„Była straszliwa, zmęczona cisza. Korczak wlókł nogę za nogą, jakiś skurczony, mamlał coś od czasu do czasu do siebie. Któreś z dzieci trzymało go za połę, może za rękę, szły jak w transie”.
Koniec lipca 1942 roku. Warszawa, żydowskie getto. Niemcy rozpoczynają szeroko zakrojoną akcję deportacyjną niedobitków jednej ze znienawidzonych przez siebie ras. Jeszcze jeden etap wędrówki narodów i nacji ku unicestwieniu. Umierają ludzie, ale i coś więcej – ginie przednowoczesny świat, wykrwawia się stara Mitteleuropa. Bo przecież zarówno nazistowskie, jak i komunistyczne pomysły na nowe społeczeństwa są perwersyjną formą budowy nowoczesności: czystej rasowo lub bezklasowej. Wstęp do współczesności: rozstanie téchne i etyki, czy inaczej – podporządkowanie tej drugiej nowym zdolnościom, jakie zdobyła Europa w ciągu ostatnich stuleci. Nowoczesna medycyna, metody usprawniania komunikacji masowej, współczesne nauki społeczne: tak, i one były akuszerkami doktryn, które trzebiły niemal w połowie XX wieku także nasz skrawek kontynentu.
Zatem: zaułki i ulice zdobytej kilka lat wcześniej Warszawy czyszczone są ze wschodnioeuropejskich Żydów. Hitlerowska Moira, bezbożna opatrzność, wyznaczyła ich los. Idą na śmierć nowocześnie: masowo pakowani do pociągów, ewidencjonowani, ujęci w statystyki przeznaczonych do likwidacji. 300 tys. zabitych, łącznie z tymi, którym „oszczędzono trudów podróży". Wśród nich dzieci pod opieką Janusza Korczaka. A one pod istotnym względem są niebezpieczniejsze od dorosłych: fizycznie słabsze, mogą nieść ocalenie (pamięci) przeszłości, przenosząc ją w przyszłość.
Andrzej Wajda w swoim filmie o Starym Doktorze przeniósł scenę „wygnania Żydów z getta" do wyobraźni kolejnych powojennych pokoleń. Dumna droga, pod sztandarem wolności. Oniryczne końcowe sceny, gdy wagon z dziećmi odłącza się od pociągu: nie śmierć, lecz nadzieja – przeciw bestialstwu i odczłowieczeniu. Ale zapisane wspomnienia kontrastują ze sobą tak mocno, że przestrzeń między nimi znów staje się niewiadomą. Władysław Szpilman tak opisywał sierpniową drogę dzieci na Umschlagplatz: szły „rozpromienione, mały muzyk im przygrywał, a Korczak niósł na rękach dwoje najmłodszych, także uśmiechniętych, i opowiadał im coś zabawnego". Marek Rudnicki przekazał inny obraz: „Była straszliwa, zmęczona cisza. Korczak wlókł nogę za nogą, jakiś skurczony, mamlał coś od czasu do czasu do siebie. (...) Któreś z dzieci trzymało [go] za połę, może za rękę, szły jak w transie".
Stolica Kraju Priwislańskiego
Patrzę na twarz Starego Doktora z okładki jednej z książek: siatka zmarszczek, zafrasowane spojrzenie. Srebro siwizny płynie przez brodę ku cieniom umoszczonym pod rozpiętym, białym kołnierzykiem. Wąskie, zaciśnięte usta. Nic z typologii twarzy dobrodusznej. Zbyt dużo zmęczenia, żeby przyoblec maskę szlachetnego moralisty, męczennika za sprawę. Nic ze świątobliwości minek podstarzałych i zblazowanych własną dobrocią pań od filantropii. Może nawet jest jakaś zajadłość w tym strapionym wzorku, iskry żalu, zapowiedź irytacji, ogniki pasji, która zmusza do skurczów i rozkurczów mięsień sercowy. Stary Korczak.
A teraz ćwiczenie wyobraźni. Nałożyć na jego twarz krajobrazy świata, jak w filmowym ujęciu. Albo choć jeden pejzaż, warszawski. Od niego zacznę.
„Warszawa roku dziewięćsetnego... Stolica Kraju Przywiślańskiego. Miasto blisko półmilionowe. Nie ma elektryczności ani aut. Omnibusy i »konka«. Wczesnym rankiem przez Nowy Świat i Krakowskie przeciągają niekiedy stada bydła pędzonego do rzeźni praskiej. Na rogatkach miejskich pobiera się »kopytkowe«. Żydzi wygnani przez gubernatora Moskwy, wielkiego księcia Sergiusza, przybywają tłumnie do Warszawy, mówią po rosyjsku, zachowują się z rosyjska, to drażni Polaków i Żydów warszawskich – ważny szczegół, notuję za Stempowskim – te nastroje wykorzysta później endecja...