– To oszołomstwo – przekonywali mnie. Teraz mogę mieć satysfakcję (nie mam jej, bo sprawa jest zbyt poważna), ponieważ moje przewidywania się sprawdziły. A świetnym tego przykładem jest Irlandia, w której po przegranym przez obrońców życia (a właściwie przez Zieloną Wyspę) referendum w sprawie utrzymania ósmej poprawki zakazującej dokonywania aborcji już stawia się postulaty legalizacji eutanazji lub przynajmniej wspomaganego samobójstwa.

I tak wiceminister John Halligan zapowiedział, że rząd powinien rozpocząć pracę nad projektem ustawy dotyczącym eutanazji. To, jego zdaniem, kwestia „współczucia i pomocy cierpiącym ludziom", a wprowadzić się ją powinno... oczywiście przy pomocy ruchu obywatelskiego analogicznego do tego, który działał w sprawie aborcji. Identyczne postulaty formułuje socjalistyczny deputowany Gino Kenny. – Myślę, że kiedy opadnie już kurz debaty w sprawie aborcji, zdecydowana większość dostrzeże konieczność zmiany prawa w stosunku do ludzi, którzy chcieliby uzyskać pomoc w śmierci, szczególnie w przypadku nieuleczalnej choroby. To jest kwestia współczucia – przekonywał Kenny.

Jeszcze bardziej wprost takie pomysły formułuje publicysta liberalnej „Irish Independent" Ian O'Doherty. – Eutanazja to kolejny poważny problem społeczny, z którym będziemy musieli się zmierzyć, nawet jeśli tego nie chcemy. Mamy starzejące się społeczeństwo, upadający system opieki zdrowotnej i choć irlandzkie hospicja wykonują naprawdę niesamowitą pracę, stoimy w obliczu demograficznej bomby zegarowej - twierdzi Kenny. – Słowa „moje ciało, mój wybór" nie odnoszą się tylko do aborcji, ale także do tych wszystkich, którzy obserwowali ukochane osoby, które walczyły przez ostatnie miesiące swojego życia, gdy chciały już umrzeć, ale zmuszano je by żyły, wbrew ich woli – grzmiał publicysta. I choć na razie są to marginalne głosy, to doskonale ukazują one logikę kryjącą się za wsparciem aborcji i uświadamiają, dlaczego jej legalizacja zawsze pociąga za sobą kolejne kroki w zmianie prawa.

Oczywiście nie zaczyna się od prawa, ale od zmiany języka, terminologii. I tak współczuciem nie jest już pomoc chorym, ale... ich uśmiercanie. Zamiast walki z bólem i samotnością proponuje się chorym śmierć na życzenie. Te zmiany wprowadza się powoli, poprzez wstrząsające reportaże, mocne wywiady, historię kolejnych celebrytów, którzy domagają się „godnej śmierci". I tak systematycznie przesuwa się granice akceptacji dla eutanazji. Istotne jest często, by nie używać słowa „eutanazja", ale zastępować je terminami opisowymi. Tak od lat robi amerykańska agencja Gallup, która przekonuje, że większość z Amerykanów (według ostatniego badania jest to aż 72 proc.) jest za eutanazją, ale jednocześnie nie używa tego terminu w badaniu, zamiast tego pytając, czy badani są za tym, by lekarz mógł na wniosek pacjenta czy jego rodziny pomóc w rozstaniu się choremu z życiem. Od lat większość Amerykanów opowiada się za takim rozwiązaniem, choć poziom tej akceptacji mocno spada, gdy w badaniu pojawi się słowo „eutanazja". I właśnie dlatego się go nie używa, bo wiele wskazuje, że badania te są narzędziem nie badania, ale kształtowania opinii publicznej.

Jak temu przeciwdziałać? Odpowiedź jest prosta. Trzeba pilnować języka, myślenia, logiki, ale przede wszystkim dążyć do zmiany prawa. Większa obrona życia oznacza nie tylko ochronę nienarodzonych, ale także narodzonych. I do tego powinno się dążyć. Dlatego tak ważne, nie tylko symbolicznie, jest jak najszybsze uchwalenie w Polsce ustawy odrzucającej aborcję eugeniczną. Taka decyzja nie tylko odwraca światowy trend, ale także pokazuje, że można myśleć inaczej. ©?