Terlikowski: Amoris laetitia i praca teologiczna od podstaw

O problemach z interpretacją adhortacji „Amoris laetitia" pisałem od dawna.

Aktualizacja: 01.10.2017 17:54 Publikacja: 29.09.2017 11:00

Terlikowski: Amoris laetitia i praca teologiczna od podstaw

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

W różnych diecezjach (i to niekiedy tego samego kraju) zapisy tego papieskiego dokumentu są interpretowane zupełnie różnie. Odmienność ta nie dotyczy zaś kwestii drugorzędnych, ale tego, co jest, a co nie jest grzechem, i jak rozumieć świętokradztwo. Zastrzeżenia te wcale nie oznaczają, że uważam, iż „synowskie napomnienie" do papieża Franciszka jest dobrą drogą rozwiązania narastającego wokół „Amoris laetitia" sporu.

Nie, nie zamierzam twierdzić, że problem nie istnieje. Ale u jego podstaw nie leży herezja (nawet nieuświadomiona), a niewątpliwie nieostre i nieprecyzyjne zapisy adhortacji, które umożliwiają jej rozmaite interpretacje. Jakby tego było mało, część zapisów jest trudna do jasnego pogodzenia z nauczaniem św. Jana Pawła II czy szerzej Tradycją Kościoła. Ale wcale nie musi to wynikać z herezji, lecz jedynie ze zmiany języka, odmiennej tradycji teologicznej, z jakiej wywodzi się papież. Nie jest przecież nową sytuacją, że odmienne tradycje filozoficzne czy teologiczne sprzyjają odmiennemu stawianiu akcentów, które oponentom może się wydawać herezją. Tak było z monofizytami, którzy – wiele na to wskazuje – wyznawali i wtedy, i obecnie ortodoksyjną wiarę, ale wyrażali ją innymi terminami greckimi. I tak powstała wielka schizma. Nie jest wykluczone, że obecnie jest podobnie, a przynajmniej że znajdujemy się na drodze do głębszego rozumienia wzajemnego napięcia między sumieniem a prawem. Odmienność ujęć wynikać może także ze świadomości, jak bardzo zmienił się świat w ciągu ostatniego półwiecza. Jeszcze w latach 80. rodzina była fundamentem wzmacnianym przez społeczeństwo, obecnie jest przez nie osłabiana i niszczona. W takim świecie zachowanie norm, choć nadal możliwe, staje się o wiele trudniejsze, a świadomość grzechu – coraz mniejsza. I na to wskazuje także, niezwykle mocno, „Amoris laetitia". O tym także trzeba pamiętać.

Problemy interpretacyjne nie powinny nam jednak przesłaniać tego, że... w samym dokumencie kryje się możliwość jego w pełni ortodoksyjnej lektury. Franciszek zwraca bowiem uwagę na „rozeznawanie", to zaś jest możliwe tylko wówczas, gdy istnieją zasady, na podstawie których rozeznajemy. Bez nich proces moralnego rozeznania przekształca się w procedurę tworzenia sobie norm, a do tego nigdzie w „Amoris leatitia" papież nie wzywa. Zasady i normy, na podstawie których należy rozeznawać, w samym dokumencie nie są jednak jasno przywołane, a skoro tak, to należy ich szukać we wcześniejszym nauczaniu Kościoła, choćby w adhortacji św. Jana Pawła II „Familiaris consortio" czy szerzej w Tradycji Kościoła. Te zaś są jednoznaczne i nie pozostawiają szerokiego pola manewru. Hermeneutyka ciągłości ma zastosowanie również w tej sprawie.

I dlatego zamiast zajmować się pisaniem listów otwartych (przyznaję – ciekawie uzasadnionych) czy „formalnych korekt", lepiej zacząć budować instytucje, w których studiowana i wykładana będzie doktryna Kościoła w formie, jaką nadał jej św. Jan Paweł II (Polska jest szczególnie ważnym do tego miejscem), formować siebie, kapłanów i młodzież, a także wychodzić do zwyczajnych małżeństw w kryzysie. Aby robić to skutecznie, trzeba zaś także zrozumieć, co takiego zmieniło się w świecie, że małżeństwo i rodzina przestały być jedynym modelem życia, dlaczego doktryna przestaje docierać do ludzi i jak próbować ją głosić, by stała się ona przyjmowalna. Tego się nie da zrobić przez zarzucanie papieżowi herezji, lecz jedynie przez wytrwałą pracę naukową, duszpasterską i wreszcie ewangelizacyjną. To ona jest teraz kluczowa.

A na koniec warto autorom owego dokumentu zadać jeszcze jedno pytanie, mianowicie jak wyobrażają sobie jego skutki. Komu on i do czego posłuży? Już wiadomo, po dubiach czterech kardynałów, że ani papież, ani Kuria Rzymska nie zamierzają odpowiadać na pytania i wątpliwości. Jedynym zatem skutkiem owego dokumentu będzie większy zamęt wokół nauczania Kościoła. Uznanie zaś papieża za heretyka wymusza postawienie jeszcze innych niełatwych pytań. Co dalej? Co to oznacza dla Kościoła? Dla nieomylności papieskiej? Dla kolejnych konklawe? Jeśli stawia się tak poważny zarzut, trzeba mieć przygotowane odpowiedzi. I świadomość możliwych skutków ich udzielenia.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W różnych diecezjach (i to niekiedy tego samego kraju) zapisy tego papieskiego dokumentu są interpretowane zupełnie różnie. Odmienność ta nie dotyczy zaś kwestii drugorzędnych, ale tego, co jest, a co nie jest grzechem, i jak rozumieć świętokradztwo. Zastrzeżenia te wcale nie oznaczają, że uważam, iż „synowskie napomnienie" do papieża Franciszka jest dobrą drogą rozwiązania narastającego wokół „Amoris laetitia" sporu.

Nie, nie zamierzam twierdzić, że problem nie istnieje. Ale u jego podstaw nie leży herezja (nawet nieuświadomiona), a niewątpliwie nieostre i nieprecyzyjne zapisy adhortacji, które umożliwiają jej rozmaite interpretacje. Jakby tego było mało, część zapisów jest trudna do jasnego pogodzenia z nauczaniem św. Jana Pawła II czy szerzej Tradycją Kościoła. Ale wcale nie musi to wynikać z herezji, lecz jedynie ze zmiany języka, odmiennej tradycji teologicznej, z jakiej wywodzi się papież. Nie jest przecież nową sytuacją, że odmienne tradycje filozoficzne czy teologiczne sprzyjają odmiennemu stawianiu akcentów, które oponentom może się wydawać herezją. Tak było z monofizytami, którzy – wiele na to wskazuje – wyznawali i wtedy, i obecnie ortodoksyjną wiarę, ale wyrażali ją innymi terminami greckimi. I tak powstała wielka schizma. Nie jest wykluczone, że obecnie jest podobnie, a przynajmniej że znajdujemy się na drodze do głębszego rozumienia wzajemnego napięcia między sumieniem a prawem. Odmienność ujęć wynikać może także ze świadomości, jak bardzo zmienił się świat w ciągu ostatniego półwiecza. Jeszcze w latach 80. rodzina była fundamentem wzmacnianym przez społeczeństwo, obecnie jest przez nie osłabiana i niszczona. W takim świecie zachowanie norm, choć nadal możliwe, staje się o wiele trudniejsze, a świadomość grzechu – coraz mniejsza. I na to wskazuje także, niezwykle mocno, „Amoris laetitia". O tym także trzeba pamiętać.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki