Obok wsi Treblinka znajduje się leśna polana. O tym, że w czasie wojny znajdowało się tam największe miejsce zagłady Żydów w Europie, świadczy droga wyłożona kawałkami macew, pomnik, wokół którego wbito kamienie symbolizujące miasta, z których przywieziono ofiary, chropowata powierzchnia, w miejscu, gdzie znajdował się olbrzymi ruszt, na którym palono ludzi. Teren nie jest ogrodzony. Baraki, bramę wjazdową przed zakończeniem wojny rozebrano, zasiano trawę.
Można odnieść wrażenie, że to miejsce zapomniane. Chociaż zostało tam zabitych niemal milion Żydów przez Niemców, Austriaków i ich ukraińskich pomocników, to nie ma tam nawet muzeum z prawdziwego zdarzenia.
Michał Wójcik po kapitalnych wywiadach z Lucjanem „Sępem" Wiśniewskim – likwidatorem z kontrwywiadu AK – oraz Zofią Posmysz, więźniarką Auschwitz, w swej nowej opowieści kreśli obraz miejsca wyjętego z obrazów Hieronima Boscha.
Czym jego zdaniem była Treblinka? Piekłem jak z Dantego, a może używając niemieckiej terminologii – jednostką wzorcową, w której wdrożono plan Hitlera przemysłowo zorganizowanego mordowania Żydów. To także miejsce surrealistyczne, z komendantem Franzem Stanglem, który przemierzał obóz w białym mundurze niczym „anioł śmierci". Gdzie w komorze gazowej odbywały się próby teatralnej trupy więźniów, którzy tańczyli Menuet A-Dur Boccheriniego. Na ścieżce wewnętrznej walały się tysiące dolarów, złoto, biżuteria i diamenty, które przywoziły z sobą ofiary, a w lesie za drutami koczowały pijane prostytutki. Tam też odbywał się handel chłopów z więźniami – chleb za złoto.
Fabryką śmierci zarządzała grupa SS-manów, niemieckich i austriackich policjantów oraz ukraińskich wachmanów. Wśród nich był Kurt Franz, zwany przez więźniów Lalka, w cywilu rzeźnik i kelner, a w mundurze sadystyczny kat, który lubował się w strzelaniu ze śrutówki w genitalia Żydów. Był też „Artysta" Herbert Floss, który zracjonalizował proces spalania ciał – zaplanował ruszt z szyn metalowych i opracował „metodę" układania na nich zwłok tak, aby szybciej się paliły.