Chrabota: Gigantycznym wyzwaniom podołają tylko imperia?

Aktualizacja: 24.09.2017 15:21 Publikacja: 22.09.2017 11:00

Chrabota: Gigantycznym wyzwaniom podołają tylko imperia?

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Dunhuang w północno-zachodnich Chinach, skąd wysyłam ten tekst, to niewielkie, starożytne miasto, zbudowane za dynastii Han w rozległej oazie na pograniczu dwóch cuchnących śmiercią pustyń. W czasach Chrystusa wędrujące na zachód kupieckie karawany napadali tu i dziesiątkowali dzicy koczownicy. Cesarz wysłał więc ze swej nieodległej (2000 km) stolicy Xi'an wojska, by wybić to nomadom z głowy. Rychło większość z nich wyrżnięto, a ci, którzy przeżyli, wynieśli się daleko na północ.

Opustoszałe w ten sposób miejsce wydawało się cesarskim wysłannikom doskonałą lokalizacją na jedną z głównych baz powstającego właśnie Jedwabnego Szlaku. Najpierw zbudowano drewniany fort, a przy nim pierwsze skromne domki. Jednak strategiczna lokalizacja miasta skazała je na błyskawiczny rozwój. W ciągu ledwie kilku dziesięcioleci między wysokimi jak góry piaszczystymi wydmami Takla Makan i rozległym, martwym plateau Gobi wyrósł pulsujący życiem ośrodek handlu i zaopatrzenia rozjeżdżających się na wschód i zachód karawan oraz wojskowy garnizon z gotowymi do obrony napadanych karawan oddziałami świetnej chińskiej konnicy.

Koczownicy nie dawali spokoju, więc żołnierze mieli pełne ręce roboty. Pomagał im system szybkiego informowania o zagrożeniach. Był nim wymyślony przez chińskich inżynierów łańcuch odległych od siebie o kilka mil wież sygnalizacyjnych, z których w dzień słano informacje dzięki sekwencji wywieszanych na blankach kolorowych chorągiewek, a w nocy odpowiednio przyduszanych i wzniecanych płomieni ogniska. System był tak dobry, że informacja o napadzie docierała do wojskowej stanicy ledwie w kilka minut. Szybsza nie była nawet cesarska poczta, choć ta, dzięki rozstawionym co 12 km posterunkom, potrzebowała tylko dwóch dób, by do położonej centralnie stolicy mogła dojść informacja z każdej części szerokiego na 5 tys. km imperium.

Koczownicy nie dawali jednak za wygraną, więc cesarze postanowili zbudować długi aż po horyzont mur. Mało kto wie, że resztki Wielkiego Muru dynastii Han ocalały właśnie na bezdrożach pustyni Gobi w niewielkiej odległości od miasta Dunhuang. Już pierwsze założenie muru było ambitne. Drewniane fundamenty sięgały trzy metry w głąb zeschniętej ziemi. Ośmiometrową górną część stanowiła konstrukcja przekładanych warstw trzciny i lepkiej gliny, która po 2 tys. lat przypomina bardziej gips niż zeschniętą maź wygrzebywaną z rozlewisk płynącej nieopodal rzeki. Cała konstrukcja miała 5 tys. km długości i była najbardziej oszałamiającym projektem budowlanym wszech czasów.

Prócz muru w okolicach Dunhuang powstały zamki-spiżarnie i zamki-strażnice, a także najmniej znany z cudów starożytnego świata kompleks niemal tysiąca bogato zdobionych buddyjskich grot Mogao w klifie nieopodal nurtów górskiej rzeki Shule, która przez setki lat dawała życie słynnej oazie. Kiedy rzeka wyschła, a zniszczone przez Mongołów imperialne Chiny przestały słać na zachód kupieckie karawany, miasto podupadło, a może nawet umarło, zostawiając po sobie legendę Jedwabnego Szlaku i cuda architektury. Dziś znowu błyszczy jak najjaśniejsza perła Wschodu. Do Pekinu jest stąd 3 tys. km, dzięki czemu lokalnych zabytków nie dosięgła furia hunwejbinów z czasów rewolucji kulturalnej.

Pazerność Europejczyków pozbawiła za to Dunhuang wielkiego skarbu, 40 tys. malowanych zwykle na jedwabiu, starożytnych tekstów i malunków buddyjskich, którą to kolekcję zagrabiono tuż po jej odkryciu na początku XX wieku. Dziś tylko 15 tys. z nich przechowuje British Museum, a wszelkie prośby o zwrot są jak rzucanie grochem o ścianę. Prócz kolonialnych Anglików chińskie dziedzictwo narodowe rozkradły również dziesiątki innych muzeów świata. Gdyby był do nich pełen dostęp, lokalny instytut buddyjski rekonstruujący starożytną doktrynę zyskałby pracę na długie lata.

Dunhuang to nie tylko perła Jedwabnego Szlaku, ale przede wszystkim wizytówka dzisiejszych Chin. Niewielka 200-tysięczna populacja żyje głównie z turystyki. W mieście tak bardzo czystym, że Szwajcarzy mogliby tu jeździć z kajetami po naukę, jest 180 hoteli, centra konferencyjne na kilkadziesiąt tysięcy ludzi, dziesiątki muzeów, nowoczesne teatry i sale projekcyjne. Jedna dziesiąta populacji to farmerzy hodujący brzoskwinie, pomidory, daktyle i winogrona. Tak, Dunhuang to jedno z chińskich centrów winiarstwa, a lokalne wina wytrawne doskonale wytrzymują porównanie z wieloma europejskimi.

Na północ od miasta powstaje linia kolejowa, która ma połączyć Dunhuang z tybetańską Lhasą. Nasypy i wysokie na 50 metrów wiadukty ciągną się w nieskończoność jak kiedyś Wielki Mur Chiński. Każdy kilometr to miliony dolarów. Linia jest prawie ukończona, ma być otwarta w 2018 roku. Zastanawiam się, czy takim wyzwaniom mogłaby podołać mała i skłócona demokracja? Jak nasza? Z jej NGO-sami, koalicją i opozycją. I codziennym podważaniem sensu każdej decyzji. A może tak gigantycznym wyzwaniom mogą sprostać tylko wielkie, rządzone żelazną ręką imperia? Kto wie?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Dunhuang w północno-zachodnich Chinach, skąd wysyłam ten tekst, to niewielkie, starożytne miasto, zbudowane za dynastii Han w rozległej oazie na pograniczu dwóch cuchnących śmiercią pustyń. W czasach Chrystusa wędrujące na zachód kupieckie karawany napadali tu i dziesiątkowali dzicy koczownicy. Cesarz wysłał więc ze swej nieodległej (2000 km) stolicy Xi'an wojska, by wybić to nomadom z głowy. Rychło większość z nich wyrżnięto, a ci, którzy przeżyli, wynieśli się daleko na północ.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów