Tomasz P. Terlikowski: Eutanazja, czyli nie o wolność tu chodzi

Historia Davida Goodalla, 104-letniego naukowca z Australii, jak w soczewce ukazuje, że w dyskusji o eutanazji (czy wspomaganym samobójstwie) wcale nie chodzi o współczucie wobec ciężko chorych i cierpiących ludzi ani nawet o wolność wyboru, ale o głęboką zmianę cywilizacyjną, która zmienić ma korzenie naszej moralności, troski o innych, a co za tym idzie – medycyny i życia rodzinnego. I wystarczy choć przez chwilę pomyśleć o tym, co się wydarzyło, by to zrozumieć.

Aktualizacja: 20.05.2018 14:54 Publikacja: 18.05.2018 00:01

David Goodall w czasie konferencji prasowej 9 maja, dzień przed eutanazją

David Goodall w czasie konferencji prasowej 9 maja, dzień przed eutanazją

Foto: AFP

Goodall nie był chory, a jedynym jego problemem był pogarszający się z wiekiem wzrok i ogólne znużenie życiem. Trudno więc mówić, że niewyobrażalnie cierpiał i że w związku z tym trzeba mu było pomóc. Nie był także w stanie, który wykluczałby samodzielne popełnienie samobójstwa (co przypomnijmy – nie jest ani w Australii, ani w Polsce zakazane). W wielkim skrócie nikt nie naruszał ani jego wolności do wyboru śmierci, ani nie skazywał go na niewyobrażalne (czy jakiekolwiek inne) cierpienie. Dyskomfort, jaki odczuwał, związany był z wiekiem, ale on sam przyznawał, że nie był jakoś szczególnie wielki.

Jeśli więc Goodall podjął działania na rzecz swojej śmierci, zrobił to (a trudno mu odmówić inteligencji) z innych powodów, chodziło mu o głęboką zmianę, i to nie tylko prawną (o której nieustannie mówił, krytykując Australię za uniemożliwienie mu wspomaganego samobójstwa). Wspomagane samobójstwo, jakie popełnił, z całą teatralną oprawą, miało przekonać kolejnych nieprzekonanych, że eutanazja jest absolutną normą i że każdy, kto jest jej przeciwny, sprzeciwia się fundamentalnym prawom człowieka.

Uznanie, że tak jest, oznacza jednak gigantyczną zmianę cywilizacyjną. I nie chodzi tylko o to, że zanegujemy w ten sposób kolejny z elementów fundującej etos medycyny przysięgi Hipokratesa, która nie tylko zakazywała „podania kobiecie środków poronnych", ale także podania choremu trucizny, lecz i o to, że doprowadzimy do sytuacji, w której lekarz będzie rano leczył pacjentów, a po południu aplikował czy przynajmniej przygotowywał środki, żeby ich pozbawić życia. Trudno nie zadać pytania, czy rzeczywiście jesteśmy pewni, że to, co będzie robił po południu, nie wpłynie na decyzje, które podejmuje rano. Zapewnienia, że tak się nie stanie, są pozbawione większej wartości, bo... jedne decyzje ludzkie zawsze wpływają na inne.

Jakby tego było mało, trudno nie zadać pytania, czy uznanie, że starość jest wskazaniem do eutanazji lub wspomaganego samobójstwa, nie oznacza w istocie, że zostaje ona uznana za problem społeczny, z którym trzeba się uporać, a jeśli tak, czy nie będzie to sprzyjać mniej lub bardziej zawoalowanym naciskom na starszych, by pozbawili się życia. Między innymi dla wygody rodziny.

Uznanie, że istnieje prawo do eutanazji, narusza także fundamentalne dla naszej cywilizacji przykazanie głoszące, że nie wolno pozbawiać życia niewinnej osoby ludzkiej, a naruszenie takiego fundamentu (nawet jeśli nazwiemy go kulturowym tabu) ma zawsze dalsze skutki. Zaczyna się od sytuacji absolutnie wyjątkowych (śmiertelnie chorych, pozbawionych nadziei, cierpiących), ale później stopniowo poszerza się te wyjątki na kolejne grupy ludzi, a w końcu to, co wyjątkowe, staje się nową normą i uznaje się, że sprzeciw wobec eutanazji jest moralnie niedopuszczalny, a staruszek, który nie chce się jej poddać jest zwyczajnie złośliwy.

Nie wierzycie, że tak jest? To pomyślcie, że nieco ponad pół wieku temu to aborcja była w większości krajów Europy nielegalna, a obecnie nielegalne staje się protestowanie przeciwko niej. I podobnie będzie, raczej prędzej niż później, z eutanazją. Obalanie moralnych tabu nigdy nie kończy się dobrze, podobnie jak uznanie, że jesteśmy władcami życia i śmierci.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Goodall nie był chory, a jedynym jego problemem był pogarszający się z wiekiem wzrok i ogólne znużenie życiem. Trudno więc mówić, że niewyobrażalnie cierpiał i że w związku z tym trzeba mu było pomóc. Nie był także w stanie, który wykluczałby samodzielne popełnienie samobójstwa (co przypomnijmy – nie jest ani w Australii, ani w Polsce zakazane). W wielkim skrócie nikt nie naruszał ani jego wolności do wyboru śmierci, ani nie skazywał go na niewyobrażalne (czy jakiekolwiek inne) cierpienie. Dyskomfort, jaki odczuwał, związany był z wiekiem, ale on sam przyznawał, że nie był jakoś szczególnie wielki.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów