Widok z przedziału bydlęcego

Kto leciał klasą ekonomiczną na trasie transatlantyckiej, wie, że opuszczając samolot, trzeba przejść przez znajdujący się z przodu przedział klasy biznes.

Aktualizacja: 17.07.2016 16:33 Publikacja: 14.07.2016 15:02

Widok z przedziału bydlęcego

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska

Człowiek wymięty, niedospany, po dziesięciu lub więcej godzinach lotu spędzonych w pozycji kolana pod brodą (linie lotnicze kompaktują siedzenia na maksa) z zazdrością spogląda na rozłożone łóżka tych, którzy zapłacili za bilet trzy razy więcej i podróż przebyli w błogim śnie po uprzednim przyjęciu kieliszka szampana oraz obiadu na porcelanie.

Za umieszczeniem przedziału biznesowego z przodu zapewne przemawiają względy techniczne – z tyłu hałas silników jest większy. Ale okazuje się, że jest jeszcze inny powód.

Badania wykazały, że kreowanie ekskluzywności dla elity, umiejętne naciskanie guzików z psychologią klientów odnosi bardzo dobry skutek. Tych z wagonu bydlęcego, stojących w długiej kolejce do wyjścia, przepuszcza się przez klasę lux w celu wywołania w nich zazdrości. Kto jej nie poczuje na widok tych, co się wygodnie wyspali na rozkładanych fotelach i smacznie zjedli? Kto, patrząc na porzucone w nieładzie poduszki pachnące jeszcze snem, nie pomyśli: ci to mają dobrze? Zazdrość ta jest stymulowana. Na nią liczy marketing. Bo może następnym razem biedak z ekonomicznej zapożyczy się, wypruje z siebie flaki, ale kupi drogi bilet, żeby poczuć się jak milion dolarów.

W filmie o „Titanicu" główny bohater, irlandzki robotnik grany przez Leonardo Di Caprio, podróżuje na pokładzie dla biedoty położonym na samym dole statku i odgrodzonym od góry metalowymi zaporami. Przedział ten, oprócz niewygody, był również obciążony największym ryzykiem w razie zatonięcia. Co akurat w przypadku „Titanica" okazało się istotne...

Takie segregacyjne podejście armatora do pasażerów nie było niczym dziwnym na początku XX wieku. Pierwsza, druga i trzecia klasa istniały w pociągach, na statkach, w tramwajach. W XIX wieku koleje francuskie wprowadziły wagony trzeciej klasy bez dachu, by skłonić pasażerów do wydania paru franków więcej na miejsce z zadaszeniem.

Sto lat minęło i niewiele się zmieniło. „New York Times" pisze o najnowszym gigancie wycieczkowym linii Norwegian Cruise Line. Zabiera on na pokład 4200 pasażerów. Przyjemność przebywania w takim luksusowym obozie internowania o wysokim zagęszczeniu wydaje mi się wątpliwa. Ale o gustach nie dyskutujmy – ktoś lubi takie przyjemności, niech płaci, o ile go stać. Jednak okazuje się, że wśród tych 4 tysięcy równych armator wydzielił elitarną grupę 275 osób równiejszych. W strefie niedostępnej dla motłochu cieszą się oni większym przydziałem metrów kwadratowych, prywatnym basenem, spa, przysługuje im również prawo opuszczenia statku w pierwszej kolejności. A to ma znaczenie, gdy na ląd zejść musi parę tysięcy pasażerów. O potencjalnych wypadkach nie mówiąc.

Podobne enklawy luksusu wprowadzono także na innych statkach – prywatni armatorzy nie muszą nawet pozorować zasad egalitaryzmu. Na manipulowaniu różnicami majątkowymi można zarobić. A ludzie są coraz bogatsi, kominy płacowe coraz wyższe. Uniwersytet w Kalifornii obliczył, że obecnie jeden procent amerykańskich gospodarstw domowych posiada 42 proc. bogactwa. 20 lat temu to było 30 proc. A 0,1 proc. ma aż 22 proc. U nas jest z tym trochę lepiej, tyle że bogatsi są biedniejsi, a biedniejsi też biedniejsi.

W ciągu ostatnich lat słowo „luksus" zostało tak sponiewierane przez reklamę i marketing, że straciło znaczenie. Luksusowe mogą być adidasy z Chin, wakacje na zatłoczonej plaży w jakimś smętnym tropiku, francuski ser z Lidla. Luksusem wyższego sortu jest apartament w warszawskim wieżowcu Libeskinda, który ostatnio nieanonimowo kupił piłkarz Lewandowski. Prestiż, panorama miasta z okien, prywatne kino, basen... Niestety, wyjście z tego raju prowadzi bezpośrednio na dworzec, gdzie codziennie tysiące podróżnych dźwigających toboły pędzi na pociąg do Rzeszowa. Pod domem na zakorkowanych ulicach stoją dymiące spalinami samochody. Po bułki na śniadanie tylko helikopterem. A tam już z motłochem będzie trzeba się zetknąć. W spożywczym aksamitnego sznura dla strefy VIP niestety brak.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Człowiek wymięty, niedospany, po dziesięciu lub więcej godzinach lotu spędzonych w pozycji kolana pod brodą (linie lotnicze kompaktują siedzenia na maksa) z zazdrością spogląda na rozłożone łóżka tych, którzy zapłacili za bilet trzy razy więcej i podróż przebyli w błogim śnie po uprzednim przyjęciu kieliszka szampana oraz obiadu na porcelanie.

Za umieszczeniem przedziału biznesowego z przodu zapewne przemawiają względy techniczne – z tyłu hałas silników jest większy. Ale okazuje się, że jest jeszcze inny powód.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami