Norbert Hofer i austriackie tsunami

Polityczna kompromitacja partii establishmentu otworzyła w Wiedniu drogę do władzy radykałom. Twarzą austriackiej „dobrej zmiany" jest Norbert Hofer, wielbiciel Margaret Thatcher, przystojny, choć częściowo sparaliżowany kandydat na prezydenta.

Aktualizacja: 22.05.2016 12:15 Publikacja: 19.05.2016 14:05

„Twoja ojczyzna potrzebuje cię właśnie teraz! Powstań dla Austrii!”. Norbert Hofer wie, jak zmobiliz

„Twoja ojczyzna potrzebuje cię właśnie teraz! Powstań dla Austrii!”. Norbert Hofer wie, jak zmobilizować entuzjastów. Ironistom pozostaje długopis

Foto: AFP, Joe Klamar

Kiedy na ekranie ogromnego telewizora pojawiają się wstępne wyniki wyborów prezydenckich, ludzi zebranych w sztabie wyborczym Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ) w Wiedniu ogarnia euforia. Niektórzy biją brawo, inni machają flagami państwowymi i głośno skandują: „Hofer!". Z dziesiątek twarzy nie schodzi szeroki uśmiech. W końcu na sali pojawia się gwiazda wieczoru i być może przyszły prezydent kraju. Przystojny, lekko siwiejący 45-latek w idealnie skrojonym garniturze podchodzi do lidera partii Heinza-Christiana Strachego i ściska się z nim serdecznie. Na twarzach obu maluje się wzruszenie. Tłum wokół nich klaszcze i krzyczy.

Po powitaniu Hofer chwyta za mikrofon i w krótkim przemówieniu przerywanym co chwila brawami podkreśla, że to historyczny moment dla całej Austrii. Dziękuje również za ponad 36 proc. głosów, jakie na niego oddano, i przypomina, że przed drugą turą wyborów trzeba jeszcze wykonać ogromną pracę. Chwilę później w rozmowie z dziennikarzem telewizji ORF mówi: „Austrię stać na coś lepszego niż kolejną wielką koalicję. Potrzebujemy reform i nowych idei. Gdy wygram, obecny rząd nie będzie miał ze mną łatwo, a jeśli nie spełni moich oczekiwań, mogę rozwiązać parlament i rozpisać nowe wybory". Ostatnie zdanie i ukryta w nim groźba to zmora rządzących, którzy wciąż liżą rany po wyborczej porażce i szukają jej przyczyn.

„Wasz czas się skończył"

Kiedy dziennikarze, już po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów, rozmawiali z politykami rządzącego obozu Socjaldemokratycznej Partii Austrii (SPÖ) i Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP), ci odpowiadali na pytania półsłówkami, a miny mieli nietęgie. Po raz pierwszy od 70 lat prezydentem kraju będzie człowiek niezwiązany z tymi ugrupowaniami. Kandydaci wystawieni przez socjaldemokratów i chadeków uzyskali razem jedynie 22 proc. głosów i przepadli w pierwszej turze. Gorzej wypadł tylko ekscentryczny 83-letni miliarder Richard Lugner znany z tego, że w Operze Wiedeńskiej pojawił się w towarzystwie Paris Hilton.

I choć rządzące partie już od kilku lat traciły poparcie, to ich słaby wynik, przy jednoczesnym świetnym rezultacie skrajnego ugrupowania i jego mało znanego kandydata, wywołał w Austrii spore zamieszanie. Gazeta „Die Presse" napisała, że przesłanie dla SPÖ i ÖVP jest jasne: „Wasz czas się skończył". Jeden z tabloidów porównał z kolei wybory do tsunami, które z ogromną siłą wywróciło austriacką scenę polityczną do góry nogami. Podobnego zdania są też eksperci, którzy zgodnie podkreślają znaczenie tych wyborów.

Ich zdaniem istniejący od 1945 roku system polityczny, który powojennej Austrii miał zapewniać stabilność, właśnie upada. Co więcej, wyniki głosowania unaoczniły słabość i skostniałość austriackich elit, które coraz bardziej oddalały się od obywateli. Analityk polityczny Thomas Hofer (zbieżność nazwisk przypadkowa) w rozmowie z agencją AFP przyznał, że „to początek końca Drugiej Republiki, jaką znamy". Wtórował mu wiedeński politolog dr Peter Hajek, który na łamach „The Telegraph" powiedział: „Jak nigdzie indziej w Europie mamy do czynienia z upadkiem tradycyjnych partii". Wśród polityków rządzącej wielkiej koalicji rozpoczęło się, normalne w takich chwilach, rozliczanie i szukanie winnych.

Największe gromy spadły na głowę Wernera Faymanna, kanclerza i lidera Socjaldemokratycznej Partii Austrii. Wielu partyjnych kolegów domagało się jego odejścia, twierdząc, że winę za porażkę ponosi zła polityka rządu, którym kieruje. W odpowiedzi na głosy krytyki Faymann najpierw odrzucał odpowiedzialność za przegraną, mówiąc, że wyniki wyborów są ostrzeżeniem dla rządzących, aby jeszcze ściślej z sobą współpracowali.

Czytaj także:

Po kilku dniach presja wewnątrz partii była jednak tak duża, że kanclerz podał się do dymisji. Na pożegnanie powiedział: „Ten kraj potrzebuje kanclerza, za którym stoi cała partia. A rząd potrzebuje nowego silnego otwarcia".

Wielu Austriaków mówi, że choć dwie główne partie dzielą się władzą „dopiero" od 1945 roku, to oni czują, jakby trwało to już setki lat. Są po prostu zmęczeni elitami – opowiada Andreas Scheiterbauer, Austriak mieszkający w Polsce.

Ten przedziwny dwupodział władzy, który wytworzył się nad Dunajem ponad 70 lat temu, zyskał miano „Proporz", od słowa „proporcjonalność". Przez całe lata w kraju rządzonym naprzemiennie przez SPÖ albo ÖVP, bądź przez obie te partie w koalicji, wszystkie stanowiska w administracji państwowej i ważnych sektorach gospodarki były obsadzane wyłącznie z partyjnego klucza. Podział stanowisk odbywał się proporcjonalnie do wyników wyborczych tych ugrupowań.

W konsekwencji socjaldemokraci i chadecy de facto zawłaszczyli sobie państwo, co szybko doprowadziło do nepotyzmu, korupcji i nadmiernego rozrostu biurokracji. Rozleniwiona latami rządów i brakiem rywali klasa polityczna zaczęła wyglądać na zmęczoną i pozbawioną pomysłu na państwo. – Nic dziwnego, że kiedy na horyzoncie pojawili się wyraziści kandydaci spoza systemu, tacy jak Norbert Hofer czy drugi w prezydenckim wyścigu kandydat Zielonych Alexander Van der Bellen, duża część społeczeństwa pokazała rządzącym żółtą kartkę. Niemoc establishmentu najbardziej ujawniła się w momencie kryzysu migracyjnego. – To była kropla, która przelała czarę goryczy i doprowadziła do wyborczej porażki koalicjantów – uzupełnia dr Justyna Miecznikowska z Instytutu Europeistyki UW.

Kanclerz w rozterce

Kiedy w ubiegłym roku wraz z napływem do Europy setek tysięcy uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu liderzy europejscy jeden po drugim odwracali się od Angeli Merkel i jej polityki „otwartych drzwi", rząd Wernera Faymanna stał murem przy niemieckiej kanclerz. Prestiżowy magazyn „Politico" przypomina na swoich łamach żart, według którego polityk jeździł na spotkania z Merkel bez żadnego stanowiska, a wracał z tym, jakie zaproponowała kanclerz.

Przyjaźń między sąsiadami zaczęła słabnąć, kiedy do Austrii tylko między wrześniem a listopadem przybyło ponad 450 tysięcy uchodźców. W całym 2015 roku miało być ich aż 700 tysięcy. I choć większość udała się do Niemiec, nad Dunajem o azyl poprosiło prawie 90 tysięcy. Tak duży i niekontrolowany przez władze napływ ludzi zaczął budzić coraz większe niezadowolenie opinii publicznej i wyczerpywać dotychczas duże pokłady empatii Austriaków.

Kanclerz Faymann, bojąc się utraty poparcia i tego, że Niemcy mogą zamknąć swoje granice, zostawiając Austrię sam na sam z tysiącami migrantów, powoli dystansował się od Berlina. Z jego polecenia w grudniu na granicy ze Słowenią wojsko zaczęło budowę płotu granicznego. Miesiąc później Wiedeń ustalił górną granicę liczby uchodźców, których przyjmie w 2016 roku, na 37 tysięcy. Tą decyzją rząd Faymanna ściągnął na siebie ostrą krytyką ze strony Angeli Merkel.

