Polak w sowieckiej furażerce

Rasowi czytelnicy wspomnień z przedwojennych Kresów zdają sobie sprawę, że większość autorów bezwiednie sięga po pewną manierę pisania – nostalgiczną, a zarazem naznaczoną katastroficzną nutą.

Aktualizacja: 24.07.2016 06:56 Publikacja: 23.07.2016 00:01

Stanisław Leszczyński, „Uwikłanie. Wspomnienia z Podola 1939-1945”, oprac. Tomasz Bereza, IPN, Rzesz

Stanisław Leszczyński, „Uwikłanie. Wspomnienia z Podola 1939-1945”, oprac. Tomasz Bereza, IPN, Rzeszów 2016

Foto: materiały prasowe

A może to nie maniera, może po prostu takie było dwudziestolecie, na które składała się szkoła powszechna (w niej pan nauczyciel z Wielkopolski, surowy, ale sprawiedliwy), msza na 3 Maja, żałoba po śmierci Marszałka? Do tego: wychudzony uciekinier z Sowietów, siedzący pod miejscową cerkwią jurodiwyj, smaki jagód, grzybów i śmietany, śpiewka na białoruską nutę.

Kończy się to wszystko oczywiście długimi szeregami cuchnących dziegciem krasnoarmiejców, a potem zajeżdżającym pod ganek pustego już dworku motocyklem ze zwiadowcami Wehrmachtu, ale przedtem zdarzy się jeszcze tyle! Pierwsze radio („radjo"), wspólna lektura „Trylogii", patrole KOP, płonące gdzieś na horyzoncie stogi siana, piernik z odpustu w Wohrebyszczach i – jak napisał w puencie jednego ze swoich wierszy okrutny Marcin Świetlicki – „koniecznie coś w jidysz".

Wspomnienia Stanisława Leszczyńskiego zachowują tę poetykę, od której autor relacji, niezawodowy historyk, snadź nawet nie usiłował się uwolnić: są więc grzybne lasy, wspólnie sadzone cisy i jesiony, jest biegnący blisko wsi „Wał Trajana" (w rzeczywistości usypany pewnie przez Scytów, ale w przekonaniu mieszkańców Germakówki pamiątka po rzymskich legionach w niedalekiej, przez Dniestr, Dacji!). Są ćwiczenia „Strzelczyków", ba, jest i czytana przez ojca „Trylogia" – tyle że, ku zgrozie endeków, pożyczona przez Fańcię Rappównę o kruczoczarnych włosach, która „od najwcześniejszych lat mego dzieciństwa wpychała mi do rąk powieści" i chciała być nauczycielką polskiego...

Wszystko się skończyło: Sowieci wywieźli Baworowskich, Niemcy wystrzelali Rappów, Fańcię zgwałcił i zabił ukraiński wyrostek, inny strzelił w twarz ojcu narratora w trakcie masakry urządzonej przez UPA podczas wesela w Germakówce 13 lutego 1944 roku. W wydanej i wzorowo opracowanej przez IPN relacji z Podola poraża chłodny realizm opisu, błyskawiczny rozpad dawnego świata, trochę jak w prozie Bernharda, trochę jak – można przewidywać – w filmie Smarzowskiego.

„Uwikłanie" okazuje się ważną lekturą również ze względu na szczególny, niezwykle rzadki supeł polskiego losu, jakiego doświadczył narrator: miesiąc po masakrze w Germakówce, na ziemi faktycznie i formalnie niczyjej, choć pod sowiecką już okupacją, wojsko rozpoczęło przymusowy pobór do tzw. niszczycielskich batalionów, będących de facto oddziałami samoobrony. Stanisław Leszczyński również znalazł się w ich szeregach – i wspomina to jako szansę na ocalenie życia własnego, matki i sióstr, szerzej – kilkunastu tysięcy przerażonych, wygłodzonych Polaków skupionych, niczym w getcie, w powiatowym miasteczku Mielnica.

Kilkumiesięczna służba w istriebitielnom batalionie ciąży blisko 90-letniemu dziś autorowi; stąd tytuł relacji, niczym z Miłoszewskiego, stąd wyznanie: „Wiem, że cała ta moja służba, te szkolenia i moje niezłe wspomnienia wywołają u wielu uniesienie w zdumieniu brwi: a toś ty taki? Poszedłeś w służbę okrutnemu wrogowi Polski?". Chociaż, dalibóg, to nie on powinien się tłumaczyć.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

A może to nie maniera, może po prostu takie było dwudziestolecie, na które składała się szkoła powszechna (w niej pan nauczyciel z Wielkopolski, surowy, ale sprawiedliwy), msza na 3 Maja, żałoba po śmierci Marszałka? Do tego: wychudzony uciekinier z Sowietów, siedzący pod miejscową cerkwią jurodiwyj, smaki jagód, grzybów i śmietany, śpiewka na białoruską nutę.

Kończy się to wszystko oczywiście długimi szeregami cuchnących dziegciem krasnoarmiejców, a potem zajeżdżającym pod ganek pustego już dworku motocyklem ze zwiadowcami Wehrmachtu, ale przedtem zdarzy się jeszcze tyle! Pierwsze radio („radjo"), wspólna lektura „Trylogii", patrole KOP, płonące gdzieś na horyzoncie stogi siana, piernik z odpustu w Wohrebyszczach i – jak napisał w puencie jednego ze swoich wierszy okrutny Marcin Świetlicki – „koniecznie coś w jidysz".

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów