Michał Szułdrzyński: Biblijna panika Europejczyków

W ostatni wtorek w Londynie doszło do incydentu, który mógł się skończyć fatalnie.

Aktualizacja: 07.10.2017 05:29 Publikacja: 06.10.2017 00:01

Michał Szułdrzyński: Biblijna panika Europejczyków

Foto: Fotorzepa, Maciej Zieniewicz

Na stacji Wimbledon wybuchła panika, jeden z pasażerów awaryjnie otworzył drzwi i wyskoczył na tory, po czym to samo zrobili inni. By uciekający ze strachu ludzie nie zostali porażeni prądem, trzeba było na 12 godzin odciąć zasilanie na tej stacji metra. W dodatku wszystko działo się w godzinach porannego szczytu – około 8.30.

Co było przyczyną paniki? Wybuchła, gdy podróżujący pociągiem mężczyzna wyciągnął Biblię i zaczął ją głośno czytać. Gdy wypowiedział słowa: „śmierć nie jest końcem", przerażenie współpasażerów sięgnęło zenitu. Choć według świadków, gdy mężczyzna został przez kogoś poproszony, by przestał czytać, bo straszy ludzi, „zamilkł i stał z opuszczoną głową". Według innej relacji miał, powołując się na Stary Testament, mówić, że seks przedmałżeński oraz homoseksualny są grzechem, wzywać do żalu za grzechy i zachęcać do wiary w Jezusa, który może je odpuścić. Policja, która przyjechała na miejsce, przesłuchała mężczyznę, lecz nie znajdując podstaw do zarzucenia mu czegokolwiek, puściła go wolno.

Można oczywiście naśmiewać się z londyńczyków, którzy człowieka czytającego Biblię wzięli za terrorystę. Można by szyderczo wyliczać listę tekstów, których czytanie doprowadziłoby do wybuchu paniki. Platońska „Obrona Sokratesa"? A może dzieła Pascala? „Wyznania" św. Augustyna? Zapewne lektura Samuela Becketta również wywołałaby przerażenia, a Albert Camus?

Ale sprawa wcale nie jest śmieszna. Pokazuje bowiem bardzo ważne, ale i niebezpieczne zjawiska. Pierwsze polega na tym, że religia zachodnim społeczeństwom kojarzy się już wyłącznie z radykalizmem, a co za tym idzie – terroryzmem. W konsekwencji – to drugie niepokojące zjawisko – ginie umiejętność rozróżnienia fundamentalizmu religijnego, gotowego do przemocy i przelewu krwi, od głoszenia Ewangelii i przykazań Bożych. Lata powtarzania liberalno-lewicowej opowieści, że problemem nie jest radykalizm religijny, ale religia jako taka, że prawdziwą wolność da tylko wyzwolenie z okowów religii, wydają dziś swoje żniwo. Problem dotyczy nie tylko zachodnich społeczeństw i dużej części zachodnioeuropejskich elit intelektualnych i medialnych, ale też klasy politycznej. Jednym z przejawów takiego myślenia jest choćby zaproponowana przez chadecję, a dokończona przez socjalistów, ekspozycja Domu Historii Europejskiej (o której więcej piszemy w tym wydaniu „Plusa Minusa").

Przez kilkanaście ostatnich miesięcy w trakcie debat nad kryzysem, w jakim znalazła się Unia Europejska, słyszeliśmy wezwanie do cierpliwości. Poczekajcie, mówiono, gdy przetoczy się cały cykl wyborczy w Europie, gdy rozstrzygnie się, kto będzie rządzić w Hiszpanii, Holandii, Francji czy Niemczech, dopiero wtedy warto siąść do stołu i rozpocząć rozmowy o przyszłości UE z przywódcami, którzy będą wyposażeni w demokratyczny mandat. Najważniejsze wybory mamy już za sobą, a Emmanuel Macron przedstawił nawet jakieś pomysły na przebudowę instytucji Unii, choć krzywo na nie patrzy Angela Merkel, która po raz czwarty wygrała wybory w Niemczech. Ale na stole nie pojawiła się żadna nowa idea, żaden pomysł choćby powrotu do jakichś wartości, co mogłyby ukrócić kryzys Starego Kontynentu. Bez tego projekt europejski nie ma szans ani przetrwać, ani przeciwstawić się milionom migrantów, których kusi bogactwo Europy, lecz odrzucają jej wartości. Ale czym są dziś te wartości, skoro czytanie w pociągu na głos Biblii, na której ufundowana była europejska kultura, wywołuje atak paniki?

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami