Pan został szefem SdPl w 2009 roku, a więc byliście jeszcze przez dwa lata w parlamencie. Jaki miał pan pomysł na kolejne wybory w 2011 roku?
Chciałem zbudować szerokie porozumienie centrolewicowe. Bartek Arłukowicz, który był moim rywalem do stanowiska szefa partii, chciał wtedy porozumienia z SLD. Partia poparła mnie. Moim zdaniem to nadal jest najlepszy pomysł na lewicę.
Ale z jakichś powodów od lat się to nie udaje.
Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Lewica ciągle jest w defensywie.
Dlaczego? PiS dzięki hasłom socjalnym zdobył władzę w 2015 roku. Dlaczego lewica nie potrafiła wykorzystać tego nastroju społecznego?
Każdy z nas ma w tym swój udział. Za dużo na lewicy jest osobistych ambicji liderów, za mało wizjonerstwa i patrzenia na politykę przez pryzmat oczekiwań społeczeństwa. Nie ma już postaci koncyliacyjnych, dążących do porozumienia, takich jak Andrzej Urbańczyk czy Jerzy Szmajdziński. Obijamy się na kolejnych zakrętach politycznych, co rusz mając nadzieję, że do porozumienia dojdzie... i nigdy nie dochodzi. Jeżeli za rok lewica znowu pójdzie do wyborów podzielona, to nie wiem, co z niej zostanie. Lewica powinna stać się częścią koalicji demokratycznej, ale do tego trzeba najpierw porozumienia między nami. Takie porozumienie zawarło na razie kilka partii – SdPl, Unia Pracy, Wolność i Równość, Stowarzyszenie Dom Wszystkich Polska Ryszarda Kalisza.
Wymienił pan dwie formacje niszowe i dwie wirtualne.
Nie. Każda z tych organizacji ma silne strony programowe. Jeżeli złoży się to w całość, wyłania się kompleksowa propozycja programowa dla Polski. SLD – mam wrażenie – zamierza powtórzyć błędy z historii najnowszej i pójść własną drogą. Do tego jest kilka osobowości – Barbara Nowacka, Robert Biedroń. Wszyscy razem moglibyśmy zbudować porządny projekt polityczny. Jeżeli pozostaniemy rozproszeni, pewnie nic z tego nie wyjdzie.
Był już taki jeden projekt, teoretycznie oparty na szerszym porozumieniu, czyli Europa Plus, i nic nie wyszło.
My praktycznie nie braliśmy w tym udziału. Bardzo szybko się zorientowaliśmy, że to nie dla nas. Nie zaakceptowaliśmy stylu uprawiania polityki ani dyktatu tego człowieka, który na szczęście już rozstał się z polityką.
Jak rozumiem, mówi pan o Januszu Palikocie? Ale na początku pamiętam, że odnosił się pan do tego projektu entuzjastycznie.
Mówiłem entuzjastycznie o próbie porozumienia na lewicy, ale o ile pamiętam razem z Unią Lewicy wyszliśmy już z pierwszego spotkania organizacyjnego. Aleksander Kwaśniewski, patronując temu przedsięwzięciu, popełnił fundamentalny błąd – trzeba było podziękować panu Januszowi za współpracę, a zaprosić do tego projektu SLD. Wtedy połączyłby całą centrolewicę. Byłby to projekt podobny do LiD, tylko szerszy. Zresztą proponowałem takie rozwiązanie. Koleżanki i koledzy wybrali inne, dlatego uznaliśmy, że w takim wymiarze ten projekt nie ma szans i nie ma sensu.
A dlaczego należało podziękować Palikotowi?
Bo widać było, że jego styl uprawiania polityki się nie sprawdzi. Potrzebne było partnerskie porozumienie wszystkich środowisk, a nie otwieranie kolejnych frontów walki. Tymczasem od pewnego momentu projekt zmierzał w kierunku konfrontacji z SLD. Na początku Aleksander Kwaśniewski nawet apelował do Sojuszu o włączenie się do porozumienia, ale później za sprawą kilku osób postawiono na konfrontację. Mówiłem publicznie, że jeżeli Europa Plus miałaby doprowadzić do wojny na lewicy, należało podziękować Ruchowi Palikota, a zaprosić SLD.
Ale sprawy potoczyły się inaczej.
Lata mijają, a my ciągle jesteśmy podzieleni. Słyszę, że Robert Biedroń może założyć kolejną formację i pójdzie drogą, którą my wszyscy już przeszliśmy.
Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi powstała Zjednoczona Lewica. A efekt był opłakany, lewica wypadła z parlamentu.
W ostatnich wyborach nie powstała Zjednoczona Lewica, tylko doszło do porozumienia Leszka Millera i Janusza Palikota. Przy karcianym stoliku, bez poszanowania innych, bez wdrożenia partnerskich zasad, na które się umówiliśmy. Panowie po prostu podzielili między siebie łupy, eliminując inne organizacje, zaproszone do rozmów przez OPZZ. To z partnerstwem i początkową ideą tego porozumienia nie miało nic wspólnego. My takiej polityce powiedzieliśmy nie. Bo zawsze kiedy należy bronić zasad, to nie ma innego wyjścia.
Mam wrażenie, że mówienie „nie" świetnie wychodzi na lewicy.
Niestety. Ale mam nadzieję, że przyjdzie też czas na mówienie „tak".
Pan zawsze niechętnie odnosił się do postkomunistycznych korzeni SLD, a teraz, gdy Sojusz skręcił ewidentnie w kierunku PRL-owskiego elektoratu, nie miałby pan nic przeciwko porozumieniu z nimi?
Właśnie wybór takiego kierunku jest jednym z powodów osamotnienia SLD. Ale taka jest decyzja lidera i gremiów zarządzających Sojuszem. Moim zdaniem nie jest to dobry wybór. Na tak wąskim elektoracie nie da się zbudować sukcesu politycznego. Dziwię się Włodzimierzowi Czarzastemu. Oczekiwałem po jego wygranej na kongresie otwierania się na inne środowiska. Również te nowe. Co gorsza, przekaz liderów SLD nie jest spójny. Przykładowo wypowiedzi Moniki Jaruzelskiej, kandydatki Sojuszu do Rady Warszawy, nie pasują do tej partii, tak jak wypowiedzi Magdaleny Ogórek z kampanii prezydenckiej nie zgadzały się z treściami głoszonymi przez liderów. Postawienie na Jaruzelską jako lokomotywę w wyborach samorządowych w Warszawie to kolejny pomysł na marnowanie potencjału lewicy.
Może lewica nie jest Polsce w ogóle potrzebna? Jest liberalna światopoglądowo PO, jest PiS, które spełnia postulaty socjalne.
A jednak jest zapotrzebowanie na formację nowoczesną, otwartą, europejską, o profilu socjalliberalnym. Z liberalizmem PO – szczególnie w sprawach obyczajowych – różnie bywa. Z kolei PiS w niektórych obszarach sobie nie radzi. Bo skoro od ponad miesiąca w Sejmie trwa protest opiekunów dorosłych niepełnosprawnych, to znaczy, że nie wszystkie grupy społeczne są zadowolone z programu socjalnego obozu władzy. Do znudzenia będę też przypominał o bezpieczeństwie na drogach, o co dotąd nie zadbała żadna partia. Niepotrzebnie na naszych drogach ginie co roku prawie 3 tys. osób. Takie państwa jak Hiszpania, Słowacja czy Estonia, kiedyś gorsze od nas, perfekcyjnie sobie poradziły z tym problemem. Estonia w 2017 roku zredukowała o 32 proc. liczbę wypadków na drogach. Wystarczy choćby przełożyć na nasz grunt tę kalkę estońską.
Bezpieczeństwem na drogach trudno wygrać wybory. Tym bardziej że zapewne chciałby pan „solić" wysokie mandaty i zabierać samochody piratom drogowym?
Niekoniecznie. Samą infrastrukturą drogową wiele można zdziałać. Jeżeli już zabierać samochody, to pijanym kierowcom – pytanie do dyskusji, od jakiego poziomu promili. Generalnie stawki mandatów trzeba zmienić. Piratów drogowych karałbym wysoko. We Francji za przekroczenie prędkości o 100 km płaci się prawie 4 tys. euro i jeszcze można stracić prawo jazdy oraz samochód, a u nas najwyższy mandat wynosi 125 euro i 10 punktów karnych. A więc pirat może się zabawić w ten sposób jeszcze raz i ciągle nie straci prawa jazdy. Przyznaję, że bezpieczeństwo na drogach nie jest najbardziej nośnym postulatem wyborczym. Ale gdy reforma zostanie już wdrożona, to premia będzie wielka, bo społeczeństwo oczekuje bezpieczeństwa na drogach. I jeżeli będzie nam dane, to my, SdPl, zrobimy to. W tym jest zlokalizowany programowy sens mojego politykowania.
—Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Wojciech Filemonowicz
Współtwórca Socjaldemokracji Polskiej, obecnie jej przewodniczący. Jest też wiceszefem Rady Fundacji Domu Kombatanta w Nowej Hucie i prezesem Fundacji im. Andrzeja Urbańczyka, która zajmuje się m.in. wspieraniem młodzieży i inicjatyw kulturalnych. Prowadzi działalność gospodarczą związaną m.in. z inwestycjami w budownictwo.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95