Kazimiera Iłłakowiczówna sfałszowała datę urodzenia. Była nieślubnym dzieckiem Klemensa Zana

Kazimiera ukrywała przed światem swoje pochodzenie, ponieważ zgodnie z dziewiętnastowiecznymi normami jako nieślubne dziecko czuła się pohańbiona. Kilka razy w wierszach i prozie napomykała o „dziadku promienistym", ale fakt, że była wnuczką słynnego Zana, przyjaciela Mickiewicza, najpewniej nie miał dla niej większego znaczenia.

Aktualizacja: 16.09.2017 14:51 Publikacja: 15.09.2017 17:00

Kazimiera Iłłakowiczówna sfałszowała datę urodzenia. Była nieślubnym dzieckiem Klemensa Zana

Foto: materiały prasowe

Urodziłam olbrzymkę!" – zapisała Barbara Iłłakowicz po wydaniu na świat swojej drugiej córki Kazimiery, która ważyła prawie pięć kilo.

Czy nauczycielka języków i muzyki w Wilnie końca XIX wieku była szczęśliwa, rodząc dziecko żonatemu kochankowi? Przekazy rodzinne milczą na ten temat, ale mit tej miłości głosi, że choć zakazane, było to uczucie spełnione. Z tego związku już kilka lat wcześniej narodziła się córeczka Basia. Nie był to więc błahy romans, lecz trwająca latami relacja miłosna, która zaczęła się od spotkania w kościele młodej dziewczyny, śpiewającej w chórze, i mężczyzny w średnim wieku, szanowanego adwokata i ojca trójki dzieci.

Barbara mieszkała w małym mieszkanku należącym do krewnych przy ulicy Sierockiej (dzisiaj Subocz), niedaleko Ostrej Bramy. Jej rodzina – jak przypuszczała poetka – wywodziła się z jeńców tatarskich osadzonych na Żmudzi. Dziadek Zygmunt Iłłakowicz, profesor języków na wileńskim uniwersytecie, przeżył załamanie, gdy po zdaniu bardzo trudnego egzaminu z sanskrytu nie dostał posady docenta, o którą się ubiegał, ponieważ otrzymał ją pewien Rosjanin łapówkarz. Popadł w melancholię, zdziwaczał i głosił, że nie należy kształcić dzieci, bo edukacja przynosi tylko zgryzoty.

Kazimiera Iłłakowiczówna znała sześć języków, więc prawdopodobnie właśnie po nim odziedziczyła talent, twierdziła, że dziadek nauczył się o jeden język za dużo i dlatego zwariował, a opiekę nad ósemką dzieci przejęła nienadająca się do zarządzania babcia Kazimiera z Paszowskich. Skończyło się to sprzedażą majątku i przeprowadzką rodziny do Wilna. Matka poetki, Barbara, najmłodsza z sióstr, została wysłana do klasztornej szkoły średniej w bretońskim Rennes we Francji, gdzie nauczyła się niemieckiego, francuskiego, łaciny i greki, a że była uzdolniona także muzycznie, po powrocie została guwernantką na Witebszczyźnie. Tu się zaręczyła, a następnie straciła narzeczonego, Michała Stabrawskiego, gdy zachorował na gruźlicę.

Jeden z braci Barbary – Jakub Iłłakowicz – potraktował dosłownie przestrogi ojca i po ukończeniu szkoły średniej utopił wszystkie podręczniki w Wilii na znak, że z nauką koniec, i został oficerem carskiej armii.

Nieprawdziwi rodzice

Kazimiera Iłłakowiczówna miała przez całe życie kilka tajemnic. Niektóre z nich znali najbliżsi, o innych nie wiedział nikt. Największą zagadką była data jej urodzenia. Sama poetka podawała 1892 rok, zastrzegając, że jest to data orientacyjna, a prawdziwej nie zna, ponieważ na zachowanym akcie chrztu można odczytać jedynie datę wystawienia dokumentu – 19 lutego 1893 roku. I tak, na podstawie rozmaitych skojarzeń i domniemań, przez lata spekulacji podawano kilka dat, które nadal funkcjonują w obiegu, a każda z nich wydawała się równie prawdopodobna.

Na tablicy pamiątkowej w krużganku kościoła Dominikanów w Poznaniu widnieje 1888 rok, co zrodziło hipotezę, że jest to data najpewniejsza, bo kto wie – może powierzona spowiednikowi? Ten sam rok wymienia również siostra Kazimiery w swoich wspomnieniach, co jeszcze bardziej uprawdopodobnia tę datę – z tego powodu uznawana była za niemal pewną. Gdzie indziej pojawia się także 1889 rok. Jednak jako najbezpieczniejsze przyjmuje się podawanie 1892 roku – tego, którym posługiwała się Iłłakowiczówna.

Jest też trop zupełnie nieprawdopodobny – i to w miejscu, gdzie akurat spodziewalibyśmy się poznać prawdę: na cmentarzu. Na płycie nagrobnej poetki na Powązkach wyryto 1898 rok. Kto tak zdecydował, nie wiadomo.

Straszny galimatias powodują te niepewne daty. Zostawmy więc na chwilę tajemnicę poetki, zanim ją odkryjemy. Zajmijmy się jej drugim sekretem: ojcem.

W akcie chrztu zapisano, że jest córką Jakuba Iłłakowicza i jego żony Eugenii. Ale przecież Jakub to jej wuj, brat matki, ten sam, który utopił podręczniki w rzece. To niewinne fałszerstwo – jak nazywała owe machinacje Iłłakowiczówna – było wynikiem pragmatyzmu jej matki, która nie mogła podać nazwiska ojca dziecka, ponieważ był to mężczyzna żonaty. W tej sytuacji postanowiła ochronić córki przed napiętnowaniem społecznym: starszą córkę Basię „przypisała" rodzinie Wołków (kuzynce Barbarze i jej mężowi Gustawowi), a Kazimierę – bratu, który zgodził się ją adoptować. Ten moment zdecydował o rozłamie więzi dziewczynek – dostały dwa różne nazwiska i różnych rodziców, a wszystkich nieprawdziwych.

Przez całe lata, już w czasach, gdy Kazimiera Iłłakowiczówna stała się słynną poetką, powszechnie nie wiedziano, że ma siostrę. Sama nazywała ją czasem siostrą przyrodnią, aby nie prowokować dociekań. Barbara, jako kobieta dojrzała, pisała z goryczą: „Oficjalnie przestałyśmy być siostrami. Ten fałsz w naszych metrykach, a w rezultacie potrzeba podwójnej gry w życiu, odbiły się z czasem boleśnie na naszych wzajemnych stosunkach".

Dopiero w 1961 roku, sporządzając testament, Kazimiera Iłłakowiczówna wyjawia:

„Barbara jest moją rodzoną siostrą. Jako nieślubne dzieci Barbary Iłłakowiczówny i Klemensa Zana zostałyśmy przypisane do dwóch wujów [...]. W końcu XIX wieku praktykowano nieraz takie ostatecznie niewinne fałszerstwa, żeby oszczędzić dzieciom wstydu z powodu ich pochodzenia [...] Mierziły mnie całe życie te fałszywe papiery i chcę dać świadectwo prawdzie".

Dał on próbę kochania

Powróćmy zatem do ojca poetki, skoro zdradziła nam, że był nim Klemens Zan, szanowany wileński adwokat, żonaty, ojciec trójki dzieci i syn słynnego Tomasza Zana zwanego Promienistym.

W Wilnie pod koniec XIX wieku, gdy rodziła się jego wnuczka z nieślubnego łoża syna, Tomasz Zan (zredukowany w toku współczesnej edukacji do roli przyjaciela Adama Mickiewicza) był jeszcze pamiętany jako poeta i bohater narodowy, założyciel stowarzyszeń uniwersyteckich Promieniści i Towarzystwo Filomatów, prezes Zgromadzenia Filaretów, a w końcu syberyjski zesłaniec. To on odkrył Marylę Wereszczakównę, przywiózł do niej Mickiewicza, a potem podobno cierpiał, gdy para zakochała się w sobie bez pamięci. Jednak zawsze lojalny i zafascynowany Mickiewiczem, był oddanym posłańcem przekazującym listy pomiędzy ukochanymi.

Określany przez biografów jako niezbyt stabilny psychicznie, o charakterze mistycznym i łagodnym, zapisał się w pamięci swych przyjaciół i uczniów jako wierny przyjaciel, obdarzony charyzmą, a także utalentowany poetycko, z zamiłowaniem do zabawy i łatwością do tworzenia trioletów – ośmiowierszowych strof, zwykle okolicznościowych, często dla pań budzących jego żywe uczucia (podobno licznie).

Poznali się z Mickiewiczem na egzaminach wstępnych na uniwersytet w Wilnie (Zan wspominał, że był lepszy w matematyce i fizyce, ale Adam przerastał go bystrością i elokwencją). Rywalizowali ze sobą o stypendium; otrzymał je Mickiewicz, lecz przyznał, że udało się to dzięki protekcji krewnego. Przyjaźń połączyła ich od razu, zgodnie z późniejszą teorią Zana, że promienie (promionki) wytwarzane przez oczy dwojga ludzi stykają się i przecinają, a gdy na przecięciach stworzą okrąg, ludzie płci przeciwnej pokochają się, a tej samej – zaprzyjaźnią mocno. Okrąg między Zanem a Mickiewiczem musiał być doskonały, ponieważ przyjaźnili się mocno i serdecznie. „Wielka jama, gdzie nie ma Adama" – lubił powtarzać Zan.

Kiedy w 1823 roku na rozkaz Mikołaja Nowosilcowa Zan został aresztowany wraz z innymi filomatami i oczekiwał na wyrok, przyszły go żegnać setki wilnian. A kiedy wziął całą winę na siebie, potwierdził tym swoją skłonność do poświęceń i wzbudził ogromny podziw. „Dał on próbę kochania" – napisał Mickiewicz w liście do innego ich przyjaciela, a niedługo potem uczynił Zana jednym z bohaterów III części „Dziadów", który wygłasza kwestię: „Ja stałem na waszego towarzystwa czele,/ Mam obowiązek cierpieć za was, przyjaciele".

Zan, skazany na zesłanie, trafił za Ural do Orenburga, gdzie dały znać o sobie kolejne jego talenty i wszechstronne zainteresowania: asystował w badaniach meteorologicznych Aleksandrowi von Humboldtowi, wybitnemu przyrodnikowi i geografowi, następnie zajął się geologią, badał złoża minerałów i opracowywał mapy Uralu. Kiedy wrócił na Wileńszczyznę, wśród witających bohatera – jak głosi narodowa legenda – czekała nie pierwszej już młodości panna Brygida Świętorzecka, która uklękła przed nim i wręczyła mu bukiet białych róż, a on w tej onieśmielającej sytuacji zapytał, czy zostanie jego żoną. Wersja rodzinna Zanów jest tylko trochę mniej romantyczna. Oto wracającemu do kraju Tomaszowi w powozie pękła oś. Podróżny, poszukując pomocy, dotarł do najbliższego dworu, którym był majątek Konstantynów należący do Świętorzeckich. Drzwi otworzyła mu wcale nie podstarzała, tylko szesnastoletnia panna Brygida, która wkrótce została jego żoną i urodziła mu czterech synów, w tym Klemensa – ojca Kazimiery Iłłakowiczówny.

Tajemnicza śmierć w pociągu

Klemens, najmłodszy z dzieci, został adwokatem i jak ojciec całe życie spiskował przeciw rosyjskiemu zaborcy, i jak on organizował grupy młodzieży. Ożenił się z Bronisławą Moraczewską, lekką dewotką, z którą miał czworo dzieci (ostatnia córka Julia była rówieśnicą Kazimiery Iłłakowiczówny). O jego romansie z nauczycielką języków podobno wiedzieli wszyscy, żona jednak wolała udawać, że nie ma o tym pojęcia.

W kwietniu 1889 roku Klemens Zan został znaleziony martwy, z raną postrzałową głowy, w pociągu jadącym z Białegostoku do Wilna. „Dziennik Poznański" poinformował następnego dnia, że radca prawny Towarzystwa Kolei Rosyjskich, syn Tomasza Zana, przyjaciela Mickiewicza, „wystrzałem z rewolweru pozbawił się życia" w pociągu pod Landwarowem, zostawiając żonę i czworo dzieci. Co najmniej jedna nieprawda znalazła się w tej notatce: Klemens zostawił szóstkę dzieci, w tym siostrę Kazimiery. Poza tym również przyczyna śmierci raczej została zmyślona – nikt ze znających Klemensa Zana nie uwierzył w samobójstwo. Przypuszczano, że został zastrzelony albo w związku z konspirowaniem w antycarskiej organizacji Ziemia i Wolność, albo z powodu działalności adwokackiej.

A nie był to jedyny tajemniczy zgon w rodzinie: zwłoki zastrzelonego brata Abdona znaleziono na grobie ich ojca Tomasza Zana, drugi brat – chory psychicznie Wiktor – odebrał sobie życie. Postronni uważali, że Zanowie w pokoleniu Klemensa mieli skłonność do załamań psychicznych, a i biografowie Promienistego wskazują, że cierpiał on na zaburzenia psychiczne.

Po latach, zaraz po tym, gdy się dowiedzą, kim był ich ojciec i że już nie żyje, Kazimiera i jej siostra jako nastolatki przyjadą z Inflant do Wilna na jego grób. Do tamtej pory dawano im jedynie do zrozumienia, że ich ojciec był bardzo złym człowiekiem. Kiedy dotarło do nich, co się kryje za tą opinią, postanowiły znaleźć na Rossie jego grób. Na płycie nagrobnej zobaczyły księgę zapisaną do połowy i metalowy wieniec ze srebrnymi liśćmi, który na mogile ukochanego złożyła matka dziewczynek.

Nieudolne fałszerstwo

Iłłakowiczówna ukrywała przed światem swoje pochodzenie, ponieważ zgodnie z dziewiętnastowiecznymi normami jako nieślubne dziecko czuła się pohańbiona. Kilka razy w wierszach i prozie napomykała o „dziadku promienistym", ale fakt, że była wnuczką słynnego Zana, najpewniej nie miał dla niej większego znaczenia, nie stanowił źródła dumy, a samą jego postać oceniała bardzo trzeźwo. W liście tłumaczyła siostrze Basi (która prawdopodobnie chciała przywrócić pamięć o słynnym dziadku), że już przed wojną nazwisko Tomasza Zana nie budziło żadnego zainteresowania. „Jeśli Tomasz Zan (senior) może być w jakikolwiek sposób zaliczony do rewolucyjnych czynników w życiu Mickiewicza, to go odgrzeją i warto się o to starać. Inaczej ostatecznie – czymże on był? Co zdziałał? Czym się zasłużył?" – pytała retorycznie i dodawała, że „wepchnąć go między Mickiewiczana dzisiejsze mógłby chyba jakiś wzięty Mickiewiczolog, ale chyba w sosie rewolucyjnym".

Dla wielu jednak, którzy nie wiedzieli o pochodzeniu Iłłakowiczówny, była to spora sensacja, wyjaśniająca i talent poetki, i jej tajemniczość, a także usposobienie ukształtowane przez doświadczenia sieroctwa. Kiedy poznański pisarz Przemysław Bystrzycki dowiedział się, że Iłłakowiczówna to wnuczka Zana, dostrzegł nawet między nimi podobieństwo fizyczne:

„Wspólność zewnętrznych rysów w szlachetnym kształcie głowy, w wykroju opadających na oczy brwi (u pani Kazimiery) często unoszonych przekornym zdziwieniem, oczu spoglądających z uwagą i ze skrytą gotowością do wyrażenia sądu, co nieobytym mogło wydawać się nieufnością. Lecz największe podobieństwo w wyrazistym nosie o równej linii, no i opad czoła, dostrzegany także z boku. Jeżeli te uwagi nie są czcze, tym bardziej słów kilka o cechach charakteru: rygoryzm organizacji działań, zapobiegliwość wsparta o dokładność w czynieniu, stale podejmowane próby zrozumienia drugiego, szukanie rozwiązań pokojowych, ale skutecznych – być może, że swój pierwowzór znajdują właśnie w dziadku".

Powrócimy do daty urodzenia poetki. Prawda, dość głęboko skryta, okazuje się nietrudna do ustalenia. Iłłakowiczówna przyznawała, że ponieważ jej metryka była tak niepewna, bez skrupułów dodawała sobie lat lub je odejmowała. Z zachowanego odpisu aktu chrztu, który znajduje się w archiwum Kazimiery Iłłakowiczówny w bibliotece PAN w Kórniku, rzeczywiście nie sposób odczytać daty urodzenia – dokument jest bardzo zniszczony, w wielu miejscach przetarty i akurat tam, gdzie wpisany został rok urodzenia, widzimy białą plamę.

Ale przecież zanim się przedarł, kiedyś był czytelny. Czy więc poetka rzeczywiście nie znała daty swojego urodzenia?

Podpowiedzi poszukajmy w innych dokumentach Iłłakowiczówny. Na przykład na świadectwie ze szkoły w Petersburgu i na legitymacji siostry miłosierdzia z czasów I wojny światowej. Na obu widnieje ten sam rok: 1889. I nagle w 1918 roku ta data się zmienia. Wtedy Kazimiera zatrudnia się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i podaje w dokumentach inną datę urodzenia: 1892 rok, ten, który do dziś znajdujemy w encyklopediach i wszelkich jej notach biograficznych.

Czy bierzemy pod uwagę, że poetka z premedytacją zmieniła datę swoich narodzin? Czy uważamy, że wiedziała, kiedy się urodziła? Tak, tak, wszystko na to wskazuje. I ani nas to dziwi, ani gorszy, co druga przecież nasza babka czy prababka miała w dokumentach wymyśloną przez siebie datę urodzenia. Zawieruchy wojenne i migracje XX wieku sprzyjały korektom nie tylko granic. Kto nie chciałby być młodszy?

W przypadku Kazimiery Iłłakowiczówny kalkulacja: „ile lat by sobie ująć?", raczej nie wchodziła w rachubę, a zmiana daty – co widać wyraźnie – została przeprowadzona w sposób najprostszy z możliwych: ósemkę przerobiono na dziewiątkę, dziewiątkę – na dwójkę. I tak zamiast 1889 mamy 1892 rok. To właśnie widać na dokumencie, który się zachował i jest ważnym dowodem w sprawie. Jest to karta uprawniająca do przejazdu do Finlandii. I na niej oto w sposób niebudzący wątpliwości datę urodzenia zmieniono. A że raczej zrobiła to ręka niezbyt wprawna w fałszerstwach, to wątpliwości nie ma, które cyfry zostały poprawione.

Dalej jednak niczego pewnego nie wiemy. Mamy na razie tylko poszlaki. Może obie daty są tylko prawdopodobne lub orientacyjne?

Sprawę ostatecznie rozstrzygają dokumenty z Państwowego Archiwum Historycznego w Wilnie. Wciąż znajduje się tam oryginał aktu chrztu Kazimiery Iłłakowiczówny, bo przecież świadectwo, jakim dysponowała poetka, było tylko odpisem, który się zniszczył. Za to na bardzo dobrze zachowanym oryginale widzimy wyraźnie, że prawidłową datą urodzenia Kazimiery Iłłakowiczówny jest 6 sierpnia 1889 roku. Czyli urodziła się w Święto Przemienienia, cztery miesiące po tragicznej śmierci swego ojca Klemensa Zana.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Urodziłam olbrzymkę!" – zapisała Barbara Iłłakowicz po wydaniu na świat swojej drugiej córki Kazimiery, która ważyła prawie pięć kilo.

Czy nauczycielka języków i muzyki w Wilnie końca XIX wieku była szczęśliwa, rodząc dziecko żonatemu kochankowi? Przekazy rodzinne milczą na ten temat, ale mit tej miłości głosi, że choć zakazane, było to uczucie spełnione. Z tego związku już kilka lat wcześniej narodziła się córeczka Basia. Nie był to więc błahy romans, lecz trwająca latami relacja miłosna, która zaczęła się od spotkania w kościele młodej dziewczyny, śpiewającej w chórze, i mężczyzny w średnim wieku, szanowanego adwokata i ojca trójki dzieci.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów