Lepiej być tam, na miejscu, czy komentować z Warszawy?
Nie mam wątpliwości, że lepiej być w Paryżu, patrzeć na korty z wysoka, mecze wyglądają wtedy zupełnie inaczej. Każdy komentator to powie. Ten trzeci wymiar ma znaczenie, autentyczny kolor także, obraz telewizyjny to nie to samo. Na razie pracujemy w Warszawie, ale nowi właściciele Eurosportu rozumieją to wszystko i idzie ku znaczącym zmianom. Skoro jednak odziedziczyli stary system nadawczy, z jego technologią i wadami, to generalne poprawki nie są łatwe. Wpadki się zdarzają. Praca przy Wielkim Szlemie oznacza także relacje w dwóch kanałach od godziny 11 do zmroku, więc pracy jest naprawdę dużo i ekipa do wysłania musiałaby być odpowiednio wielka. Brytyjczycy mają w Paryżu trzy lub cztery komplety komentatorów zmieniających się po upływie ustalonego czasu, bez przywiązania do konkretnych meczów. Może jednak już podczas US Open będziemy mieli jednego wysłannika na miejscu w drugim tygodniu turnieju.
Czego oczekuje pan po Agnieszce Radwańskiej w tegorocznym starcie w Paryżu? Może, wbrew wielu opiniom, czas na sukces?
Powtarzam to zdanie od wielu lat: w przypadku Agnieszki Radwańskiej nie wykluczyłbym żadnego wariantu. Może się okazać, że usunięcie Rzymu z programu startów to bardzo rozsądne posunięcie. Widać gołym okiem, że elita kobiecego tenisa po prostu powłóczy nogami, dzieją się w niej zadziwiające rzeczy, wystarczy spojrzeć na wyniki tegorocznych dużych turniejów. Za każdym razem los tasuje karty w inny sposób, może się okazać, że akurat w Paryżu wypadnie na Polkę. Wiemy, co robi dobrze, co nieco gorzej, ale umiejętności i potencjał na tytuł wielkoszlemowy ma na pewno. Jednak ani myślę pompować balon, od tego są inni specjaliści, ja z życzliwością i spokojnie czekam na ten start. Rzekłbym jeszcze, że może już czas, abyśmy w Eurosporcie mieli dobrą rękę do polskich startów w Wielkim Szlemie, bo jeszcze nie trafiliśmy, jak inne stacje, na takie polskie radości, jak finał kobiecy lub półfinał męski w Wimbledonie (ten turniej pokazuje Polsat Sport – przyp. red.).
Nie wystarczyłoby równie historyczne pierwsze paryskie zwycięstwo Novaka Djokovicia?
Sęk w tym, że ja zawsze czekam na to, by w turniejach wielkoszlemowych pojawiły się nowe twarze. Lubię, jak na pierwszy plan wychodzą młode, ciekawe postacie. Tego w tenisie od kilku lat najbardziej mi brakuje. Jestem pełen podziwu i szacunku dla Rafaela Nadala, Novaka Djokovicia, Andy'ego Murraya, ale to już zgrane karty. Myślę, że niejednego bardziej ucieszyłoby zwycięstwo kogoś w rodzaju Dominika Thiema.
A co z potwierdzeniem wielkości Sereny Williams?
Serena powinna być liderką wszystkich możliwych klasyfikacji. Gdyby nie zaszłości – przygoda w bawarskiej piwiarni, gdyby nie inne zdarzenia z życiorysu Amerykanki, których spokojnie mogłoby nie być, gdyby inaczej się zachowywała, już znacznie wcześniej zbudowałaby sobie tenisowy pomnik, bo miała ogromną przewagę nad resztą świata. Jej obecna kariera to już takie sportowe dożynki. Amerykanie się cieszą, ale dla mnie jej występy są średnio zabawne, szczególnie gdy muszę komentować takie mecze, jak ubiegłoroczny finał Roland Garros, podczas którego nie wiedziałem, czy mistrzyni zaraz umrze na korcie, czy coś się jej stanie, a na końcu mieliśmy jej ucieczkę od dziennikarzy. Dzieją się wokół niej rzeczy, których nie sposób zrozumieć. Nie ma w tej opinii niechęci, ale często patrzę na Serenę jak na piłkarza, który po lekkim trąceniu łokciem przez przeciwnika robi kilka koziołków, zwija się z bólu albo leży niemal bez przytomności kilka minut.
To komu wśród pań kibicować poza Agnieszką Radwańską?
Mam wrażenie, że Daria Kasatkina może być wielką tenisistką, tego jej życzę, ale nie ona jedna ma takie możliwości, widzę, że kandydatek jest jeszcze kilka. Choćby Garbine Muguruza, która ma trochę krnąbrny charakter, ale potencjał ogromny. Bardzo bym się ucieszył, gdyby finał był spektaklem z udziałem Kasatkiny i kogoś z grupy jej podobnych.
—rozmawiał Krzysztof Rawa
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95