Zacznijmy od obrazka. Na gali kończącej festiwal filmów fabularnych w Gdyni na scenę wyszedł aktor Dawid Ogrodnik. Właśnie dostał nagrodę za najlepszą rolę męską – zagrał tytułową postać w filmie „Ikar. Legenda Mietka Kosza" w reżyserii Macieja Pieprzycy. Zamiast zwyczajowo dziękować ekipie i całemu światu, przypuścił atak na Łukasza Adamskiego, krytyka filmowego pisującego m.in. do „Sieci" i portalu wPolityce.pl.
Uraziła go recenzja filmu, niedostatecznie entuzjastyczna. Podkreślił w ten sposób nawet wagę swojego antagonisty. Tyle że pretensje o czysto artystyczną opinię powiązał z deklaracjami w stylu: „Nie odbierzecie nam wolności. Każda władza kiedyś przemija". Z dziennikarza słynącego z niezależności poglądów uczynił więc reprezentanta obozu rządzącego. Wywołał owacje sporej części sali.
Film „Ikar" dostał Srebrne Lwy i pięć nagród za różne elementy: charakteryzację, kostiumy, zdjęcia, muzykę, wreszcie dla Ogrodnika. Moim zdaniem to bardzo dobry film i bardzo dobra rola. Zamiast się cieszyć, aktor podjął wojnę z pojedynczą opinią, sugerując, że kto nie jest zachwycony dziełem, które on współtworzył, reprezentuje wrogie siły dybiące na wolność. To jest próba ciągnięcia dodatkowych profitów z politycznego konfliktu. Zasłaniania się własną antyrządowością, korzystania ze swoistego immunitetu.
Adamski był skądinąd orędownikiem „Bożego Ciała", filmu, który nie dobił się ani Złotych, ani Srebrnych Lwów, tylko nagrody za reżyserię. Jego twórca Jan Komasa też powtarzał podczas różnych imprez festiwalowych formułki typu „sztuka będzie wolna albo nie będzie jej wcale". Może więc krytyk pisujący do „Sieci" jest jednak rzecznikiem wolności absolutnej, skierowanej przeciw państwowemu mecenasowi, a nie zniewolenia? Oczywiście sprowadzam rzecz całą do absurdu, bo spór świata filmowego z rządem i ocena poszczególnych filmów to dwa różne tematy. Prawica nie dybie na „Ikara" ani na Ogrodnika.