Polska nie może przyjmować uchodźców, którzy będą próbowali uciec do Niemiec czy Szwecji. Bo co z nimi robić? Pilnować? Trzymać w zamkniętych obozach? Karać?
Nie mam wątpliwości, że wśród milionów uchodźców znajdą się ludzie – rodziny, kobiety z dziećmi czy sieroty – którzy woleliby zamieszkać w Polsce, niż siedzieć w obozach w Turcji czy Jordanii. Nie piszę o terrorystach, bo jeśli Polska czy Polacy boją się terrorystów, to należy jak najszybciej zamknąć otwartą granicę z Federacją Rosyjską, czyli z obwodem kaliningradzkim.
Dotąd wyłapani w Polsce kandydaci na terrorystów nosili czysto polskie nazwiska i prawdopodobnie są katolikami.
Trudniejsza jest sprawa gościnności. Słychać, że nikt nie chce uchodźców, czytamy o pobiciu kogoś o niesłowiańskim wyglądzie. Pisze o tym z oburzeniem przede wszystkim prasa opozycyjna wobec obecnego rządu. Mnie też to oburza, nawet bardzo, ale z doświadczenia wiem, że wymyślanie komuś czy też jakiejś grupie albo całemu narodowi, że są ksenofobami, nie przynosi żadnych efektów.
W USA w marszach o prawa obywatelskie dla Murzynów (tak się wtedy nazywali) uczestniczyli biali różnego pochodzenia etnicznego i różnych wyznań. O tolerancję rasową walczyli pisarze, od autorki „Chaty wuja Toma" Harriet Beecher Stowe poczynając. Książka została opublikowana w 1852 roku, czyli przed wojną secesyjną, i przyczyniła się do wzrostu ruchu antyniewolniczego. Bardzo popularny serial telewizyjny „Prawo i porządek", który był nadawany przez 20 lat, do 2010 roku, poruszał problemy różnego rodzaju dyskryminacji. Ale robiono to w sposób inteligentny. Gdy sprawa dotyczyła na przykład zabójstwa na tle rasowym, pokazywano również strach białych, rosnącą narkomanię, rozbicie rodzin. Wygrywało zawsze prawo, ale można było zrozumieć, co i jak myśli druga strona.