Możemy wybrać każdy światopogląd, każdą formę myślenia, pod jednym wszakże warunkiem: że będzie ona – by pozostać przy kolorach – tęczowa. Słowem, możemy być chrześcijanami, Żydami, unitarianami, hinduistami czy ateistami, pod warunkiem że przyjmiemy, iż liberalna demokracja jest najlepszą formą ustroju, a także uznamy, że wszystkie światopoglądy i religie są równe (poza rzecz jasna religią tolerancjonizmu, która jest równiejsza, jak świnie u Orwella).

Nie inaczej jest z konkretniejszymi sprawami. Otóż możemy pozostać chrześcijanami, ale tylko jeśli wyraźnie i jednoznacznie zadeklarujemy, że w gruncie rzeczy nie wierzymy w te wszystkie dogmaty i moralne wymagania i przyjmujemy wszystkie wymagania współczesnych wojowników o wolność i tolerancję. W praktyce oznacza to tyle, że możemy być katolikami, ale... musimy uznać „małżeństwa homoseksualne", a także prawo kobiet do aborcji, bo jeśli nie, to będziemy „bigotami" i „fanatykami", których nowoczesne społeczeństwo tolerować nie może i nie powinno. A skoro nie może, to nie toleruje. I tak, na Uniwersytecie w Oksfordzie już uniemożliwiono chrześcijańskiej organizacji studenckiej uczestnictwo w rozpoczęciu roku akademickiego. Powód? Obecność chrześcijańskiej organizacji ma mieć rzekomo zły wpływ na nowych studentów, którzy starają się przystosować do warunków szkoły. „W zmarginalizowanych społecznościach chrześcijaństwo stosuje szkodliwe metody nawracania i praktyki, a w wielu przypadkach jest przykrywką dla homofobii i różnych form neokolonializmu" – napisał w uzasadnieniu odmowy samorząd studencki.

Jeszcze lepiej tolerancję i otwarcie na inaczej myślących widać w Australii, gdzie od jakiegoś czasu trwa dyskusja przed planowanym referendum na temat wprowadzenia do systemu prawnego tego kraju „małżeństw homoseksualnych". W ubiegłym tygodniu kościoły anglikański i baptystyczny w Melbourne zostały sprofanowane. Agresywni zwolennicy homomałżeństw napisali na nich „jeb... bigoci" oraz „Ukrzyżować głosujących na NIE". Na innych świątyniach i zborach pojawiły się krzyże wpisane w znak swastyki. Powodem takich zachowań jest to, że chrześcijanie różnych wyznań wzywają, by pozostać wiernymi nauczaniu Pisma Świętego i zdrowemu rozsądkowi w sprawie homomałżeństw. I tego nie są w stanie znieść rzekomi zwolennicy wolności i tolerancji. Gdy ktoś ma inne zdanie niż oni, kończy się przestrzeń tolerancji i rozmowy. Przekonują się zaś o tym nie tylko wierni sprofanowanych kościołów, ale także katoliccy duchowni. Ostatnio jeden z nich, ks. Morgan Batt, został opluty i zwyzywany przez zwolennika homomałżeństw. Ten określił kapłana „pierd... głosującym na NIE".

Ciekawe, że po takich atakach głosu w obronie chrześcijan (którzy, jak się zdaje, powinni mieć także prawo do wolności słowa czy przekonań) nie zabierają rozmaitej maści obrońcy praw człowieka, milczą rzecznicy praw obywatelskich, a także wielkie organizacje w rodzaju Amnesty International. Wszyscy milczą, tak jakby ewidentna przemoc wobec chrześcijan – na razie głównie werbalna – nikogo nie interesowała, jakby jej nie było. Milczenie to jest tym bardziej wyraziste, że działacze tych samych organizacji i instytucji, których nie interesuje wolność chrześcijan, mają pełne gęby opowieści o tolerancji, otwartości na inność i dialogu. Ich wola rozmowy kończy się, gdy spotykają się z kimś, kto myśli inaczej niż oni. „Tęczowa wolność" ma mniej więcej tyle wspólnego z prawdziwą wolnością, ile demokracja z demokracją socjalistyczną, a także krzesło z krzesłem elektrycznym. ©?