Badanie DNA elektryzuje ludzi

To nie łatwość dostępu do akt elektryzuje poszukiwaczy korzeni. Najmodniejszym trendem jest badanie własnego DNA. Pod kątem genealogii, oczywiście.

Aktualizacja: 06.08.2016 18:52 Publikacja: 04.08.2016 12:14

– Czułam w kościach, że jestem szlachcianką – ogłosiła Doda i zamówiła badania genealogiczne

– Czułam w kościach, że jestem szlachcianką – ogłosiła Doda i zamówiła badania genealogiczne

Foto: TRICOLORS/EAST NEWS

Wieczór w jednej z małych warszawskich księgarni. Promocja nowej książki o genealogii. Grażyna Rychlik, autorka publikacji, siedzi na pseudoantycznej sofie, małą salkę wypełniają ludzie i ciągle przychodzą nowi, ku przerażeniu właściciela księgarni, który już nie ma gdzie dostawiać kolejnych krzeseł. – Jestem zaskoczony frekwencją – przeprasza gości. – Zazwyczaj promocje książek historycznych odbywają się w gronie czterech, pięciu osób, a atmosfera jest jak na tajnych kompletach. A tu takie tłumy...

– Uprzedzałam, że może przyjść sporo ludzi – zaznacza autorka. Cóż, genealogia jest modna i wciąż nowe osoby próbują odnaleźć tropy wiodące do ich tożsamości. To dlatego kolejne wydawnictwo, „Praktykowanie genealogii. Pieniążkowie z Jedlińska, XVIII–XIX wiek", spotka się z zainteresowaniem. Kupią je ci, którzy mają inne opracowania, np. „Poszukiwanie przodków. Genealogia dla każdego" Małgorzaty Nowaczyk czy „Niezbędnik genealoga" Pawła Hałuszczaka, i ci, którzy dopiero zaczynają przygodę z poszukiwaniami genealogicznymi. Jeśli to ich pierwsza książka na ten temat, z pewnością dokupią inne. Każda jest niby o tym samym, jak wyśledzić przodków w pomroce dziejów, ale różnią się szczegółami. Na przykład „Poszukiwanie przodków..." dobrze wprowadza w problematykę zapisów kolejnych pokoleń (bo w listkach drzewa genealogicznego łatwo się pogubić), a „Niezbędnik..." jest przez fanów genealogii bardzo chwalony, bo zawiera słowniczki łacińskich, niemieckich i rosyjskich słów pojawiających się w polskich aktach metrykalnych. Przez nie trzeba bowiem przebrnąć, by skonstruować drzewo genealogiczne.

– To nie jest takie trudne. Akta były pisane według wzorca. Poza tym najczęściej przez wiele lat ten sam proboszcz robił wpisy, więc jest szansa przyzwyczajenia się do jego charakteru pisma – tłumaczy Barbara Sołkowicz, marketingowiec, która poszukiwania zaczęła od swej babki Teodory urodzonej w 1885 roku i jej męża Antoniego, urodzonego w 1878 roku. – Napisałam do archiwum do Radomia, że poszukuję aktu urodzenia Teodory. Podałam przypuszczalny rok urodzenia. I oni znaleźli tę metrykę! W pierwszej chwili, kiedy zobaczyłam kopię tego dokumentu, serce mi podskoczyło. Niestety, nic nie odczytałam: rosyjskie bukwy były dla mnie jak hieroglify. Drugi raz: rozpoznałam pojedyncze słowa. Kiedy trzeci i czwarty raz zerknęłam do aktu, wszystko stało się zrozumiałe. Z kolejnymi dokumentami poszło mi już znacznie łatwiej – mówi Barbara Sołkowicz.

Akta z pozostałych dwóch zaborów, pisane po niemiecku, czy wcześniejsze, łacińskie, a nawet te pisane w języku polskim, ale archaicznym, przerażają debiutantów.– To naprawdę nie jest dużą barierą. Wymaga tylko praktyki – zapewnia Grażyna Rychlik, która oprócz badania mieszczan z Jedlińska i własnej rodziny zajmuje się – na zlecenie – badaniami genealogicznymi w całej Polsce. Skąd tylu chętnych do badania swych dziejów?

Test na przodka

Ludzie chcą się czegoś dowiedzieć o losach przodków. Czasem dopowiedzieć do końca urwane historie rodzinne, bardzo często tragiczne – mówi Grażyna Rychlik. – Ktoś wyszedł z domu podczas okupacji i ślad po nim zaginął. Kogoś innego aresztowano w czasach stalinowskich. Przez lata o tych osobach niczego się nie można było dowiedzieć. Teraz są bazy danych, jest Instytut Pamięci Narodowej ze swoimi zbiorami. IPN jest też w posiadaniu elektronicznych kopii akt z archiwum Międzynarodowej Służby Poszukiwawczej w Bad Arolsen, które zgromadziło materiały m.in. dotyczące niemieckich zbrodni wojennych. Znajdują się w nim liczne informacje na temat obywateli polskich.

ZoSIA to nie imię dziewczyny, a geneteka to nie lek z importu. Pierwsza nazwa to skrót od Zintegrowany System Informacji Archiwalnej, aplikacji przeznaczonej do opracowania zbiorów archiwalnych. Drugi to nazwa bazy Polskiego Towarzystwa Genealogicznego. Jest też BaSIA (baza systemu indeksacji archiwalnej). Są PRADZIAD i genealodzy.pl. Wiele ksiąg metrykalnych zostało zeskanowanych przez mormonów, czyli przedstawicieli Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Można z nich korzystać za pośrednictwem strony: www.familysearch.org.

To tylko niektóre z pomocy archiwalnych. Internet zapełnia się indeksami i dokumentami, a dotychczasowi szperacze w aktach stają się mistrzami klawiatury. Ale to nie łatwość dostępu do akt elektryzuje poszukiwaczy korzeni. Najmodniejszym trendem jest badanie własnego DNA. Pod kątem genealogii, oczywiście.

Wśród pierwszych, którzy wypróbowali nowe narzędzie, był dr Marek Minakowski, słynny badacz genealogii elit polskich (od IX do XXI w.), który rezultaty poszukiwań publikuje w bazach: Wielka Genealogia Minakowskiego i Genealogia Potomków Sejmu Wielkiego. Opisał 53,3 proc. spośród 27,165 tys. osób wymienionych w Polskim Słowniku Biograficznym, a także prawie 40 tys. osób mających jako bezpośredniego przodka jednego z 500 posłów i senatorów Sejmu Wielkiego. Ponadto w jego zasobach znajdują się aktualnie informacje o 600 tys. osób. – Dziesięć lat temu zrobiłem badanie DNA, bo bardzo mnie to ciekawiło. Nie miałem żadnych lęków z tym związanych, bo czego miałbym się bać? – pyta retorycznie gwiazda polskiej genealogii.

– Genealogia genetyczna zyskałaby, gdyby każdy zrobił test DNA, tak jak wyrabia sobie dowód osobisty. Wtedy wszystkie dane można by umieścić w bazie i tam je zestawiać, porównywać. W taki sposób moglibyśmy się wiele dowiedzieć o swojej przeszłości – przekonuje Adam Ćwiklak, ekonomista z Wielkopolski.

Profil genetyczny wielkopolskiego Indianina

Kiedy byłem małym chłopcem, z zapartym tchem czytałem książkę Wiktora Woroszylskiego „I ty zostaniesz Indianinem". Nie wiedziałem wtedy, że to książka o mojej skromnej osobie – żart z wystąpienia Ćwiklaka na zjeździe genealogów w Brzegu przeszedł do legendy. Adamowi Ćwiklakowi wystarczyło 30 minut, by przedstawić argumenty za hipotezą o pochodzeniu jego linii genealogicznej po mieczu od plemienia Hunów. To właśnie stanowi nić łączącą kulturalnego Wielkopolanina, ekonomistę z wykształcenia, z rdzennymi Amerykanami, genetycznymi kuzynami drużyny Attyli, zwanego Biczem Bożym.

Genealogia genetyczna zaczęła się, gdy pozwolono używać wyników badań DNA do innych celów niż naukowe i policyjne. Najpierw podbiła USA, potem resztę świata. Ponieważ jej popularność rośnie, cena usług maleje. Są też promocje. DNA można zbadać w kilku firmach, najwięcej osób szuka informacji o badaniach na stronie www.familytreedna, a potem korzysta z usług tam oferowanych. Koszt: od 59 dolarów. Korespondencja po angielsku, są jednak polscy administratorzy projektów i ich uczestnicy, którzy – oczywiście – komunikują się w rodzimym języku.

Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło: „genealogia genetyczna", by znaleźć dziesiątki interesujących stron oferujących zarówno teorię, jak i praktykę, włącznie z opisem wyników własnych badań lub projektów, które łączą ludzi o podobnym genotypie lub tym samym nazwisku. Adam Ćwiklak także prowadzi projekt badawczy swego rodu, Niezgodów, oraz projekt zajmujący się badaniem bardzo rzadkiej haplogrupy Q-L712 Y-DNA.

