I wreszcie – nawet jeśli ktoś nie ogranicza aktywności w cyberświecie do oglądania memów i filmików na YouTubie, może go dotknąć problem „prześlizgiwania się" po doświadczeniach, ze względu na ich nadmiar. – Kiedy rozmawiam z osobami, które są ode mnie kilka lat młodsze, okazuje się, że to osoby, które robiły w życiu mnóstwo rzeczy: angażowały się w działalność społeczną, robiły jakieś biznesy, prowadziły prace badawcze. Ale później, gdy z nimi rozmawiam dłużej, okazuje się, że choć dużo rzeczy robiły, to niekoniecznie „coś" zrobiły. W ramach tych wielu aktywności niekoniecznie cokolwiek udało im się doprowadzić do końca. Współczesność daje dużo możliwości, a jednocześnie poczucie, że jeśli w coś się nie zaangażujemy, to nas to ominie. Może nie angażując się w coś, stracę największą okazję w życiu? To trochę taki przymus krótkotrwałej aktywności – mówi dr Batorski.
Dr Tuszyńska, pytana o ten problem, zwraca uwagę, że postmilenialsi często radzą z nim sobie, przyjmując obronną pozę człowieka zblazowanego: – Teraz łatwo zastosować taki hejt codzienny jako kamuflaż lenistwa – mówi. I wyjaśnia, że chodzi o siedzenie ze zblazowaną miną i mówienie: „to już było, to jest za modne, to dla mięczaków...", albo wrzucanie do internetu kadrów z popularnych seriali opatrzonych emotikonem lub napisem wyrażającym pogardę. Czy taka postawa rozwiązuje problem nadmiaru? Raczej nie, co najwyżej jest próbą ignorowania problemu i zastępowania nadmiaru brakiem.
Niecierpliwi zdobywcy świata
Kolejnym skutkiem ubocznym świata on demand jest postrzeganie życia z perspektyw „tu i teraz". Opisane niedawno w „Rzeczpospolitej" badanie IQS dotyczące sposobu zarządzania pieniędzmi przez polskich milenialsów pokazało, że środki, jakie pozostają im po opłaceniu wydatków stałych, najchętniej przeznaczają na bieżącą konsumpcję. To, co było imperatywem dla wcześniejszych pokoleń – wzięcie kredytu, kupienie mieszkania, cierpliwe pracowanie na to, by w perspektywie 20–30 lat mieć kawałek świata na własność – dla ludzi czasów on demand często wydaje się fanaberią.
– Dla nich to jest coś absurdalnego, żeby mając 20 lat, planować, co będzie za kolejnych 20 lat. Im się to nie mieści w głowie. To jest dla nich trochę taki wymysł stetryczałych dziadków – śmieje się dr Tuszyńska, która jednocześnie zwraca uwagę, że jest to pewien stały trend: – Już dla powojennego pokolenia X nie do pomyślenia byłoby zamawianie sypialni dębowej robionej na zamówienie przez stolarza, która przetrwa cztery pokolenia. A przecież jeszcze pokolenie urodzone przed wojną myślało właśnie w ten sposób – podkreśla. Teraz po prostu ta perspektywa skróciła się jeszcze bardziej.
Dr Batorski zwraca uwagę, że dziś od małego uczymy się, że cel ma przychodzić szybko: – Jeżeli dziecko układa puzzle na tablecie, to jest to łatwa czynność. Elementy same się do siebie dopasują, wystarczy je tylko przesunąć w odpowiednie miejsce. To zupełnie inne doświadczenie, niż układanie prawdziwych puzzli, które może rodzić frustrację, bo elementy trzeba dopasować, co czasem jest trudne. Dziecko musi wtedy mierzyć się z przeciwnościami – tłumaczy. W efekcie dziś – jak mówi socjolog – dzieci mają „dużo mniejszą zdolność do mierzenia się z przeciwnościami i angażowania się w przedsięwzięcia, które mają odroczoną w czasie wypłatę". – Uczenie się dzisiaj czegoś, co może okazać się przydatne za dziesięć lat, z perspektywy młodej wydaje się kompletnym absurdem – dodaje.
– Postmilenialsi żyją w tempie Twittera, są przyzwyczajeni, że wszystko się dzieje szybko i tak naprawdę nic nie jest stałe: ani praca, ani związek, ani miejsce zamieszkania. Stały jest tylko smartfon – podsumowuje dr Tuszyńska.
Z jednej strony taka postawa jest zrozumiała: tempo zmian w świecie, w którym żyją postmilenialsi, jest zawrotne – może się okazać, że za 20 lat będą wykupywać sobie kwaterę w kolonii na Marsie, więc faktycznie branie 40-letniego kredytu na M3 w Krakowie mogłoby ich niepotrzebnie krępować. Z drugiej strony można się obawiać, czy rozpowszechnienie się takiego tymczasowego czerpania z życia nie jest zapowiedzią przyszłych kryzysów: ekonomicznych, gdy nastawieni na konsumowanie postmilenialsi doprowadzą do przegrzania gospodarki, i społecznych, gdy postmilenialsi osiągną wiek, w którym nie będą już piękni, młodzi i dynamiczni.
