Godność utracona w urzędach
KOD martwi się o stan wolności i demokracji w Polsce i próbuje wejść w buty KOR. Cóż, mamy wolność i demokrację, tylko źle z niej korzystamy. Zamiast szukać kompromisów i posuwać się do przodu, wchodzimy w konflikty, naiwnie wierząc, że tylko przeciwnik polityczny na nich straci. Tymczasem tracimy wszyscy. Przydałby nam się znów KOP – Komitet Obrony Praworządności. Tej praworządności, która zaczyna się nie za stołem prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, lecz w postępowaniu przeciętnego sędziego, prokuratora, komornika, urzędnika skarbowego. Także urzędników samorządowych i rządowych.
Uprzedzając polemistów, zaznaczam, że mój obraz sytuacji obejmuje pełny przekrój funkcjonariuszy państwa, stolicę i regiony, od inspektora nadzoru budowlanego i wójtów po burmistrzów, pracowników aparatu ministerstw i kancelarii kolejnych premierów.
Z przyczyn społecznych i zawodowych każdego roku jestem uczestnikiem co najmniej 500 sytuacji, które są bezpośrednimi, telefonicznymi, listownymi lub sądowymi kontaktami z funkcjonariuszami państwa. Nie musiałem czekać na aferę hazardową, w której premier Donald Tusk wyrzucił z rządu wicepremiera Grzegorza Schetynę, żeby wiedzieć, jak potrafi działać – lub raczej nie działać – administracja państwa. Przypomnijmy, że premier z komentarzem: „Chłopaki nie płaczą" usunął z rządu wicepremiera za to, że pewien przedsiębiorca interweniował u tego ostatniego w sprawie wycinki jednego hektara lasu, aby urządzić stok narciarski.
Tymczasem to „oczywista oczywistość" w kraju wolności i demokracji, o którą tak zabiega KOD. Nie można u nas normalnie – czyli bez klientyzmu mniej lub bardziej kumoterskiego, korupcyjnego czy klikowego – załatwić niczego, co odbiega od zameldowania, otrzymania paszportu, rejestracji samochodu czy firmy. Funkcjonariusze tylko udają, że funkcjonują. A już z pewnością nie ułatwiają nam życia, działania, pracy, twórczości. Gdy przy bramkach chroniących dziś wejścia do każdej instytucji publicznej strażnik pyta mnie jeszcze przed wylegitymowaniem: „Pana godność?", odpowiadam rutynowo: „Mam tylko nazwisko. Godność utraciłem w urzędach Rzeczypospolitej".
Robak hufcowy
Zamieszczony powyżej kodeks funkcjonariusza publicznego na wzór brytyjskiego kodeksu lorda Nolana jest listą cech, bez których nie nastąpi w Polsce żadna zmiana. Chyba że na gorsze. Tylko wprowadzona ustawowo i mieszcząca się na ćwiartce kartki lista dziesięciu zasad służby obywatelom i państwu pozwoli – bez proceduralnych kruczków i procesowych ceregieli – usuwać ze służby państwowej skorumpowanych sędziów, niedowidzących prokuratorów, urzędników skarbowych i komorników, którym mylą się adresy, nie mówiąc o ministrach, którym wymykają się prywatne lub publiczne sformułowania naruszające godność urzędu lub obywateli.
Czytaj także:
Siedem grzechów głównych funkcjonariuszy naszego państwa (niezależnie od tego, w jakich proporcjach występują) tworzy – mówiąc słowami Herberta: „ogromną depresję rozciągającą się nad krajem". Czy jest to jeden grzech, czy więcej niż siedem (a listę można ciągnąć: kundlizm, kombatanctwo, k...stwo...) i czy są one jednostkową przywarą, sobiepaństwem, mentalnością carskiego czynownika czy homo sovieticusa, są obezwładniające. Niszczą aktywność obywateli, piękno kraju, radość pracy, wreszcie – sens życia wspólnotowego. Bez egzekwowania tych dziesięciu – zgoda, że wysokich – standardów wszelkie zmiany kadr, struktur czy procedur w aparacie państwowym na nic się zdadzą.