Niezrażony kanclerz na przełomie lutego i marca gościł w Wiedniu przedstawicieli państw bałkańskich, przez które codziennie do zachodniej Europy przedostawały się tysiące migrantów. Politycy ustalili, że wszystkie strony zwiększą szczelność swoich granic, co w konsekwencji doprowadziło do zamknięcia tzw. bałkańskiego szlaku i drastycznie ograniczyło napływ uchodźców na północ Unii Europejskiej.

Mimo tak zdecydowanych kroków rząd nie odzyskał straconego wcześniej poparcia. Przez nagłą woltę w sprawie uchodźców kanclerz Faymann w oczach wielu Austriaków utracił wiarygodność. Zraził do siebie zarówno liberałów, którzy uważali, że kraj dalej musi pomagać migrantom, jak i przeciwników tej polityki, którzy twierdzili, że zaostrzenie kursu przyszło zbyt późno. Kiedy Wiedeń plątał się i zmieniał zdanie, Wolnościowa Partia Austrii miała jasny plan, który trafił do dużej części Austriaków. To plus rosnące bezrobocie, spowolnienie gospodarcze, nieustające spory koalicjantów w kwestiach podatkowych i emerytalnych doprowadziło do wyborczej katastrofy Socjaldemokratycznej Partii Austrii i Austriackiej Partii Ludowej, a w konsekwencji zwycięstwa radykałów i ich kandydata.

Trudno powiedzieć, kto w sztabie Wolnościowej Partii Austrii dostał więcej oklasków, kiedy ogłoszono wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich: zwycięski kandydat Norbert Hofer czy szef tego ugrupowania Heinz-Christian Strache. Bez wątpienia to ten drugi jest ojcem sukcesu wyborczego FPÖ i samego Hofera. Zawsze świetnie ubrany, z włosami perfekcyjnie zaczesanymi do tyłu przypomina raczej szefa ogromnej międzynarodowej korporacji niż polityka radykalnej partii walczącej z systemem. I podobnie jak dobry menedżer potrafi wyczuć, jaki towar może odnieść sukces na rynku, tak Strache wiedział, co i kiedy powiedzieć, aby zyskać poparcie wyborców dla swojego kandydata.

W dobie kryzysu migracyjnego jego ugrupowanie pod hasłem „Austria najpierw" obiecało zamknięcie granic przed uchodźcami, stworzenie ministerstwa ds. deportacji cudzoziemców, powiększenie armii i wprowadzenie zakazu budowy meczetów w Austrii. Antyimigrancki przekaz wzmocniły jeszcze tragiczne wydarzenia z Wiednia, gdzie tuż przed wyborami na stacji kolejowej Praterstern trzech Afgańczyków napadło i zgwałciło kobietę.

Do nowych obietnic Strache dorzucił jeszcze stare: zniszczenia układu politycznego i umowy elit oraz demokracji bezpośredniej, gdzie głos ludu jest ważniejszy niż polityków. Proponując to wszystko, liczył na poparcie tych najbardziej niezadowolonych – i nie przeliczył się. Według analizy dziennika „Die Presse" na Norberta Hofera w wyborach prezydenckich zagłosowało 29 proc. Austriaków zaliczanych do grupy tzw. rozczarowanych oraz aż 60 proc. „zezłoszczonych".

Co ciekawe, jak wynika z informacji wiedeńskiego Instytutu Badań i Analiz Społecznych, większość z nich nie utożsamia się wcale z ideologią partii, ale jedynie z obietnicami naprawy systemu. – W Austrii mówi się, że na wolnościowców głosowali też często ci, którzy patrzą na świat jako zagrożenie, jako coś nieznanego i niepewnego. Typowym przykładem jest oczywiście tematyka uchodźców – wyjaśnia Andreas Scheiterbauer. Heinz-Christian Strache świetnie te nastroje wykorzystał i przyniósł swojej partii jeden z największych sukcesów w jej historii.

Wolnościowa Partia Austrii swoje korzenie wywodzi z założonego w 1949 roku Związku Niezależnych. Ugrupowanie w swojej ideologii odwoływało się do kół narodowo-liberalnych i wszystkich wyborców zawiedzionych pierwszymi latami rządów socjaldemokratów i chadeków. Do Związku od samego początku przylgnęła jednak opinia partii neofaszystowskiej i faktycznie jej zwolennikami było bardzo dużo byłych członków NSDAP. Partia zabiegała zresztą o ich poparcie, akcentując swój antymarksistowski charakter i sprzeciwiając się m.in. polityce denazyfikacji.

Od generała po liberała

Krótko po powstaniu w łonie ugrupowania doszło do konfliktów między skrzydłem liberalnym a twardogłowymi reprezentowanymi przez byłego generała Luftwaffe Gordona Golloba. Walki wewnątrz partii doprowadziły do upadku Związku Niezależnych, na którego gruzach w 1956 roku powstała Wolnościowa Partia Austrii. Środowisko, z którego pochodzili, bardzo długo kładło się cieniem na wolnościowcach. Mimo to w każdych kolejnych wyborach partia zyskiwała 5–7 proc. poparcia, co pozwalało jej wprowadzać do parlamentu swoich przedstawicieli.

Jeden z największych sukcesów FPÖ odniosła dopiero w latach 1986–2000, pod przywództwem kontrowersyjnego ultranacjonalisty Jörga Haidera. W 1999 roku po zdobyciu w wyborach prawie 27 proc. głosów utworzyła wspólny rząd z chadekami, którym brakowało „szabel", żeby rządzić samodzielnie, a nie chcieli dzielić się władzą z socjaldemokratami. Powołanie rządu z partią uważaną za skrajnie nacjonalistyczną i faszystowską spowodowało ostracyzm i krytykę Austrii ze strony UE. Krótko po tym, jak FPÖ z grupy antysystemowców stała się częścią rządu, odnotowała poważny spadek poparcia w sondażach, a przez rosnącą międzynarodową krytykę w samej partii doszło do rozłamu. Haider oskarżany o pochlebne wypowiadanie się o nazistach odszedł z ugrupowania, a nowym szefem wolnościowców w 2005 roku został Heinz-Christian Strache.

Pod jego rządami FPÖ, znów będąc w opozycji, przeszła poważny polityczny lifting. Złagodzono język wypowiedzi, odcięto się od nazistowskiej przeszłości i skupiono na sprawach socjalnych. Nie zmienił się natomiast program partii, która pozostaje ugrupowaniem antyimigranckim i antyunijnym. Mówi o ochronie tradycyjnej rodziny, walczy z gender oraz swobodą przepływu osób w ramach Schengen. Przy tym koncentruje się na gospodarczej wolności jednostki.

Sam Strache nazywa się liberałem, a swoje ugrupowanie przedstawia jako polityczne centrum, a nie prawicowe peryferia. Zarazem jednak FPÖ ze swoją ideologią wciąż postrzegana jest jako partia skrajna i oskarżana o faszyzm. – Faszyzm to chyba za mocne słowo. Na pewno jest to ugrupowanie w dużej mierze populistyczne. Koniunkturalnie dopasowuje się do sytuacji i mówi to, co w danej chwili chcą usłyszeć wyborcy, ale nie nazwałabym go faszystowskim – precyzuje doktor Miecznikowska.

Zaraz po zwycięstwie Norberta Hofera Strache powiedział: „To początek nowej politycznej ery. Od dzisiaj w Austrii pisze się nowa historia". Eksperci są zgodni, że w tej nowe erze lider Wolnościowej Partii Austrii zaplanował dla siebie funkcję kanclerza. Drogę do tego celu ma mu ułatwić właśnie Norbert Hofer.

Na swojej stronie internetowej Norbert Hofer pisze, że jego największym sukcesem w życiu było pokonanie niepełnosprawności i wstanie z wózka po wypadku na paralotni w 2003 roku. Choć do dzisiaj jest częściowo sparaliżowany i porusza się o lasce, to, jak sam mówi, tragedia pomogła mu walczyć ze słabościami i wyćwiczyć hart ducha, którego potrzebuje również w polityce.

Urodzony 45 lat temu w Burgenlandzie przy granicy z Węgrami syn lokalnego działacza chadeków z polityką zetknął się krótko po ukończeniu technikum. Po rocznym pobycie w wojsku został inżynierem i mechanikiem w liniach lotniczych Lauda Air (założonych przez słynnego austriackiego kierowcę F1 Nikiego Laudę i podówczas będących jego własnością). Widać grzebanie się w smarach i silnikach nie pociągało Norberta aż tak bardzo, bo już po trzech latach, w 1994 roku, wstąpił do lokalnego oddziału Wolnościowej Partii Austrii. W ugrupowaniu młody, wysportowany i zawsze uśmiechnięty Hofer szybko piął się po szczeblach kariery. Dwa lata po wstąpieniu do FPÖ został sekretarzem partii w Burgenlandzie, a w 2005 roku był już bliskim doradcą nowego szefa wolnościowców Heinza-Christiana Strachego. To Hofer miał być jednym z tych polityków, którzy doradzali liderowi złagodzenie retoryki.

Manewr, który przyniósł wtedy wzrost poparcia, partia postanowiła wykorzystać również w tegorocznych wyborach prezydenckich. – Wielu komentatorów podkreśla, że wystawiając Hofera jako kandydata na prezydenta, Wolnościowa Partia pokazała swoją sympatyczną, niebudzącą skrajnych emocji twarz. To przyciągnęło wyborców centrowych. Jedyne, co musiał zrobić, to nie powiedzieć nic kontrowersyjnego – mówi Scheiterbauer. Sam Hofer, który jest wielbicielem Margaret Thatcher, idealnie uosabia tę jednocześnie centrową i skrajnie prawicową naturę FPÖ. Z jednej strony, jak przypomina doktor Miecznikowska, czasami dystansuje się od partii. – Przed pierwszą turą wyborów, kiedy wolnościowcy brutalnie przerwali spektakl z udziałem uchodźców, powiedział, że jest absolutnie przeciwny takim praktykom, szczególnie że na miejscu było wiele dzieci – dodaje ekspertka. Hofer ociepla też swój wizerunek, publikując na Instagramie, którego jest fanem, zdjęcia z czwórką swoich dzieci.

W niedzielę 22 maja Norbert Hofer zmierzy się w drugiej turze wyborów prezydenckich z entuzjastą jak najściślejszej integracji europejskiej i polityki „otwartych drzwi", kandydatem Zielonych Alexandrem Van der Bellenem. Choć zgodnie z austriacką konstytucją prezydent pełni głównie funkcję reprezentacyjną, to w jego kompetencjach leży możliwość rozwiązania parlamentu. Większość konstytucjonalistów jest co prawda zdania, że może to zrobić tylko na wniosek rządu, ale Hofer już zapowiedział, że skorzysta z tego prawa, jeśli kanclerz nie spełni jego oczekiwań.

To oznaczałoby przyspieszone wybory i prawdopodobny duży sukces Wolnościowej Partii Austrii, która według sondaży może obecnie liczyć na ponad 30 proc. głosów poparcia. Sen Heinza-Christiana Strachego o kanclerstwie mógłby się szybko spełnić. Chyba że, jak sugeruje na łamach „Politico" profesor Anton Pelinka z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, marsz Hofera po władzę zostanie zatrzymany przez szeroką koalicję Zielonych, socjaldemokratów, chadeków i zwolenników trzeciej w wyścigu prezydenckim byłej sędzi Sądu Najwyższego Irmgrad Griss, która poprze Van der Bellena.

– Moim zdaniem Van der Bellen wygra te wybory, ale to nie zatrzyma już politycznych zmian, które nastąpiły w kraju – zauważa Buras. Mówiąc dosadniej – po 22 maja Austria już nigdy nie będzie taka sama.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy na ekranie ogromnego telewizora pojawiają się wstępne wyniki wyborów prezydenckich, ludzi zebranych w sztabie wyborczym Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ) w Wiedniu ogarnia euforia. Niektórzy biją brawo, inni machają flagami państwowymi i głośno skandują: „Hofer!". Z dziesiątek twarzy nie schodzi szeroki uśmiech. W końcu na sali pojawia się gwiazda wieczoru i być może przyszły prezydent kraju. Przystojny, lekko siwiejący 45-latek w idealnie skrojonym garniturze podchodzi do lidera partii Heinza-Christiana Strachego i ściska się z nim serdecznie. Na twarzach obu maluje się wzruszenie. Tłum wokół nich klaszcze i krzyczy.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów