Trudno jest wybrać jeden moment, który podkreślałby wielkość Barcelony Josepa Guardioli. W pierwszym sezonie w roli trenera wychowanek tego klubu zdobył mistrzostwo, Puchar Króla i Superpuchar Hiszpanii, wygrał Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy oraz zdobył klubowe mistrzostwo świata. Tym samym Barcelona jako pierwsza w historii zgarnęła w jednym sezonie sześć trofeów.
Finałowe zwycięstwo z Manchesterem United było bezdyskusyjnie – Katalończycy gładko wygrali 2:0 po golach Samuela Eto'o i Leo Messiego. Największy test w tamtej edycji przeszli w półfinale przeciwko Chelsea. I wszystko wskazywało na to, że to drużyna z Londynu pojedzie do Rzymu na wielki finał.
Chelsea już w tym dwumeczu nie prowadził Jose Mourinho, klub przejął po nim Guus Hiddink. Ale można było odnieść wrażenie, jakby duch Portugalczyka wciąż unosił się nad Stamford Bridge. Na Camp Nou był bezbramkowy remis. W rewanżu w Londynie to Chelsea objęła prowadzenie, zanim na zegarze minęła 10. minuta spotkania, a później murowała dostęp do bramki. W dodatku Barca grała osłabiona, po tym jak czerwoną kartkę dostał Eric Abidal. Tak chyba właśnie wygląda wizja raju Mourinho.
Barca Guardioli ani przez chwilę nie porzuciła swojej filozofii gry – to wciąż było utrzymywanie się przy piłce, niekończące się wymiany kolejnych podań. Ale dopiero w trzeciej minucie doliczonego czasu Andres Iniesta (wychowanek Barcy oczywiście) uderzył mocno tuż pod poprzeczkę i to Barcelona dzięki tej bramce zdobytej na wyjeździe awansowała do finału. Był to jedyny celny strzał gości tamtego dnia. Bez tego momentu geniuszu Iniesty Guardiola w pierwszym sezonie nie zdobyłby sześciu trofeów, a jego drużyna nie byłaby porównywana do Dream Teamu Johana Cruyffa, nie byłaby stawiana w jednym rzędzie z największymi zespołami wszech czasów – Milanem Arrigo Sacchiego, Bayernem z lat 70., Ajaxem Rinusa Michelsa z Johanem Cruyffem jeszcze na boisku. A przynajmniej nie byłaby do nich porównywana już w pierwszym sezonie trenerskiego żółtodzioba.
– Ani przez chwilę nie przestaliśmy grać naszego futbolu. Jasne, potrzebowaliśmy trochę szczęścia, ale byliśmy wierni ideałom – mówił po meczu Iniesta.
6. Miłość od pierwszego wejrzenia
Borussia Dortmund – Juventus Turyn 3:1 Finał, Stadion Olimpijski w Monachium, 1997 rok
Każdy kibic kiedyś o tym marzył albo śniło mu się w nocy. Trybuny wypełnione do ostatniego miejsca, mecz o wielką stawkę, a on wchodzi na boisko przy wiwacie kibiców, pośród których sam jeszcze niedawno siedział, fetując tych, z którymi za chwilę znajdzie się na boisku. Pierwszy kontakt z piłką kończy się pięknym golem rozstrzygającym arcyważne spotkanie. W tym momencie historii następuje jednak przebudzenie i to dziwne uczucie żalu pomieszanego z dumą.
Lars Ricken jednak się nie obudził. Finał w 1997 roku odbywał się w Monachium – a Borussia nie była faworytem w spotkaniu z obrońcą tytułu: Juventusem Turyn. Olympiastadion siłą rzeczy wypełnili głównie niemieccy fani, a kibice mieli się z czego cieszyć – po dwóch trafieniach Karla-Heinza Riedlego lokalni bohaterowie prowadzili 2:0. W drugiej połowie Juventus stawał się coraz bardziej niebezpieczny, a Alessandro Del Piero zdobył kontaktowego gola.
Wtedy Ottmar Hitzfeld wpuścił na boisko 20-latka, urodzonego w Dortmundzie, wychowanego w Borussii, człowieka, który zasiadał z kolegami na trybunie zwanej Żółtą Ścianą. Ricken był na boisku 16 sekund, gdy otrzymał podanie z głębi pola, dobiegł do posłanej po ziemi piłki i od razu huknął na bramkę Angelo Peruzziego. Z ponad 25 metrów przelobował włoskiego bramkarza, Puchar Mistrzów został w Dortmundzie, Juventus nie powtórzył wyczynu Milanu z lat 1989–1990 i nie obronił trofeum, a Ricken został zawodnikiem, który do zdobycia bramki potrzebował najmniej czasu, od momentu wejścia na boisko w meczu Ligi Mistrzów. I do dziś ten rekord dzierży.
To był jednak szczyt kariery Rickena – okazało się, że chłopak z Dortmundu niestety nie miał zdrowia do zawodowego sportu. Jego kariera została zahamowana przez ciągłe kontuzje. W 2005 roku przyszło najgorsze – zerwanie więzadła. W 2009 roku w wieku zaledwie 32 lat musiał zrezygnować z zawodowego uprawiania futbolu. Od 2004 roku już nigdy nie udało mu się rozegrać 20 meczów ligowych w sezonie, w 2007 został odesłany do drugiej drużyny Dortmundu.
Ricken tym golem przedstawił się szerszej światowej publiczności, ale w Dortmundzie i w Niemczech był już znany – w poprzednich latach pojawiał się na boisku i strzelał gole. W tamtym zwycięskim sezonie trafiał też we wcześniejszych meczach LM. Był nawet przekonany, że Hitzfeld wystawi go od pierwszej minuty w finale.
– Byłem zły, że znalazłem się tylko na ławce – opowiadał później w rozmowie z „Four Four Two". – Dopiero później zrozumiałem, że Hitzfeld miał rację. Siedząc na ławce, mogłem obserwować mecz, analizować. W pewnym momencie zobaczyłem, że Peruzzi wychodzi bardzo daleko od bramki. Powiedziałem do siedzącego obok mnie Heiko Herrlicha: – Jeśli wejdę na boisko, to od razu będę strzelał. Niezależnie, gdzie to będzie.
Oczywiście nikt dziś nie zbada, czy faktycznie tak było, czy to już część legendy. Podobnie jak historii, którą Ricken opowiadał w rozmowie ze stroną internetową FIFA: – Usłyszałem później, że po tym jak zdobyłem gola w finale, siedzący niedaleko siebie na meczu mężczyzna z kobietą rzucili się sobie w ramiona, celebrując tę bramkę, i natychmiast się w sobie zakochali. Po meczu wyszli razem ze stadionu, dziś są szczęśliwym małżeństwem i mają dzieci.
7. Ostatni romantyczny finał
Ajax – Milan 1:0 Finał, Stadion Prater w Wiedniu, 1995 rok
– Nie da się niczego wygrać, grając dzieciakami – powiedział w 1995 roku ówczesny ekspert BBC, były reprezentant Anglii Alan Hansen. Odnosił się do młodej drużyny Manchesteru United. Zespół Fergusona w tamtym sezonie sięgnął po tytuł i zdobył Puchar Anglii, a zdanie Hansena na stałe weszło do piłkarskiego folkloru.
W Ajaxie tej błyskotliwej tezy nie znali, a nawet gdyby znali, toby się raczej nie przejęli. W Amsterdamie taka filozofia zawsze była – i znów ostatnio jest: niezależnie od wieku, jeśli jesteś wystarczająco inteligentny i dobry piłkarsko, dostaniesz swoją szansę.
Hansen tym bardziej nie powinien był podobnej myśli wygłosić na żywo przed kamerami telewizyjnymi, bo kilka tygodni wcześniej dostał dowód, że z dzieciakami da się wygrywać. I to największe trofea. Ale skoro w maju 1995 roku w finale zabrakło przedstawiciela Wysp, to Hansen pewnie nawet nie zadał sobie trudu, by ten mecz obejrzeć. A na stadionie w Wiedniu Ajax pokonał wielki Milan 1:0, decydującego gola pięć minut przed końcem zdobył Patrick Kluivert, który miał zaledwie 18 lat.
Louis van Gaal wystawił w tym meczu także 22-letniego Michaela Reizigera, jego rówieśników: Edgara Davidsa i Marca Overmarsa, a także 19-letniego Clarence'a Seedorfa. Oprócz Kluiverta z ławki wszedł inny 19-latek – Nigeryjczyk Nwankwo Kanu.
To były też ostatnie podrygi romantyzmu w futbolu. W tym samym roku weszło w życie prawo Bosmana, oznaczające, że kluby z Unii Europejskiej mogą wystawiać tylu obcokrajowców z krajów Unii, ile sobie zażyczą. Do tej pory w największych ligach obowiązywały limity. Nie minęło kilkanaście miesięcy, a w Barcelonie trener tamtego Ajaxu Van Gaal mógł korzystać z obu braci – Franka i Ronalda – De Boerów, Reizigera, Winstona Bogarde, Patricka Kluiverta czy Marca Overmarsa, a potem także innych Holendrów.
Pierwszą ofiarą prawa Bosmana i dyktatu coraz bogatszych klubów z najsilniejszych lig Europy, którym stacje telewizyjne zaczęły płacić kosmiczne pieniądze za prawa do pokazywania meczów, był właśnie zwycięski Ajax z 1995 roku.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95