Jednak z grupy tej wyłączam zwykle księży, oni mieli inne obowiązki od reszty przygniecionych przez reżim Polaków. Wiązało ich coś więcej niż lojalność wobec idei wolnej i demokratycznej Polski. Wiązała cała edukacja o służbie i wartościach, kanoniczna aksjologia i świętość sakramentu. Wszystko to rozumiem jako swoisty kwantyfikator; wolno im było mniej, w przeciwieństwie do wymagań, które były większe.
A jednak zdarzały się odstępstwa. Nie tylko jednostkowe księży donosicieli czy zdrajców, współpracowników organów bezpieczeństwa, którzy mimo święceń decydowali się na inwigilację struktur Kościoła od środka i donosili na swoich przełożonych, proboszczów i biskupów. Bywały całe formacje, o których można było bez cienia przesady twierdzić, że są formacjami zdrady. Miały rozbijać Kościół od środka i wplątywać go w sieć zależności od komunistycznego państwa. Mam na myśli tzw. księży – patriotów, których dewizą była „niezłomna wierność Polsce Ludowej". We wczesnych latach 50. gromadzili się głównie wokół struktur ZBOWiD. Wydawali nawet koncesjonowane pismo „Głos Kapłana", którego czytanie przez księży diecezjalnych było przez prymasa Wyszyńskiego zabronione.
Odwilż 1956 roku zdjęła polityczną presję ze środowiska księży, ale recydywa nastąpiła w 1959 roku, kiedy powstały Koła Księży przy Zrzeszeniu Katolików Caritas. Dwa lata później Episkopat oficjalnie zabronił księżom uczestniczenia w tym ruchu, co skutkowało jego samorozwiązaniem w latach 70. I mimo że jako formacja „księża patrioci" przestali istnieć, w diecezjach funkcjonowało wielu kapłanów ze zszarganą przez współpracę z PRL reputacją. Jednym z nich był ksiądz Józef Gorzelany, budowniczy nowohuckiej Arki Pana, którego od dzieciństwa pamiętam wyłącznie w aureoli świętości. Owóż był dla nas – parafian – tym heroicznym kapłanem, który wbrew naciskom władzy i naprzeciw bezbożnego systemu budował dla swoich owieczek oczekiwaną przez dekady świątynię. Jego osobistym patronem był zresztą kardynał Karol Wojtyła, częsty gość na budowie Arki.
Czy wiedział o przeszłości Gorzelanego? Z pewnością. Wiedział również o nim dużo więcej i była to wiedza kompletnie dla nas nieosiągalna. Prócz członkostwa bowiem w Kołach Księży przy Caritas Gorzelany miał również na sumieniu współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa. Zwerbowany na przełomie lat 50. i 60. jako informator używał pseudonimu „Turysta". Współpracę zerwał ponoć w 1965 roku. I właśnie wtedy kardynał Wojtyła wyznaczył go na proboszcza największej w Polsce, stutysięcznej parafii i budowniczego jego wymarzonego kościoła.
Zapewne dostępne są w IPN akta księdza Józefa Gorzelanego, jednak nikt nie zna i nigdy nie pozna treści rozmowy, jaką wtedy odbyli skompromitowany duchowny i jego przełożony, przyszły papież i święty Kościoła katolickiego. Do czego się zobowiązał Gorzelany, z jakiego dna musiał podnosić, ile ufności wykazał Karol Wojtyła? Tego nie wiemy. Intuicję miał jednak genialną. A może myślał praktycznie? Był przekonany, że uwikłany we flirt z systemem kapłan łatwiej uzyska zgodę na budowę kościoła? Nie mylił się ani w jednym, ani w drugim.