"Gra o tron". Kiedy wreszcie nadejdzie ta zima

Wiwat literatura! – mogą dziś zakrzyknąć wszyscy ci, którzy zakochali się w epopei Georga R.R. Martina „Pieśń lodu i ognia", zanim jeszcze HBO myślało o jego przeniesieniu na mały ekran pod postacią „Gry o tron".

Publikacja: 01.09.2017 18:00

„Gra o tron"

„Gra o tron"

Foto: HBO

Zakończony właśnie siódmy sezon serialu po raz pierwszy wyprzedza nieukończoną część cyklu, co wyraźnie wpłynęło na jakość najnowszej produkcji stacji, dowodząc tym samym, że żaden serial nie jest w stanie pokazać złożoności świata (również fantastycznego) lepiej, niż właśnie literatura.

George Martin zasłynął z częstego uśmiercania pierwszoplanowych bohaterów cyklu w najmniej oczekiwanym momencie a tym samym rozlicznych zwrotów akcji. Dlatego oczekiwania, że scenarzyści tę tendencję utrzymają, były uzasadnione. Przedostatni sezon serialu siłą inercji pchnął wydarzenia do przodu, w dosyć przewidywalny sposób skupiając się na zamknięciu wszystkich wątków pobocznych sagi i przygotowując grunt do oczywistej konfrontacji dobra ze złem, czyli sojuszu prawowitych władców krainy Westeros przeciw zbliżającej się armii nieumarłych. W kontekście licznych przewrotów fabularnych z wcześniejszych sezonów, ta przewidywalność może nieco rozczarowywać.

Wielu przyrównywało „Grę o tron" do politycznego serialu „House of Cards". Pierwsze sezony skupiały się bowiem przede wszystkim na politycznych grach, intrygach, królewskim życiu decydentów. Przywódcy rodów niczym Frank Underwood przy zakrapianych winem naradach knuli jak zasiąść na żelaznym tronie, dającym panowanie nad siedmioma królestwami lub chociaż zawiązać lukratywny sojusz z najmocniejszym z pretendentów. Siódma seria zrywa z tym modelem. Producenci postawili przede wszystkim na wartką akcję i efekty specjalne. Tym samym sezon ten stał się niewątpliwie najdroższym i najbardziej spektakularnym w historii serialu. Wyprodukowanie dziesięciu odcinków poprzedniej serii kosztowało stację ok. 100 mln dol. Tym razem budżet całej serii pozostał taki sam, ale zamknięty został w jedynie siedmiu epizodach. Są więc ziejące ogniem smoki, starcia armii, obleganie zamków, rozpościerające się po horyzont floty, wielki mur i marsz tysięcy nieumarłych. Trudno więc dziwić się, że niemal półtoragodzinny odcinek wieńczący cały sezon można było zobaczyć w wybranych kinach.

Scenarzyści dali się jednak porwać zbyt szybko pędzącej akcji, zapominając, że nawet fantastyczny świat musi rządzić się pewną logiką wydarzeń. Widzowie szybko wytknęli twórcom, że postaci w serialu przemieszczają się nienaturalnie szybko, a kulminacje szczęśliwych zbiegów okoliczności przypominają tolkienowskie ratowanie drużyny cudownym objawieniem się Gandalfa. Wreszcie, bohaterowie utracili nieco na książkowym kolorycie, stając się zbyt jednowymiarowi, jak krystalicznie prawy Jon Snow, który stawia na szali najważniejszy w historii świata sojusz, tylko dlatego, że brzydzi się kłamstwem.

Stephen King w przedmowie do pisanego przez 30 lat cyklu „Mroczna Wieża" przywołuje list, jaki otrzymał od chorej na raka staruszki, która prosi autora o zdradzenie nieopublikowanego wówczas końca cyklu o Rolandzie rewolwerowcu. Ta anegdota świetnie pokazuje dlaczego dziś, mimo wszystkich pretensji, jakie można mieć do osieroconych przez Georga Martina scenarzystów „Gry o tron", nie sposób porzucić ostatnich królewskich rodów, stających właśnie przed widmem rychłej zagłady. Stąd, z tego ludzkiego uwielbienia dla wielkich historii i ich bohaterów, jeszcze długo w kawiarniach usłyszymy rozemocjonowanych ludzi, którzy dyskutować będą o tym, czy Brandon Stark naprawdę może być Nocnym Królem.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zakończony właśnie siódmy sezon serialu po raz pierwszy wyprzedza nieukończoną część cyklu, co wyraźnie wpłynęło na jakość najnowszej produkcji stacji, dowodząc tym samym, że żaden serial nie jest w stanie pokazać złożoności świata (również fantastycznego) lepiej, niż właśnie literatura.

George Martin zasłynął z częstego uśmiercania pierwszoplanowych bohaterów cyklu w najmniej oczekiwanym momencie a tym samym rozlicznych zwrotów akcji. Dlatego oczekiwania, że scenarzyści tę tendencję utrzymają, były uzasadnione. Przedostatni sezon serialu siłą inercji pchnął wydarzenia do przodu, w dosyć przewidywalny sposób skupiając się na zamknięciu wszystkich wątków pobocznych sagi i przygotowując grunt do oczywistej konfrontacji dobra ze złem, czyli sojuszu prawowitych władców krainy Westeros przeciw zbliżającej się armii nieumarłych. W kontekście licznych przewrotów fabularnych z wcześniejszych sezonów, ta przewidywalność może nieco rozczarowywać.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków