Przypomnijmy: Ojciec Święty, poruszając ten temat, mówił o kobiecie, która spodziewała się ósmego dziecka, mając już siedmioro urodzonych przez cesarskie cięcie.
Następca św. Piotra tym samym zasugerował, że owa niewiasta, tak bardzo potrzebna swojemu potomstwu, zachodząc w ciążę, zaryzykowała swoje zdrowie czy wręcz życie. Można spierać się o to, czy Ojciec Święty użył wtedy – jak w wielu innych przypadkach – trafnych sformułowań. Niemniej brak podstaw do tego, żeby twierdzić, iż zrewidował on stanowisko Kościoła w kwestii otwartości na życie.
Bywa przecież i tak, że przy różnych okazjach obecny papież występuje jako strażnik ortodoksji. A zarazem jako bezlitosny krytyk tego, co nazywa „ideologiczną kolonizacją". Pod pojęciem tym pojmuje on takie zjawiska, jak chociażby upowszechnianie genderystycznej inżynierii społecznej w ramach pakietu pomocy państw wysoko rozwiniętych dla krajów Trzeciego Świata.
W tę tendencję wpisują się też katechezy, które Franciszek wygłosił podczas środowych audiencji generalnych w latach 2014–2015. Zostały one zebrane w książce pod wymownym tytułem „Rodzina uratuje świat".
Papieskie katechezy ujmują swoją prostotą. Ktoś mógłby wybrzydzać, że brakuje im teologicznej głębi. Ale przecież mają one przemawiać nie tylko do intelektualistów, lecz do ogółu wiernych. Franciszek czerpie ze skarbca Kościoła – sięga po recepty na godne życie, realizowane od zamierzchłych czasów chociażby w zakonach chrześcijaństwa zachodniego i wschodniego. Tak jest wtedy, gdy Ojciec Święty przypomina o mocy słów „dziękuję" i „przepraszam".