Od momentu, gdy w 1901 r. po raz pierwszy wręczono Nagrodę Nobla, niezmiennie towarzyszą temu wydarzeniu fale krytyki dotyczące wyboru laureatów. Lew Tołstoj, nominowany do nagrody w 1901, nie otrzymał jej ze względu na szwedzką niechęć do Rosji, z tego samego powodu laureatem nie został Antoni Czechow. Mark Twain, mimo dziesięciu nominacji, nie zyskał uznania Komitetu Noblowskiego, który napisał, że nagrodę w dziedzinie literatury powinien otrzymać twórca „najbardziej wyróżniającego się dzieła w kierunku idealistycznym", a dzieła Twaina cechował niewystarczająco wzniosły idealizm.
Ale nie tylko literaci musieli się obejść smakiem. Mimo że tablica z okresowym układem pierwiastków wisi w każdej szkole, Nagroda Nobla ominęła Dmitrija Mendelejewa, choć wszystko odbyło się lege artis. W latach 1905–1907 był trzykrotnie wśród nominowanych, lecz członkiem Komitetu Noblowskiego był wówczas szwedzki chemik Svante Arrhenius, który nie zapomniał Mendelejewowi krytyki jego teorii dysocjacji elektrolitycznej i głosował przeciw jego kandydaturze.
Nagrody nie otrzymał Henri Poincaré, prekursor teorii względności, który miał nawet pretensje do Alberta Einsteina o to, że nie postąpił zgodnie z przyjętą w nauce zasadą i nie powołał się na dokonania poprzedników, w tym przypadku jego.
Trudno sobie wyobrazić chemię bez teorii kwasów i zasad Gilberta N. Lewisa. Sugerował on istnienie wolnych rodników, pierwszy uzyskał ciężką wodę i użył terminu „foton". Do nagrody nominowany był 35 razy, bez rezultatu. Czy dlatego, że był skłócony z europejskimi uczonymi?
Z kolei wkład Henry'ego Eyringa w poznanie przebiegu elementarnych reakcji chemicznych jest nie do przecenienia. A jednak i jego ominął laur. Eyring był aktywnym wyznawcą Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli mormonów. W przedwojennej protestanckiej Szwecji taki kandydat był nie do przyjęcia.