Niespełniona obietnica techniki

Miała dać nam więcej wolnego czasu, możliwość rozwijania swoich pasji, uczynić nas szczęśliwszymi. Tymczasem odbiera nam sen i sprawia, że stajemy się coraz mniej autentyczni. Dlaczego technologia zdradziła ludzkość?

Aktualizacja: 09.07.2017 11:57 Publikacja: 07.07.2017 00:01

Niespełniona obietnica techniki

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Śpimy coraz krócej. Przeciętny mieszkaniec Ameryki Północnej na początku XX wieku przesypiał na dobę około dziesięciu godzin, jeszcze dwadzieścia lat temu – osiem. Obecnie śpi nie dłużej niż sześć i pół godziny.

Jonathan Crary w książce „Późny kapitalizm i koniec snu" przywołuje projekt Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych, który prowadzi od kilku lat badania nad pasówkami białobrewymi – gatunkiem ptaków, które potrafią się obyć bez snu siedem dni z rzędu. Badana jest aktywność ich mózgu podczas wielodniowych okresów czuwania. Celem jest zastosowanie zdobytej w ten sposób wiedzy w odniesieniu do ludzi. Amerykańska armia chce bowiem stworzyć żołnierza, który będzie potrafił w pełni wydajnie funkcjonować, obywając się przez wiele dni z rzędu bez snu.

Bezsenność w nowoczesności

Sen jest jednak wrogiem nie tylko amerykańskiej armii, ale całej współczesnej gospodarki. Powoduje on, nieracjonalne z ekonomicznego punktu widzenia, przerwy w produkcji i konsumpcji. Na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych rosyjsko-europejskie konsorcjum kosmiczne ogłosiło plan wystrzelenia na orbitę okołoziemską satelitów odbijających światło słoneczne i kierujących je na ziemię. Każdy z satelitów miał być wyposażony w rozkładane reflektory z materiału o grubości kartki papieru. Byłyby one w stanie oświetlić obszar o powierzchni 26 kilometrów kwadratowych. Hasło, którym reklamowano projekt, brzmiało: „Biały dzień przez całą noc". Początkowo chodziło jedynie o doświetlenie obszarów, na których panuje noc polarna, z czasem elementem projektu miało być również oświetlenie wybranych miast.

Crary opisuje w swojej książce sposób funkcjonowania współczesnego świata, który można ująć w krótkim sloganie „24/7". Celem jest „wpisanie ludzkiego życia w model trwania bez przerw, definiowany zasadą ciągłego funkcjonowania". Z własnej woli pozbawiamy się snu, poddajemy jednej z najbardziej okrutnych tortur, stosowanej przez organy bezpieczeństwa w państwach totalitarnych, wprowadzonej po raz pierwszy na masową skalę przez NKWD w Rosji radzieckiej. Aleksander Sołżenicyn opisuje w „Archipelagu Gułag", jak więźniów, których nie dało się złamać w inny sposób, umieszczano w celach oświetlonych jaskrawym światłem i budzono, kiedy mimo warunków, w jakich przebywali, udało im się na chwilę zasnąć. Po kilku dniach stawali się tak ulegli i bezsilni, że bez oporów przyznawali się do każdych, nawet najbardziej niewiarygodnych zarzutów. Brak snu powoduje na krótszą metę rozwój psychozy, po dłuższym czasie – nieodwracalne szkody neurologiczne. Pozbawionym snu szczurom laboratoryjnym udaje się przeżyć co najwyżej trzy tygodnie.

A przecież miało być zupełnie inaczej. Wspólnym wątkiem wielu utopijnych powieści powstałych w XIX i pierwszej połowie XX wieku był obraz świata, w którym dzięki rozwojowi techniki to maszyny zaczną wykonywać za człowieka większość pracy, dając mu w ten sposób czas na zabawę, odpoczynek, rozwijanie własnych zdolności i zainteresowań. Ekonomista John Maynard Keynes przepowiadał w wydanej w 1930 roku pracy „Możliwości ekonomiczne naszych wnuków", że najważniejsze wyzwanie, z jakim będą się musiały uporać przyszłe pokolenia, będzie polegało na tym, jak sensownie wykorzystać nadmierną ilość wolnego czasu. W pewien sposób rzeczywiście do tego doszło. Rozwój technologiczny zminimalizował w ogromnym stopniu czas, jaki poświęcamy na prace domowe. Wynalezienie pralki, odkurzacza, robota kuchennego czy wielu innych tego rodzaju urządzeń pozwala oszczędzać ogromną ilość czasu. Samochody, szybkie pociągi i samoloty sprawiły, że podróże trwają nieporównywalnie krócej niż jeszcze sto czy dwieście lat temu. Gdzie więc podział się cały ten zaoszczędzony czas?

Na obraz i podobieństwo maszyny

Jedną z odpowiedzi może być fakt, że technika, stając się bardzo ważnym elementem naszego życia, narzuciła ludziom swój sposób funkcjonowania, swoją własną logikę. Henry van de Velde, żyjący na przełomie XIX i XX wieku belgijski malarz i architekt, pisał: „Uwielbiam maszyny, są jak stworzenia wyższego rzędu. Inteligencja pozbawiła je wszelkich cierpień i radości, właściwych ciału ludzkiemu w jego działaniu i wyczerpaniu! Maszyny na swych marmurowych cokołach sprawiają wrażenie takie jak Budda, rozmyślając, skulone w swoim wiecznym lotosie. Znikają wraz z narodzinami piękniejszych, doskonalszych".

Perfekcja technicznych urządzeń stała się swego rodzaju wyrzutem sumienia współczesnego człowieka. Maszyny nie męczą się, nie mają skrupułów i rozterek. Kiedy tylko pojawi się lepszy, bardziej wydajny model, ustępują mu miejsca. Są idealnym wzorcem współczesnego pracownika i konsumenta. Nie sprawiają problemów, są przewidywalne, w pełni podporządkowane idei wydajności i kontroli.

Efektem podporządkowania naszego życia logice techniki, z jej dążeniem do minimalizacji potrzebnego czasu i maksymalizacji efektywności poszczególnych działań i procesów jest zjawisko, które amerykański ekonomista Nicolas Georgescu-Roegen określił mianem „Błędnego koła maszynki do golenia": „Golę się coraz szybciej, abym miał więcej czasu na wynalezienie maszynki, dzięki której będę mógł się golić jeszcze szybciej, żebym miał więcej czasu...". W ten sposób marnujemy ogromną ilość czasu tylko w tym celu, żeby w przyszłości go zaoszczędzić.

Tyle tylko, że z błędnego koła maszynki do golenia nie ma ucieczki. Nie ma urządzenia, które nie mogłoby działać jeszcze sprawniej. Podporządkowując nasze życie logice techniki sprawiamy, że nigdy nie będziemy w pełni usatysfakcjonowani wygodą naszego życia i wydajnością urządzeń, z których korzystamy. Rodzi się w ten sposób „cywilizacja zniecierpliwienia", jak określił ekonomista i politolog Jeremy Rifkin.

„Każda nowa technologia, która obiektywnie pozwala nam zaoszczędzić czas, przyśpiesza zarazem nasz rytm i przepływ naszych działań. Sprawia, że mamy więcej pracy, zamiast przynosić nam dodatkowy czas wolny. (...) Popadamy w rozpacz, gdy komputer nie zareaguje w ciągu trzech sekund. Żądamy natychmiastowego skutku, inaczej wpadamy we wściekłość".

Kłamstwo prawdziwsze od prawdy

Rozwój techniki przyspieszył również zjawiska, które towarzyszą naszej cywilizacji od co najmniej półtora wieku. Jedną z najważniejszych, obecnych nie tylko w kulturze, ale i w codziennym życiu, było zacieranie się granic między rzeczywistością a tym, co wyobrażone. Współcześnie to zjawisko jest najbardziej odczuwalne dzięki coraz dalej idącej ekspansji wirtualnej rzeczywistości: świata awatarów, portali społecznościowych, sztucznego wytwarzania doznań, emocji czy faktów (na czele z tak popularną obecnie kategorią „postprawdy").

Technologia jest jednak jedynie narzędziem, koniecznym lecz niewystarczającym warunkiem kryzysu poczucia rzeczywistości. Jego narodziny możemy prześledzić dzięki twórczości, życiu, a w największej mierze pośmiertnej popularności malarstwa Vincenta van Gogha. Jeżeli mierzyć popularność artysty jego obecnością w pozakulturalnych kontekstach, to van Gogh jest najbardziej znanym malarzem wszech czasów. Jego nazwisko noszą usługi bankowe w Szanghaju i Singapurze; użyto go również jako nazwy dżinu i wódki. Reprodukcje jego obrazów wykorzystuje się na plakatach, billboardach, kolczykach czy podstawkach pod kubki. Fenomen popularności van Gogha pokazuje, że jest on dla współczesnego świata nie tylko artystą z przeszłości, ale również kluczowym dla zrozumienia istoty naszych czasów symbolem.

Odrzucił on w swoim malarstwie wymóg naśladowania natury, oddawania rzeczywistości w obiektywny sposób. Chodziło mu raczej o przekazanie na płótnie jego własnych emocji i stanów ducha. Julius Meier-Graefe, autor pierwszej biografii artysty, pisał o jego sposobie pracy: „Strasznie było patrzeć, jak maluje: kolor wyduszał tak jak krew. Zlewał się z malowanym obiektem, umieszczał siebie w rozszalałych chmurach, w których tysięczne słońca groziły unicestwieniem Ziemi, w drzewach w przerażeniu wołających do nieba, w wystraszonej samotności pól".

Van Gogh świadomie stosował zniekształcanie, zmieniał wygląd rzeczy, odchodził od, jak mówił, „stereoskopowej rzeczywistości", jeżeli tylko umożliwiało mu to ekspresję własnego wnętrza. W liście do swojego brata, Thea, pisał: „Jest moim wielkim pragnieniem, by nauczyć się takich nierzetelności, przekształceń, przetworzeń, przemian rzeczywistości, aby stały się... dobrze, kłamstwami, jeśli chcesz, ale prawdziwszymi od literalnej prawdy".

W malarstwie van Gogha po raz pierwszy doszedł tak wyraźnie do głosu spór między wewnętrznym postrzeganiem świata przez twórcę a jego obiektywnym, „fotograficznym" obrazem. Jego pośmiertną legendę podsycała tragiczna biografia: ubóstwo, odrzucenie przez współczesnych, pobyt w szpitalu dla obłąkanych, a w końcu samobójstwo. Ceny za płótna van Gogha zaczęły iść w górę z początkiem XX wieku, około 10 lat po śmierci malarza. W krótkim czasie zaczęły one osiągać zawrotne jak na owe czasy ceny, w epoce wielkiego kryzysu stając się najbezpieczniejszą lokatą kapitału.

W latach dwudziestych pojawia się znikąd młody niemiecki tancerz i amatorski impresario Otton Wacker, twierdząc, że jest w posiadaniu kilkudziesięciu nieznanych dotąd dzieł holenderskiego malarza. Ponieważ van Gogh nie katalogował swoich obrazów, początkowo nikt nie podważa autentyczności płócien sprzedawanych przez Wackera. Przeciwnie, ta historia dodatkowo zwiększyła aurę tajemniczości wokół autora „Słoneczników" i sprawiła, że jego obrazy stają się jeszcze bardziej pożądane niż przedtem. Krach nastąpił, kiedy jeden z ekspertów oskarżył Wackera o oszustwo, twierdząc, że to nie van Gogh namalował sprzedawane przez młodego Niemca obrazy.

Tak rozpoczął się najsłynniejszy proces w historii Republiki Weimarskiej. Korespondenci prasowi zjechali się z całego świata, by patrzeć, jak sala sądowa zamienia się w galerię sztuki. Bardzo szybko jednak postępowanie znalazło się w impasie. Kolejni powoływani przez sędziego eksperci nie byli w stanie dojść do porozumienia w kwestii autentyczności poszczególnych obrazów. Satyryczny tygodnik „Die Weltbühne" sugerował sędziemu, żeby rozstrzygnął tę sprawę, rzucając kostkami do gry, aby ulżyć w końcu męczarniom znawców malarstwa.

Konkluzja, jaka wyłaniała się z tego procesu, była następująca: van Gogh podrabiał sam siebie, to on, a nie Otto Wacker, był winny. Holenderski malarz twierdził, że dążył do wewnętrznej prawdy, ale oddalił się on w ten sposób tak bardzo od zewnętrznej rzeczywistości, przesunął się w stronę kłamstwa i zafałszowania obrazu świata, że nawet ustalenie autentyczności jego obrazów stało się niemożliwie. Historia van Gogha i Wackera oznaczała utratę równowagi między światem rzeczywistym a subiektywnym sposobem jego odbierania przez poszczególne osoby. Drzwi do triumfu wirtualnej rzeczywistości nad realnym światem zostały otwarte.

Świat spektaklu

Aby móc trafnie ocenić własne położenie, można albo cofnąć się w czasie, albo spojrzeć w przyszłość. W futurystycznej powieści „Linia oporu" Jacek Dukaj tworzy wizję ludzkości opanowanej przez szaleństwo autokreacji, zmiennych tożsamości, wyglądu, który można zmienić poprzez „rzeźbienie DNA", rzeczywistości, która została w pełni poddana kontroli człowieka. Subiektywny sposób odbierania przez nas świata może być już nie tylko, jak przez van Gogha, przeniesiony na obraz. Dzięki technologii, równoległemu rozwojowi genetyki i internetu, możemy stworzyć nasz własny, prywatny świat. Prawdziwe życie („gnój", jak nazywa je Dukaj) nie jest dość prawdziwe, nie dostarcza odpowiednio silnych doznań, nie proponuje wystarczającej szerokiej przestrzeni autokreacji. („Nasze stare zmysły biolo – to realizm na ćwierć gwizdka"). Życie wirtualne jest podzielone na dwie sfery, „duszę prywatną", do której inni nie mają dostępu i „duszę publiczną", która jest całkowicie otwarta. „Wejdź we mnie! Poczuj moją skórę od wewnątrz! Poczuj moje życie! (...) Każdy może wejść w duszę publiczną każdego. (Ilu ludzi żyje we mnie?)" – mówi narrator „Linii oporu" Paweł Kostrzewa.

Powieść Dukaja jest jedynie rozwinięciem, wyciągnięciem dalej idących konsekwencji z obecnej sytuacji. Pod koniec lat 90. pojawiły się pierwsze tzw. wirtualne światy wielodostępne, platformy takie jak Active Worlds czy Second Life. Ich użytkownicy mieli pełną dowolność w kreowaniu swoich awatarów (wirtualnych reprezentacji), mogąc zmienić nie tylko ich wygląd, ale również płeć i gatunek. Mogli oni również tworzyć otoczenie, środowisko wokół swych internetowych odpowiedników. W kolejnej dekadzie zaczęło się już mówić nie tyle o rzeczywistości wirtualnej (virtual reality), ile o rzeczywistości poszerzonej (augmented reality).

Wirtualność, za pośrednictwem m.in. smartfonów i portali społecznościowych, stała się powszechnym i nieodłącznym elementem naszego świata. Od tej pory nie jest już ona jedynie niewinną zabawą na jednej z internetowych platform, ale jednym z ważnych aspektów codziennego życia. Również dlatego technika nie przynosi nam wytchnienia, nie wywiązuje się ze swojej obietnicy zapewnienia nam większej ilości czasu na odpoczynek i zabawę. Jak w pracy „Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury" pisał Johan Huizinga, zabawa nie ma nic wspólnego z zadaniem, przymusem czy obowiązkiem. Nie jest „zwykłym", „właściwym" życiem. Jest ona „czynnością, z którą nie łączy się żaden interes materialny, przez którą żadnej nie można osiągnąć korzyści, która dokonuje się w obrębie własnego określonego czasu i własnej określonej przestrzeni". Zabawa służy kulturze, sama staje się kulturą jedynie wtedy, kiedy jest bezinteresowna. Technologia odebrała zabawie, do której początkowo przede wszystkim wykorzystywano przestrzeń wirtualnej rzeczywistości, jej bezinteresowność. Dlatego nasz czas wolny spędzamy w tym samym, „potocznym" świecie, w którym znajdujemy się w pracy czy wykonując wszystkie inne obowiązki dnia codziennego.

Żyjemy w świecie wirtualnie wyostrzonego przekazu, świecie, w którym kreujemy zmyślone postacie i to już nie w czasie wolnym, ale gdzie cały czas, na portalach społecznościowych, prowadzimy autokreację samych siebie. Jak wynika z badań Wales Institute for Social & Economic Research, co piąta młoda osoba budzi się w nocy, by wrzucić post lub przejrzeć informację na Facebooku, Twitterze, Snapchacie czy im podobnych portalach. To świat bardziej intensywny („tech nas doczłowiecza"), ale i zwyczajnie nieprawdziwy.

„Wszystko, co dawniej przeżywano bezpośrednio, oddaliło się, przybierając formę przedstawienia" – pisał w „Społeczeństwie spektaklu" francuski myśliciel Guy Debord. I chociaż zapisał te słowa w 1967 roku, to są one dzisiaj, w epoce wirtualnie poszerzonej rzeczywistości, jeszcze bardziej aktualne niż pół wieku temu.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Śpimy coraz krócej. Przeciętny mieszkaniec Ameryki Północnej na początku XX wieku przesypiał na dobę około dziesięciu godzin, jeszcze dwadzieścia lat temu – osiem. Obecnie śpi nie dłużej niż sześć i pół godziny.

Jonathan Crary w książce „Późny kapitalizm i koniec snu" przywołuje projekt Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych, który prowadzi od kilku lat badania nad pasówkami białobrewymi – gatunkiem ptaków, które potrafią się obyć bez snu siedem dni z rzędu. Badana jest aktywność ich mózgu podczas wielodniowych okresów czuwania. Celem jest zastosowanie zdobytej w ten sposób wiedzy w odniesieniu do ludzi. Amerykańska armia chce bowiem stworzyć żołnierza, który będzie potrafił w pełni wydajnie funkcjonować, obywając się przez wiele dni z rzędu bez snu.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach