak określił to Łukasz Warzecha – partyjny beton.

Warto spojrzeć z dystansu na to, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. I postaram się to uczynić, choć dziś, w dobie polsko-polskiej wojny pozycyjnej, w czasach mediów tożsamościowych, jest coraz mniej czytelników bez „partyjnego przydziału" oczekujących na takie wyważone analizy. Ale, mam nadzieję, że wciąż jeszcze tacy są!

Jako dziennikarz staram się przyglądać politykom z pewną dozą krytycyzmu – bo taka powinna być rola „czwartej władzy". Nie wolno padać przed rządzącymi na kolana, ale też należy oceniać ich bez uprzedzeń.

Nie mogę jednak pominąć tego, co obóz rządzący zrobił przez ostatni rok w przestrzeni publicznej. A raczej, czego nie zrobił, choć obiecał. Bo przecież obiecywano „wywrócenie stolika", zerwanie z układami i powrót do normalności.

Zaczęło się po ubiegłorocznych wyborach od ostentacyjnie demonstrowanego poczucia wyższości zwycięzców, a nawet pychy, która nadeszła zadziwiająco szybko. Równie szybko pojawił się polityczny rewanżyzm, choć oczywiście nie wszędzie, bo obóz rządzący nie jest jednolity i spójny.

Marzyło mi się, że PiS będzie miał dla pokonanych jakąś polityczną ofertę współdziałania, aby nie czuli się upokorzeni. Opozycja pewnie i tak by ją odrzuciła, ale przynajmniej opinia publiczna dostrzegłaby nową jakość. Niestety, w polityce miłosierdzia nie ma i nie będzie – nawet w Roku Miłosierdzia.

Zamiast tego mamy wyrzynanie „obcych" i zagarnianie kolejnych przestrzeni przez „swoich". Nastąpił szturm ludzi związanych z władzą na lukratywne i wpływowe stanowiska (zjawisko tzw. Misiewiczów) – co gorsza, wielu polityków rządzącej partii nie widzi nic w tym złego. Czy w ten sposób działać powinno ugrupowanie obiecujące realną zmianę, także etyczną? Taki styl musiał wyborców zwycięskiej partii zaboleć, i to bardzo.

A warto pamiętać, że PiS w 2015 roku wygrał nie tylko dzięki mobilizacji swojego twardego elektoratu, ale też dzięki demobilizacji oponentów. Na partię Kaczyńskiego tym razem głos oddali „normalsi" – ludzie, którzy nigdy nie wchodzili w większe czy mniejsze układy, a zawsze starali się po prostu uczciwie żyć i pracować.

Rządzący nie docenili tej grupy, nie mają dla „normalsów" żadnej oferty, żadnej propozycji – na przykład dla ekspertów bez partyjnych legitymacji czy koneksji. Władza woli otaczać się ludźmi niedouczonymi, ale pokornymi, gotowymi bezrefleksyjnie wykonywać polityczne zlecenia. W pochodzących ze „starego rozdania" pracownikach widzi tylko wrogów, którzy będą stawiać tylko opór „dobrej zmianie".

Czasem można mieć wrażenie, że ludzie, którzy tak mocno krytykowali paneuropejską liberalną „pierekowkę" współczesnego człowieka, teraz robią to samo, tylko w drugą stronę. Uważają, że jeśli ktoś gotów jest w jakiejkolwiek sprawie przyznać rację ich politycznym oponentom, to staje się zdrajcą. Czyżby zapomnieli, że bez samodzielnego myślenia nie uda się żadna, nawet najlepiej zaplanowana zmiana? A zamiast nowego „lepszego" człowieka będziemy mieli zastępy może „swoich", ale tępych koniunkturalistów.

W taki sposób nie uda się przeprowadzić tak wielkiego przedsięwzięcia, jakim jest Plan Morawieckiego. Ani innych ambitnych projektów, na które czeka przecież nie tylko Jarosław Kaczyński, ale i cała Polska.

Zwycięzcy powinni po tym roku swoich rządów spojrzeć na siebie z dystansu. Zastanowić się, jak sprawować władzę powinni ludzie, którzy przed wyborami tyle mówili o etyce i deklarowali podążanie drogą zgodną z nauką Kościoła. Czy przypadkiem nie powinno ich więcej różnić od poprzedników.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W mediach (bo raczej nie na ulicach miast, szczególnie tych mniejszych) przeważają, jak można się było tego spodziewać, podsumowania negatywne. Trudno się dziwić – ten rząd, nawet gdyby nie miał kilku wpadek i nie podjął paru nieprzemyślanych decyzji, byłby nie do zaakceptowania przez tzw. establishment z powodów nie tyle merytorycznych, ile raczej mentalnych i estetycznych.

Oceniając rządy PiS, można więc pominąć oceny wynikające jedynie z jawnego uczulenia na „kaczyzm" wyrażane w atmosferze antyrządowej histerii na różnych marszach czy podczas protestów, często za pomocą wulgarnych haseł. Ale trzeba też odłożyć na bok prorządowe peany wygłaszane przez – jak określił to Łukasz Warzecha – partyjny beton.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów