Niedzielny obiad w wypełnionym książkami mieszkaniu profesora uczelni wyższej. Gospodarz odpytuje wnuka ze znajomości inwokacji do „Pana Tadeusza". Syn profesora odwraca wzrok ze zniecierpliwieniem. Jest początkującym przedsiębiorcą, dla którego reprezentowany przez jego ojca inteligencki etos wydaje się czymś anachronicznym; zbędnym balastem utrudniającym walkę na rodzącym się właśnie wolnym rynku. Z kolei on jest postrzegany przez swego ojca jako człowiek zagubiony, kierujący się niewłaściwą hierarchią wartości. Ta scena z filmu „Dług" Krzysztofa Krauzego pokazuje napięcie między inteligencją a klasą średnią – dwoma warstwami, z których jedna miała na zawsze odejść do historii, a druga przywrócić Polsce status (wreszcie) normalnego państwa. Jednak walka między nimi nie jest jeszcze, wbrew pozorom, rozstrzygnięta.
Wybryk historii
Inteligencja – klasa kuriozum. Wybryk historii. Twór do tego stopnia unikalny dla Europy Środkowej i Wschodniej, że jego nazwa nie występuje w językach krajów Zachodu (Anglosasi posługują się fonetycznym zapisem terminu z języka polskiego – „intelligentsia"). Według Karola Marksa proces kształtowania się klasy społecznej ma dwa etapy. Pierwszym jest powstanie „klasy w sobie" – wyróżnianie się części społeczeństwa poprzez wspólną sytuację, uwarunkowania społeczne i ekonomiczne. Kiedy jej członkowie zdają sobie sprawę z łączących ich interesów i podejmują wspólną walkę w ich obronie, dokonuje się drugi, zwieńczający proces jej narodzin etap, powstaje „klasa dla siebie".
Tymczasem inteligencja narodziła się wskutek rozpadu struktury społecznej. Rekrutowali się do niej przedstawiciele zubożałej, wysadzonej z siodła szlachty, mieszczanie, a czasem nawet ambitni chłopi – ludzie, których wspólne interesy łączyły tylko z przypadku. Marna więc z niej „klasa w sobie". Tym, co spajało tę grupę, było poczucie wspólnej misji – służby społeczeństwu. Cechę tę podkreślał już Karol Libelt, autor pierwszej polskiej definicji inteligencji. Członek tej klasy, zdobywając wykształcenie, zaciąga jednocześnie zobowiązanie wobec położonych niżej w hierarchii społeczeństwa warstw. Inteligent jest jedynie dalekim krewnym zachodnioeuropejskiego intelektualisty. Mniej czasu spędza przy kawiarnianym stoliku tocząc abstrakcyjne dyskusje, brudząc sobie w zamian ręce społeczną i polityczną rzeczywistością. „Zła więc, sztuczna i złudliwa jest ta oświata co się ponad ćmą nieoświeconego ludu unosi i jej mgły grubej nie przebija" – pisał w latach 40. XIX wieku Libelt. Inteligencja nie była więc również „klasą dla siebie"; raczej „klasą dla innych".
Proces narodzin i sposób funkcjonowania tej warstwy na przełomie XIX i XX wieku opisał w „Rodowodach niepokornych" Bohdan Cywiński. Tożsamości inteligencji nie szuka on na poziomie poglądów. To etos definiuje inteligenta: potrzeba zaangażowania, wyrastająca z poczucia odpowiedzialności za rzeczywistość; solidarność z krzywdzonymi i walka z polityczną, ekonomiczną czy socjalną przemocą; gotowość do zakwestionowania własnej kariery, osobistego bezpieczeństwa, a kiedy trzeba – również życia. Cywiński opisuje sposób, w jaki inteligenci wskrzeszali polskie życie polityczne po upadku powstania styczniowego i podkreśla ich wkład w odzyskanie niepodległości w 1918 roku.
W przedmowie do wydania „Rodowodów niepokornych" z 2010 roku Cywiński pisał: „Prawdziwie niepokornych nigdy nie było wielu. Mimo to okazywali się historycznie skuteczni. A niepokornym każdy z nich stawał się – mocą własnej decyzji – sam. Z tą myślą oddaję kolejny raz tę książkę w ręce Czytelnika".