Pierwsza wojna bałkańska okazała się dla imperium osmańskiego niewyobrażalną katastrofą. W ciągu sześciu tygodni na przełomie jesieni i zimy 1912 roku skoordynowana ofensywa państw bałkańskich skończyła się utratą niemal wszystkich terytoriów w Europie, na których Osmanowie panowali przez pięćset lat, a atakujące wojska doszły pod Stambuł. Ale dla wielu Greków ich niezwykłe zwycięstwa militarne – zdobycie Salonik, Wysp Egejskich i Epiru – wydawały się pasmem cudów. „Nie liczyliśmy na to, że 1912 rok przyniesie nam wojnę z Turcją i że ją wygramy" – pisał w swoich wspomnieniach dowódca progreckiego oddziału partyzanckiego w Macedonii.
Bieg wydarzeń nabrał impetu tej wiosny i w lecie. Zanosiło się na to, że część osmańskiej Macedonii przypadnie Włochom (które przystąpiły do wojny z imperium o Trypolitanię) albo powstańcom albańskim domagającym się niezależności państwowej. Chyba jedynie w obliczu tych zagrożeń państwa bałkańskie potrafiły zawiązać koalicję i dzięki intensywnym działaniom dyplomatycznym Czarnogóra, Serbia, Bułgaria i Grecja podpisywały porozumienia bilateralne, umożliwiające podjętą wspólnie jesienią ofensywę przeciwko Osmanom. We wrześniu zażądały radykalnych reform w Macedonii – mianowania chrześcijańskiego gubernatora, przyznania prowincji odrębnego statusu prawnego i powołania w niej lokalnej milicji. Gdy postulaty te, jak można się było spodziewać, nie zostały spełnione, wbrew próbującym je powstrzymać wielkim mocarstwom państwa bałkańskie rozpoczęły wojnę.
Ich sukces przerósł wszelkie oczekiwania. Wojska osmańskie poniosły klęskę na wszystkich frontach. Armia bułgarska zajęła całą Trację z wyjątkiem broniącego się Edirne i zagroziła samemu Stambułowi. Maszerujący na południe Serbowie zdobyli Kosowo i Skopje, dochodząc aż do Jeziora Ochrydzkiego, wkroczyli do Monastyru i wspólnie z Czarnogórcami do Durazzo (Durrës) na wybrzeżu albańskim. Flota wojenna Grecji przejęła kontrolę nad Morzem Egejskim, kilku nieustraszonych lotników greckich w „maszynach Blériota" odbyło loty nad Olimpem, grecka armia przypuściła szturm na Janinę, pokonała broniące Janitsy przeważające siły tureckie i bez walki w dniu świętego Dimitriosa wkroczyła do Salonik.
Wzgarda starej Grecji
To nie sen; Saloniki naprawdę zdobyli Grecy! – pisał filohelleński dziennikarz francuski, który wraz ze zwycięską armią przekroczył Wardar. – Bizanzjum znowu się budzi!". Jego niedowierzanie podzielało wielu Greków. Żyli w poczuciu upokorzenia i klęski, teraz przyszło im poznać smak zwycięstwa. „To miasto robi na mnie niezwykłe wrażenie i aż mi trudno uwierzyć, że jest nasze!" – notował prominentny ateński polityk, który pierwszy raz odwiedzał Saloniki. Ale w obliczu czekających ich wyzwań zwycięzcom przyszło szybko otrząsnąć się z marzeń o bizantyńskim renesansie. „Moją radość nieoczekiwanie zmącił nagły niepokój o przyszłość – wspominał Aleksandros Mazarakis-Ainian, który jako jeden z pierwszych wkroczył do miasta. – Ogarnęła nas niepewność, nie wiedzieliśmy bowiem, jaki los nas tutaj czeka ani jak potoczą się losy macedońskich prowincji". Część ateńczyków czuła się tam nieswojo. „Saloniki mnie nie porywają", chociaż „tutejszy nadmorski park z kinem, muzyką, cafe chantant i restauracją jest piękny" – przyznał oficer sztabowy Ippokratis Papavasileiou w liście do żony. W swoich późniejszych zapiskach już nie krył niesmaku: „14 maja 1913 roku: mam tego absolutnie dosyć. Wolałbym tysiąc razy stacjonować pod namiotem gdzieś w górach, niż znaleźć się w tym jazgotliwym mieście, wśród wszystkich plemion Izraela. Przysięgam, trudno o mniej przyjemne otoczenie". 19 maja skwitował: „Nie da się polubić tak kosmopolitycznego miasta, gdzie dziewięć dziesiątych ludności to Żydzi. Ono nie ma w sobie żadnej greckości, żadnej europejskości. Nie ma w sobie niczego".
Właśnie tak przejawiała się wzgarda „starej Grecji" dla tak zwanych przez nią nowych ziem oraz ich bałkańskiego kolorytu, a także jej pogłębiająca się z czasem ambiwalencja wobec owoców zwycięstwa. Zanim zatrze się osmański rys miasta, miną lata, choć od początku Saloniki chciały konkurować z Atenami i były porównywane ze stolicą Grecji. Ale Papavasileiou chyba nie oddał sprawiedliwości ich greckim mieszkańcom. Może nie byli oni tak liczni, jak oczekiwał, ani tak widoczni – koniec końców, nie stanowili nawet jednej trzeciej ludności Salonik – ale przecież bohaterskich zdobywców witali entuzjastycznie. Na ulicach powiewały biało-niebieskie flagi greckie, „wkraczaliśmy tam jako triumfatorzy", pisał brytyjski dziennikarz, który towarzyszył wchodzącym oddziałom. „Tak ogromne tłumy wyległy na miasto, że żołnierze musieli kolbami torować sobie drogę. Saloniccy Grecy, od tygodni zmuszeni do milczenia, na widok greckiego munduru szaleli w niepohamowanej radości". Monumentalną marmurową fontannę, przy której kończył się bulwar Hamidiye, przed rokiem ozdobioną na cześć wjeżdżającego sułtana Mehmeda V Reşada, okryły transparenty witające „zwycięską armię grecką".