Co ciekawe, problem ten nie jest nowy. Już w „Gorgiaszu" Platona był hedonista Kalikles, który doskonale odnalazłby się w świecie on demand ze swoim przekonaniem, że szczęście zapewnia zaspokajanie pragnień człowieka w możliwie jak najszybszym tempie. Sokrates porównał jego styl życia do ptaka, który żywi się własnymi odchodami, co pozwala mu być wiecznie zaspokojonym. Pytanie o to, czy to właśnie jest klucz do spełnienia, to jednocześnie pytanie o to, czy powinniśmy martwić się o postmilenialsów.
Dr Tuszyńska pytana o ową „tymczasowość" życia pokolenia Z stwierdza, że aby dokonać oceny, czy to dobra czy zła zmiana w podejściu do życia, trzeba byłoby zacząć wartościować określone zachowania: – Czy lepiej jest przez pięć lat pracować nad związkiem, nad pokonywaniem kolejnych szczebli w pracy, mimo że nie dają nam one szczęścia i mamy poczucie marnowania życia, czy może lepiej to porzucać i próbować czegoś nowego, bez spalania się? – pyta.
Niepoprawni optymiści
Postmilenialsi, dzieci końca historii, dla których jedynym ograniczeniem może być rozładowana bateria smartfona, są pokoleniem przygotowanym na dobre czasy. Zapewne poradzą sobie z postępem technologicznym, nawet jeśli ten jeszcze bardziej przyspieszy. Ale czy poradzą sobie, gdy na horyzoncie pojawią się czarne chmury?
– Rośnie pokolenie, które nawet nie umie sobie wyobrazić czarnych scenariuszy. Rosną w dobrobycie cywilizacyjnym z nieograniczonym dostępem do nowych technologii. A tu nie trzeba snuć żadnych apokaliptycznych wizji science fiction, żeby wiedzieć, że to nie jest dane raz na zawsze – mówi Jakub Kuś.
Dr Tuszyńska zwraca z kolei uwagę, że już dziś widać problem z wrażliwością tego pokolenia, co sprawia, że wśród postmilenialsów notuje się dość duży odsetek osób z zaburzeniami psychicznymi, takimi jak depresja czy wahania nastroju. Czasem kończy się to tragicznie: liczba samobójstw wśród młodzieży w ostatnim roku wzrosła nie tylko w Polsce, ale też np. w USA. Źródłem depresji może być dziś przeciążenie informacyjne, a do targnięcia się młodej osoby na swoje życie prowadzi często cyberprzemoc, a jednocześnie wydaje się, że problemem może być ów brak cierpliwości i konieczność szybkiego realizowania pragnień w systemie on demand.
Niepowodzenie w takiej rzeczywistości staje się źródłem wyjątkowo silnej frustracji. Radzeniu sobie z problemami nie sprzyja też osłabienie kompetencji społecznych czy raczej zmiana ich charakteru – w świecie Twittera i Snapchata łatwo utrzymywać wiele znajomości, ale trudniej wypracować znajomości głębsze niż te, które ograniczają się do polubienia wpisu na Facebooku. W efekcie, w momencie kryzysu obok może po prostu brakować drugiego człowieka.
Nawet jeśli uda nam się uniknąć poważnych kryzysów o charakterze globalnych, postmilenialsi prędzej czy później zmierzą się z rzeczywistością, w której ich możliwość wyboru zostanie znacznie ograniczona. Wielu przedstawicieli pokolenia Z zaliczanych jest do grupy tzw. yummies, czyli młodych ludzi przyzwyczajonych do życia na wysokim poziomie za pieniądze swoich rodziców – najczęściej przedstawicieli pokolenia X, ostatniego, które ceniło sobie stałą pracę.
Problem polega na tym, że społeczeństwo on demand doprowadziło – jak zauważa prof. Pyżalski – do niepokojącego sprzężenia zwrotnego. Z jednej strony potrzeba dostępu do usług w systemie na żądanie sprzyja elastyczności zatrudnienia w branżach oferujących tego typu usługi. Z drugiej strony – im bardziej elastyczne zatrudnienie, tym mniejsza liczba miejsc pracy dających stabilność finansową, co z kolei skłania do życia „tu i teraz", czyli wspierania rozwoju gospodarki on demand. Pytanie, jak starzejące się społeczeństwo utrzyma postmilenialsów w wieku emerytalnym, nie jest bezzasadne. Pytanie też, jak oni poradzą sobie z możliwą pauperyzacją, która przyjdzie z wiekiem.
Na razie jednak wspomniana na wstępie Freeman i jej rówieśnicy się tym nie martwią. W świecie na żądanie nie ma czasu na zmartwienia. Gdyby Freeman miała czas na martwienie się, pewnie przyszłoby jej do głowy, że poród, przy którym asystuje wyłącznie YouTube, może zakończyć się naprawdę tragicznie, jeśli tylko coś pójdzie nie tak.
Tym razem jednak się udało.
Artur Bartkiewicz
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95