Miejscowość była niewielka, do mieszkania doszliśmy po chwili, po drodze witając się z kolejnymi sąsiadami. Kuchnia połączona z jadalnią w części miała tylko plastikowe, przezroczyste zadaszenie, a pod spodem kratę. Właścicielka wyjaśniła mi, że jakiś czas temu ktoś pod jej nieobecność włamał się i ukradł dwa urządzenia do klimatyzacji. W dalszej części był salon, gdzie po raz kolejny w Wenezueli w oczy rzuciła mi się otwarta Biblia, na prawo mieścił się pokój właścicielki, a na lewo „mój".
Oprócz dużego łóżka i łazienki znajdował się tam także płaski telewizor kompletnie anonimowej marki oraz... zawieszony hamak. Każde pomieszczenie w domu miało osobny klimatyzator. Temperatura w tej części kraju była niemożliwa do wytrzymania, a powietrze tak gorące, że dosłownie paliło. Ludzie zostawiali włączone urządzenia nawet podczas nieobecności w domu. Za każdym razem, gdy wchodziłem do pokoju, kobieta przypominała o jego istnieniu, jakbym miał bez tego umrzeć. Każde urządzenie elektryczne połączone było z siecią przez jakąś przejściówkę. Bardzo szybko zauważyłem, że w tej części kraju występują regularne chwilowe skoki napięcia. Wszystko się wyłącza, lampy przygasają, a dosłownie po ułamku sekundy wraca do normy. Łącznik służy do ochrony elektroniki przed spaleniem, odczekuje, aż napięcie wróci do 230 woltów i dopiero wtedy podłącza je ponownie. Gospodyni pozwoliła mi zajrzeć do lodówki. W środku był niecodzienny zestaw składający się z kilku kilogramów mąki, paru paczek słonych pustych wafelków sodowych, dwóch dużych margaryn i kilku kilogramów soczewicy. Ruszyliśmy na zakupy.
Tuż przed dojściem do centrum miasta zaszliśmy do drugiego domu mojej towarzyszki. Budynek „wklejony" pomiędzy sąsiadów był w całkowicie surowym stanie. Pani z uśmiechem na ustach powiedziała obserwującym nas ludziom „dzień dobry", po czym weszliśmy do środka. Zrozumiałem, że ze względu na kryzys nie ma pieniędzy, aby wykończyć domek, jednak tak czy inaczej musiała się tu systematycznie pojawiać, choćby po to, żeby ludzie widzieli jej zainteresowanie. W Wenezueli istnieje bowiem prawo, które mówi, że jeśli do pustostanu wprowadzi się rodzina z dziećmi, to państwo nie może ich wyrzucić na ulicę. Z drugiej jednak strony to samo prawo mówi, że jeśli chcesz wybudować dom i potrzebujesz terenu, to wystarczy, że sobie go ogrodzisz i automatycznie staje się twój. Gdy zorientowaliśmy się, że nie ma żadnych śladów obcych, zatrzasnęliśmy za sobą drzwi i po chwili byliśmy już w centrum.
Miałem teraz idealną okazję po raz pierwszy zobaczyć puste półki i kolejki do sklepów. Przechodziliśmy obok mięsnego, gdzie nie było dosłownie nic, w innym stała niewielka, lecz zbita grupa ludzi, którzy starali się wybrać coś dla siebie. Nie wiadomo dlaczego, podobnie jak w Portugalii, królowały tu chińskie sklepy, z tą różnicą, że w wielu faktycznie brakowało produktów. Mimo wszystko psychicznie już się na to przygotowałem i oczekiwałem czegoś więcej. Nam bez problemów i dłuższego czekania udało się kupić wszystko, czego potrzebowaliśmy, łącznie z owocem, którego nie widziałem nawet w Kolumbii. Z zewnątrz wyglądał jak trochę większe kiwi, w środku był czerwony. Pierwszego zjadłem ze smakiem, kolejne musiałem zmiksować, żeby zrobić z nich shake. Cena za sztukę wynosiła grosz... Właśnie ceny w tym kraju były najśmieszniejsze. Podczas gdy całą żywność, którą nieśliśmy do domu, nabyliśmy po cenach adekwatnych do zarobków, to na przykład sprowadzany do kraju energetyzujący napój jakiejś znanej marki wciąż był dostępny, ale mała puszka kosztowała więcej niż wszystkie zakupy, które nieśliśmy w torbach.
Przyczyną tego był socjalizm. Kraj dążył do wyparcia całego zagranicznego kapitału tylko po to, aby przejąć całkowitą kontrolę nad produkcją i sprawić, żeby wszyscy ludzie stali się równi. Każda rzecz w sklepie miała na opakowaniu ustaloną przez władze „sprawiedliwą cenę", która pozwalała każdemu, od producenta po sprzedawcę, zarobić określoną z góry kwotę po to, aby sztucznie nie zawyżać ceny produktu. Dlatego pyszny pomarańczowy napój hecho en socialismo kosztował 15 groszy, a oryginalny energetyk pozostawał w tej samej cenie, w której kupimy go w innej części świata. (...)