Grahamowie chcieli uczynić z pisma gazetę o znaczeniu ogólnonarodowym, skutecznie konkurująca z większym i bogatszym „New York Timesem". Wydawali fortunę na reporterów, śrubowali jakość i powoli brakowało im na to funduszy. Podjęli więc decyzję o wprowadzeniu wydawnictwa na giełdę. Wysiłek był wielki, a umowa z finansującym operację bankiem skonstruowana w ten sposób, że dawała bankowi możliwość wycofania się w związku z jakimś poważnym kryzysem. Co mogło nim być? Formułę zakreślono szeroko.
I nagle, na kilka dni przed giełdowym debiutem, wybuchł skandal zwany Pentagon papers. Były dziennikarz wykradł z pilnie strzeżonych archiwów tysiące dokumentów potwierdzających, że administracje kolejnych prezydentów były w pełni świadome amerykańskich trudności w Wietnamie. Co więcej, mimo iż od początku było wiadomo, że zadanie rozbicia Wietkongu to mission impossible, Pentagon okłamywał opinię publiczną i słał na wojnę kolejne setki tysięcy amerykańskich żołnierzy.
Temat pojawił się najpierw w „New York Timesie", tylko po to, by wywołać skandal i ostrą reakcję Białego Domu. Prezydent Richard Nixon uznał, że jest to atak na jego osobę i sytuacja realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa. Skutkiem był wydany przez sąd (po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych) zakaz publikacji dokumentów przez NYT. Decyzję sadu powszechnie uznano za złamanie pierwszej poprawki do konstytucji, która ustanawia bezwzględną wolność prasy i publikacji, jednak redaktorzy nowojorskiego dziennika wstrzymali publikacje.
I wtedy do gry wchodzi „Washington Post". Niezależnie od nowojorczyków samodzielnie namierza źródło i zdobywa komplet wykradzionych dokumentów. Bradlee szykuje publikację, jednak lojalnie informuje o tym właściciela wydawnictwa, czyli Katharine Graham. A ta świetnie rozumie, że nie tylko może podzielić los „NYT", ale łamiąc zakaz sądowy, potencjalnie obejmujący „Washington Post" ze względu na tożsamość źródła, może stracić gazetę i osobistą wolność. Zarząd wydawnictwa zdecydowanie odradza publikację, a bankierzy wpadają w panikę. Złamanie prawa może być uznane za przyczynę zerwania umowy.
Katharine ma dylemat, bo po drugiej stronie jest nie tylko wolność słowa, ale również interes publiczny, czyli prawda o wojnie w Wietnamie. Wierzy, że publikacja może przerwać szaleństwo nieudolnej interwencji. I samodzielnie, bardziej z szacunku dla zasad, niż kierując się intuicją, wyraża zgodę na druk. „Washington Post" kontynuuje dzieło „New York Timesa". Na jego łamach ukazują się kolejne artykuły. Wybucha piekło. Nixon dostaje szału, zakazuje dziennikarzom waszyngtońskiego dziennika wstępu do Białego Domu. Jednak odwaga wydawcy ośmiela innych. Śladem „The Post" podążają inne redakcje. Lawina rusza na dobre. W końcu sprawa trafia do sądu, w którym padają słynne słowa: „Gazety służą rządzonym, nie rządzącym". Zakaz publikacji Pentagon papers zostaje zniesiony.