Informacja o nas i naszych przodkach zapisana jest w ludzkim ciele, ściślej mówiąc, w komórce. W jądrze komórkowym znajdują się chromosomy, w cytoplazmie mitochondria. W zdecydowanej większości komórek znajdują się 23 pary chromosomów oraz od 100 do 10 tys. mitochondriów. Zarówno chromosomy, jak i mitochondria zawierają kwas deoksyrybonukleinowy, który pełni funkcję nośnika informacji genetycznej. Ostatnia, 23. para chromosomów, jest odpowiedzialna za determinację płci. Kariotyp (kompletny zestaw chromosomów komórki somatycznej organizmu) żeński charakteryzuje się w niej dwoma chromosomami X. Mężczyźni mają chromosom Y, który przechodzi wyłącznie z ojca na syna.

Kobiety nie mogą go badać, bo go nie mają. Stąd – zdaniem bardziej feministycznie nastawionych genealożek – w wystąpieniach niektórych genealogów genetycznych można wyczuć nutę męskiej pychy.

– Księga życia jest w męskim chromosomie Y – mówił na spotkaniu Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego dr Łukasz Łapiński, nie kryjąc satysfakcji. Jego fascynacja genealogią genetyczną zaczęła się już 12 lat temu. Wykorzystał ją do badania pokrewieństwa szlachty pogranicza mazowiecko-podlaskiego. Ponad stu mężczyzn pokusiło się o badania DNA, by potwierdzić przynależność do tamtejszego ziemiaństwa.

Każdy człowiek należy do jakiejś haplogrupy, czyli genetycznego rodu lub plemienia. Ludzie o tej samej haplogrupie mają wspólnego praprzodka. Połowa Polaków ma geny haplogrupy R1a1 i wspólnego praprzodka, który żył wiele tysięcy lat temu. Będąc Polakiem, można mieć geny Słowian, Celtów, Skandynawów, Bałtów, Żydów aszkenazyjskich. Albo inne. Profil genetyczny Y-DNA Adama Ćwiklaka okazał się bardzo oryginalny.

Po zamówieniu badania, pobraniu – zgodnie z procedurą – wymazu z wewnętrznej strony policzka i wysłaniu go do Ameryki pan Adam dostał e-maila od Lawrence'a Mayki, administratora projektu polskiego prowadzonego w ramach Family Tree DNA: „Adam, gratuluję, prawdopodobnie należysz do starożytnej, rzadkiej i tajemniczej haplogrupy Q1a2. Ale to wymaga dalszych badań" – napisał pan Mayka.

Okazało się, że Wielkopolanin należy do haplogrupy Q Y-DNA. – Nie miałem zielonego pojęcia, co to znaczy. Zacząłem szukać informacji w internecie i dowiedziałem się, że to grupa najbardziej charakterystyczna dla Indian! – opowiada Adam Ćwiklak.

Wspólne pochodzenie Indian oraz odległych przodków pana Adama w linii ojcowskiej ma jednak charakter jedynie antropologiczny i sprowadza się do czasów paleolitu. Nieco inaczej jest w przypadku mniej oddalonych w czasie przodków pana Adama, gdyż jego haplogrupa kojarzona jest także z Hunami.

– Do haplogrupy Q-YP789 należy również mniejsza podgrupa, którą tworzą węgierscy Seklerzy, a Polaków jest jedynie dwóch: jeden pan pochodzący ze szlacheckiej rodziny z okolic Wilna i ja – precyzuje Ćwiklak. – Niedawno w górach Ałtaj na cmentarzysku kultury huńsko-sarmackiej archeolodzy znaleźli zmumifikowane ludzkie szczątki pochodzące z epoki brązu i żelaza i okazało się, że w genach tych wojowników występują sygnatury DNA takie same jak moje. Można założyć, że mniej więcej 3 tys. lat temu, tam w górach, pochowano moich bardzo bliskich krewnych albo przodków w prostej linii po mieczu. Moja rodzina mieszka w Wielkopolsce od wielu wieków, ale z punktu widzenia genealogii genetycznej Y-DNA bliższy jestem Indianom amerykańskim niż sąsiadowi zza płotu – opowiada.

Szachcic w rodzinie poprawia prestiż

Nadal wiele osób grzebie w przeszłości, bo ma nadzieję na znalezienie przodka, którym po prostu można by się pochwalić i poprawić prestiż. Nie tak dawno temu celebrytka Doda, czyli Dorota Rabczewska, ogłosiła, że ma szlacheckie korzenie. „Jestem szlachcianką" – wyznała w magazynie „Pani". A badania genealogiczne zamówiła, bo – jak wyznaje – „czuła w kościach", że jest szlachetnie urodzona. Wynajęty specjalista potwierdził przeczucia gwiazdki.

– Są tacy, którzy biorą się do szukania szlacheckich korzeni albo konkretnego przodka, słynnego z opowieści rodzinnych. Jeśli tego nie znajdują, tracą zainteresowanie. Inni dążą do poznania prawdy, zdobycia wiedzy o przodkach, także chłopskich czy mieszczańskich. Każdy akt, każdy kolejny skok w tył, kolejna generacja wstecz to dla nich satysfakcja, którą chwalą się na forach i w rozmowach z kolegami genealogami: „Wiesz, znalazłem praprapra, która..." – stwierdza Alan Jakman, który prowadzi bezpłatny internetowy miesięcznik genealogiczny „More Maiorum".

W internecie o Alanie Jakmanie można przeczytać: „Od ponad 8 lat interesuje się genealogią. W tym czasie ustalił, że jego przodkowie byli niemieckimi kolonistami sprowadzonymi najprawdopodobniej do wyrębu lasów w połowie XVII w. w okolice Gór Orlickich w obecnych Czechach. Potomek pańszczyźnianych chłopów, przeciętny Polak, posiadający korzenie na dawnych kresach II RP".

– Uważam, że jeśli zajmujemy się genealogią, to badamy, kto się gdzie urodził, kim byli jego przodkowie, a nie zmierzamy na siłę do szukania pokrewieństw ze szlachetnie urodzonymi – mówi Grażyna Rychlik. Szukają go, chociaż w Polsce wcale nie było tak licznej szlachty, jakby mogło się wydawać: 10 procent. Za to żyli tu przedstawiciele mniejszości, których znalezienie w swoim drzewie genealogicznym jest zaskoczeniem.

– W pierwszej połowie XVII w. było w Polsce tylu samo Szkotów, ilu Żydów, czyli 30 tys. rodzin (około 100 tys. ludzi). O Żydach wiemy, ale o Szkotach wielu Polaków nie wie i nie spodziewa się, że to mogą być ich przodkowie – mówi genealożka.

– Nie szukałam szlacheckich korzeni ani potwierdzenia jakichś rodzinnych legend, bo ich nie mamy – zapewnia Barbara Sołkowicz. – Przeszłością interesowałam się czysto poznawczo. Dla mnie możliwość zobaczenia dokumentów oznaczała, że ujrzę kawałek człowieka, który się na nim podpisał, a którego nie mogłam przecież znać. W rodzinie mojej mamy jest w jednym pokoleniu duża różnica wieku (mama była jedenastym dzieckiem), a moi dziadkowie urodzili się w 1878 i 1885 roku, więc ja już na pierwszym etapie poszukiwań wykonałam duży skok w tył. O rodzicach mojej babci Teodory wiele się nie mówiło - opowiada.

Okazało się, że to była bardzo szacowna para, poważana w swojej małej miejscowości. Barbara Sołkowicz dowiedziała się też, że pradziadkowie (Jan, zm. 1929, i Aniela, zm. 1914) ufundowali nawet małą kapliczkę. Zapamiętani zostali jako doskonałe małżeństwo. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, co wyczytała w aktach — w momencie ślubu babcia miała 29 lat, a dziadek 19 i na ślub musieli wyrazić zgodę jego rodzice. Po śmierci babci dziadek ożenił się z wdową po czterech mężach, która i jego pochowała, a sama żyła dalej. Zmarła w wieku 105 lat. Pod koniec życia miała już demencję i nie mogła zrozumieć, co się dzieje i dlaczego jakieś golasy ganiają po podwórku, a to byli żołnierze, którzy przyszli się umyć w studni. - Trwała II wojna światowa, ale macocha mojej babci jakoś ją przegapiła! Bohaterowie wszystkich tych opowieści stali się wyraziści, odzyskali swoje imiona dzięki drzewu genealogicznemu, które opracowałam - podkreśla badaczka.

Wymowne milczenie

Czasem w drzewie genealogicznym ludzie szukają potwierdzenia pewnych cech, które w sobie zauważają. Idą za stereotypem.

– Podczas śniadania biznesowego jeden z uczestników zadał mi na serio pytanie: „Jakbym miał żydowskie korzenie, to pani pomoże mi je znaleźć?" – opowiada Grażyna Rychlik. Niektórzy szukają żydowskich korzeni, bo myślą, że jak mają żyłkę do biznesu, umieją liczyć i zarabiać, to na pewno mają „geny żydowskie". Podobne rozumowanie łączy się z szukaniem genów skandynawskich. Wikingowie są uznawani za plemię, które poradziło sobie bardzo dobrze w niesprzyjających warunkach, a więc w świecie biznesu takie pochodzenie pozwala myśleć o sobie lepiej.

Niektórych niepokoi brak wiedzy o przeszłości rodziny lub to, że nie mają dziadków, dalszych krewnych, a ich rodzice niechętnie mówią o przeszłości. Wtedy zaczynają zadawać sobie głębsze pytania.

– Kiedyś oprowadzałam polską grupę turystów po Warszawie. Podczas krótkiej przerwy pod pomnikiem Bohaterów Getta jedna ze zwiedzających podeszła do mnie i powiedziała: „Przypuszczam, że mogę mieć żydowskie korzenie". Doszła do takiego wniosku na podstawie sytuacji rodzinnej i milczenia rodziców o przedwojennej historii ich rodziny. Ponieważ pani ta była z Krakowa, odesłałam ją do akt gminy żydowskiej. Akurat w Krakowie bardzo dużo dokumentów ocalało – mówi Grażyna Rychlik.

Bywa też, że powodem milczenia na temat przeszłości rodziny są zadawnione niechęci, spory sądowe, kłótnie o pieniądze. Tyle że wtedy zrobienie drzewa genealogicznego i odnalezienie krewnych i tak nie prowadzi do odnowienia rodzinnych więzi.

Jak się prowadziły nasze praprababki

Badania DNA się demokratyzują, a technika idzie naprzód – stwierdza Krzysztof Bąkała, prezes Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego.

– Genealogia genetyczna nie zyskuje niestety popularności tak szybko, jak bym tego oczekiwał – martwi się Adam Ćwiklak. – Na pewno odgrywa tu rolę czynnik finansowy. Być może ludzie obawiają się, że ktoś będzie operował ich danymi genetycznymi. Wiele osób boi się odkrycia tajemnic rodzinnych. W rozmowach kuluarowych między genealogami mówi się, że często osoby, które mają bardzo ładną genealogię tradycyjną, boją się ją zepsuć badaniami DNA. Trudno sięgnąć klasycznymi metodami do XVII, XVI wieku. Tylko wyjątkowe rodziny mogą dotrzeć do tak odległych przodków.

Genealogia klasyczna jest niekiedy tak atrakcyjna, że zniechęca do badań genetycznych. Bo co będzie, jeśli się nagle okaże, że ktoś wcale nie należy do rodu, który tak pięknie opisał? Genealogia genetyczna jest bezwzględna. Nie kłamie. A jeżeli nasze prapraprababki źle się prowadziły i doszło do wymieszania genów? Po przejściu zarazy wymierało niekiedy np. 80 proc. populacji, a ocaleli dorośli adoptowali pozostałe przy życiu sieroty, tak bywało w całej dawnej Rzeczypospolitej, również w Wielkopolsce. Ktoś mógł przecież adoptować naszego przodka. Tu genealogia klasyczna z powodu braku źródeł staje się bezradna.

Barbara Sołkowicz chciałaby zbadać rodzinne geny, także chromosom Y, bo choć jej tata nie żyje od lat, to przecież odziedziczyli go jej brat i bratanek.

Grażyna Rychlik łączy zaangażowanie w genealogię tradycyjną z fascynacją badaniami DNA. Zbadała siebie, rodziców, a teraz wykupiła dla nich kolejne badania.

– Mój tata nie chciał tych badań. Mówił, że to strata pieniędzy. Wraz z kolejnymi odkryciami genealogicznymi sam zaczyna stawiać pytania, na które kiedyś nie było odpowiedzi, a teraz można się o nie pokusić. Ostatnio mnie spytał: „Dziadek mówił, że my jesteśmy z Czech, czy mogłabyś to sprawdzić?".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wieczór w jednej z małych warszawskich księgarni. Promocja nowej książki o genealogii. Grażyna Rychlik, autorka publikacji, siedzi na pseudoantycznej sofie, małą salkę wypełniają ludzie i ciągle przychodzą nowi, ku przerażeniu właściciela księgarni, który już nie ma gdzie dostawiać kolejnych krzeseł. – Jestem zaskoczony frekwencją – przeprasza gości. – Zazwyczaj promocje książek historycznych odbywają się w gronie czterech, pięciu osób, a atmosfera jest jak na tajnych kompletach. A tu takie tłumy...

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów