A może to nie maniera, może po prostu takie było dwudziestolecie, na które składała się szkoła powszechna (w niej pan nauczyciel z Wielkopolski, surowy, ale sprawiedliwy), msza na 3 Maja, żałoba po śmierci Marszałka? Do tego: wychudzony uciekinier z Sowietów, siedzący pod miejscową cerkwią jurodiwyj, smaki jagód, grzybów i śmietany, śpiewka na białoruską nutę.
Kończy się to wszystko oczywiście długimi szeregami cuchnących dziegciem krasnoarmiejców, a potem zajeżdżającym pod ganek pustego już dworku motocyklem ze zwiadowcami Wehrmachtu, ale przedtem zdarzy się jeszcze tyle! Pierwsze radio („radjo"), wspólna lektura „Trylogii", patrole KOP, płonące gdzieś na horyzoncie stogi siana, piernik z odpustu w Wohrebyszczach i – jak napisał w puencie jednego ze swoich wierszy okrutny Marcin Świetlicki – „koniecznie coś w jidysz".
Wspomnienia Stanisława Leszczyńskiego zachowują tę poetykę, od której autor relacji, niezawodowy historyk, snadź nawet nie usiłował się uwolnić: są więc grzybne lasy, wspólnie sadzone cisy i jesiony, jest biegnący blisko wsi „Wał Trajana" (w rzeczywistości usypany pewnie przez Scytów, ale w przekonaniu mieszkańców Germakówki pamiątka po rzymskich legionach w niedalekiej, przez Dniestr, Dacji!). Są ćwiczenia „Strzelczyków", ba, jest i czytana przez ojca „Trylogia" – tyle że, ku zgrozie endeków, pożyczona przez Fańcię Rappównę o kruczoczarnych włosach, która „od najwcześniejszych lat mego dzieciństwa wpychała mi do rąk powieści" i chciała być nauczycielką polskiego...
Wszystko się skończyło: Sowieci wywieźli Baworowskich, Niemcy wystrzelali Rappów, Fańcię zgwałcił i zabił ukraiński wyrostek, inny strzelił w twarz ojcu narratora w trakcie masakry urządzonej przez UPA podczas wesela w Germakówce 13 lutego 1944 roku. W wydanej i wzorowo opracowanej przez IPN relacji z Podola poraża chłodny realizm opisu, błyskawiczny rozpad dawnego świata, trochę jak w prozie Bernharda, trochę jak – można przewidywać – w filmie Smarzowskiego.
„Uwikłanie" okazuje się ważną lekturą również ze względu na szczególny, niezwykle rzadki supeł polskiego losu, jakiego doświadczył narrator: miesiąc po masakrze w Germakówce, na ziemi faktycznie i formalnie niczyjej, choć pod sowiecką już okupacją, wojsko rozpoczęło przymusowy pobór do tzw. niszczycielskich batalionów, będących de facto oddziałami samoobrony. Stanisław Leszczyński również znalazł się w ich szeregach – i wspomina to jako szansę na ocalenie życia własnego, matki i sióstr, szerzej – kilkunastu tysięcy przerażonych, wygłodzonych Polaków skupionych, niczym w getcie, w powiatowym miasteczku Mielnica.