Bokserska walka dekady: Anthony Joshua kontra Władymir Kliczko

Władymir Kliczko i Anthony Joshua. Były i aktualny mistrz świata wagi ciężkiej. Ukrainiec już zbliża się do mety, Anglik dopiero się rozpędza, chce być pierwszym bokserem miliarderem. Walczą ze sobą w sobotę w Londynie.

Aktualizacja: 29.04.2017 07:53 Publikacja: 29.04.2017 00:01

Bokserska walka dekady: Anthony Joshua kontra Władymir Kliczko

Foto: AFP, Daniel Leal-Olivas

Ich sława sięga daleko poza granice ojczystych krajów. 41-letni Kliczko olimpijskie złoto zdobył w Atlancie (1996), a później długo panował na zawodowych ringach. Koronę stracił 28 listopada 2015 roku na stadionie piłkarskim w Duesseldorfie, przegrywając z Brytyjczykiem Tysonem Furym.

Czternaście lat młodszy Anthony Joshua na najwyższym stopniu olimpijskiego podium stanął w 2012 roku w Londynie, a zawodowym mistrzem wagi ciężkiej jest od kwietnia ubiegłego roku. On sam twierdzi, że będzie pierwszym bokserem, który zarobi miliard dolarów. Floyd Mayweather Jr zarobił 600 mln, Mike Tyson połowę tego, ale prawie wszystko stracił.

Na Ukrainie Władymir Kliczko, podobnie jak jego starszy o pięć lat brat Witalij, jest kimś więcej niż mistrzem boksu i milionerem. Obaj za życia stali się legendami. Witalij urodził się w Biełowodsku w Kirgistanie, a Władymir w Semipałatyńsku w Kazachstanie.

– Być może brzmi to arogancko, ale jestem jak Mount Everest – mówi Władymir, co jednoznacznie sugeruje, że wciąż ceni się wysoko i wierzy w powrót na szczyty zawodowego boksu.

Ich ojca, Władimira Rodionowicza Kliczkę, generała majora lotnictwa w byłym Związku Radzieckim przerzucano z garnizonu do garnizonu. Młodszy z braci przy każdej okazji podkreśla, że mieli z Witalijem piękne dzieciństwo, a kolejne placówki, na których meldowali się całą rodziną, były okazją do poznawania świata. Później, z racji kariery sportowej obu braci, tych okazji było oczywiście znacznie więcej. Dziś mają mieszkania w Hamburgu, Los Angeles, ale ich prawdziwym domem jest Kijów, zarządzany przez Witalija – mera ukraińskiej stolicy.

Żelazna Pięść i Stalowy Młot

W czasach pomarańczowej rewolucji Władymir wspierał brata, gdy ten stał obok Wiktora Juszczenki i Julii Tymoszenko. Witalija powoli wciągała polityka, a Władymir uczył się żyć własnym życiem, kontynuując karierę zawodowego boksera.

Lata całe Witalij, jako ten starszy, był krok przed nim. Pierwszy został zawodowym mistrzem Europy, później mistrzem świata. Ale bywało i tak, że to on godnie zastępował starszego brata. Miał zaledwie 20 lat, gdy na igrzyskach w Atlancie zdobył złoty medal w najcięższej kategorii. Gdyby Witalija nie złapano wcześniej na dopingu, prawdopodobnie on stałby na najwyższym stopniu olimpijskiego podium.

Na zawodowym ringu było podobnie, gdy brat z powodu kontuzji zawiesił karierę, on kolekcjonował mistrzowskie pasy, a gdy wreszcie Witalij ją zakończył, poświęcając się polityce, on wciąż walczy.

Obaj skończyli studia, zrobili doktoraty, założyli firmę promotorską K2. Witalij nosił przydomek Dr Ironfist (Żelazna Pięść), a młodszy Wowa, Dr Steelhammer (Stalowy Młot). Kiedy rozstali się z niemiecką grupą Universum i już sami związali z telewizją RTL, pieniądze popłynęły strumieniem. Inwestowali na Ukrainie, mają tam nieruchomości, założyli firmę, która uczyła, jak robić interesy na Zachodzie. Reklamowali McFit, witaminy Eunova, sieć Telekom, zostali twarzami Mercedesa.

Kiedy boksowali w Niemczech, byli tam najpopularniejszymi sportowcami. Nauczyli się biegle niemieckiego i angielskiego, programy telewizyjne z ich udziałem biły rekordy popularności.

W hollywoodzkim hicie „Ocean Eleven" Władimir zagrał sam, na planie poznał Julię Roberts, Brada Pitta i wiele innych postaci z pierwszych stron amerykańskich gazet. Długo był kawalerem, prowadził życie playboya, łączono go z wieloma pięknymi kobietami, ale i na niego przyszedł czas. Wydawało się, że jego związek z amerykańską aktorką serialową, drobniutką, niewysoką Hayden Panetierre (155 cm), nie przetrwa próby czasu. Rozstali się, ale po kilku latach wrócili do siebie. Dziś ich córka ma trzy lata, a szczęśliwy Władimir mówi, że czuje się znacznie młodszy, niż wskazywałaby na to jego metryka.

Teraz koncentruje się tylko na jednym, na walce z podobnym jak on, tyle że znacznie młodszym atletą, niepokonanym Anthonym Joshuą, którego sam namaścił na wielkiego mistrza i swojego następcę trzy lata temu, podczas zgrupowania w austriackich Alpach. Bilety na ich sobotnią walkę w Londynie sprzedały się błyskawicznie, na Wembley przyjdzie 90 tysięcy ludzi. Do tego setki milionów zasiądą przed telewizorami na całym świecie. To będzie bokserski megahit tego roku.

„Bądź głodny, pozostań skromny" – to dewiza nieżyjącego już Steve'a Jobsa, założyciela firmy Apple, którą wyznaje 27-letni Anthony Oluwafemi Olaseni Joshua, urodzony w Watford, na przedmieściach Londynu. Kiedyś młody, zdolny piłkarz i sprinter biegający 100 metrów grubo poniżej 11 sekund, który za sprawą kuzyna trenującego boks w wieku 18 lat po raz pierwszy włożył rękawice. I mimo że sukcesy przyszły szybko, nie opuszczały go wątpliwości, czy to był właściwy wybór. – Wciąż mam mentalność tego słabszego – powiedział w jednym z ostatnich wywiadów dla brytyjskich mediów. – Wciąż jestem tym 14-letnim dzieckiem głodnym świata, starającym się znaleźć właściwą drogę na całe życie. Czuję się jak tamten chłopak, który wciąż próbuje.

Joshua opowiada też o starym drzewie, które rosło obok rodzinnego domu w Watford. Gdy był dzieckiem, wciąż się nim zachwycał, sądził, że tak wielkie, tak potężne drzewa mogą rosnąć tylko w Amazonii. Pewnego dnia wspiął się na sam szczyt i później szukał już innych celów.

Chłopak z Watford to przeciwieństwo innego brytyjskiego mistrza wagi ciężkiej, Tysona Fury, człowieka, który wiecznie mówi o ciemnych stronach życia, swojej depresji i kiedy tylko może, łamie obowiązujące reguły. Dziś mierzący 206 cm i ważący dobrze ponad 150 kg Fury mistrzem wprawdzie nie jest, bo pasy należące do niego po pokonaniu Kliczki zostały mu odebrane, ale zapewne kiedyś wróci i wtedy jego walka z Joshuą pobije wszelkie finansowe rekordy. Na razie Fury zadowala się rolą prowokatora ustawicznie szydzącego z innych, ale i z siebie.

Anthony Joshua jest zupełnie inny: grzeczny, zawsze uśmiechnięty, życzliwie nastawiony do ludzi. A przy tym to modelowy atleta, jakby na zamówienie współczesnego marketingu wyrzeźbiony dłutem artysty. Taki wizerunek poparty złotym medalem igrzysk w Londynie i tytułem zawodowego mistrza świata wagi ciężkiej sprzedaje się znakomicie. Świat boksu długo czekał na kogoś takiego. A on przebył w błyskawicznym tempie długą drogę do sławy i odleciał już w finansowy kosmos.

Elegancko ubrany, wygląda na koszykarza, gdy zostawi garnitur i wejdzie do ringu, widzimy modelowego atletę. Prawie dwa metry wzrostu (198 cm), 112 kg samych mięśni, dynamika w każdym ruchu, a wszystko to wsparte nietuzinkową osobowością, robi piorunujące wrażenie.

Twórcza złość

Nigel Currie, angielski spec od sportowego marketingu, mówi, że potencjał rynkowy mistrza pięści jest gigantyczny, już dziś można postawić go na równi z Davidem Beckhamem czy mistrzem F1 Lewisem Hamiltonem. Ale jeśli Joshua utrzyma się na szczycie przez kilka najbliższych lat i dalej będzie wygrywał, to może wznieść się jeszcze wyżej.

Na razie Joshua nokautuje rywali z łatwością, jego szybkość i dynamika sprawiają, że jest nie do zatrzymania. Ale Władymir Kliczko, choć znacznie starszy, prezentuje się równie atrakcyjnie, on też jest posągowym atletą i podobnie jak Joshua nie znosi śmieciowego gadania, nie obraża swoich rywali. Wygląda bardziej na czterdziestoletniego biznesmena niż na kogoś, kto za chwilę wyjdzie do ringu, by stoczyć twardy pojedynek o mistrzowskie pasy.

Anthony nie miał starszego brata, na którego mógł zawsze liczyć, tak jak Władymir na Witalija. Nie miał ojca generała, który zapewniał rodzinie godziwy byt, nawet jeśli mówimy o komunistycznym Kraju Rad, a nie o kosmopolitycznym Londynie, gdzie dorastał syn nigeryjskich emigrantów.

W jednym z wywiadów mówił o wczesnej młodości, którą spędził na ulicy w Watford, o codziennej nudzie, która takich jak on chłopaków popychała do drobnych przestępstw.

– Właśnie skończyliśmy szkołę i nie mogliśmy dostać pracy. Byliśmy znudzeni otaczającą nas rzeczywistością. A co robią młodzi znudzeni mężczyźni? Wkraczają w twórczą złość – tłumaczył angielskiemu dziennikarzowi.

I choć z przyjaciółmi próbował kariery muzycznej z grupą garażową (można ponoć w sieci znaleźć jeszcze wideo z ich muzyką), choć dość szybko uświadomił sobie, że bycie drobnym przestępcą nie jest najlepszym sposobem na życie, to potknięć zanotował sporo. W 2009 roku został aresztowany za bójki i inne szalone rzeczy, jak je teraz nazywa, i przez rok chodził z elektroniczną opaską na nodze. – To był okres, kiedy mogłem wreszcie uporządkować moje życie. Musiałem być w domu o ósmej wieczorem, czytałem dużo książek, wzorem starych mistrzów, takich jak Joe Louis, Mike Tyson czy Bernard Hopkins, którzy sami się dokształcali.

Problemy jednak nie zniknęły. Kilka razy znaleziono przy nim marihuanę, ale jakoś mu się upiekło. Dopiero w marcu 2010 roku wpadł na dobre. Zaczęło się niewinnie, zatrzymano go za zbyt szybką jazdę w Colindale, w północnym Londynie i podczas rutynowej kontroli znaleziono w jego mercedesie, a konkretnie w sportowej torbie, osiem uncji konopi.

Zawieszono go wtedy w prawach członka drużyny GB (Great Britain) przygotowującej się do igrzysk w Londynie. Niewiele brakowało, by obejrzał je w telewizji, a być może siedziałby nawet w więziennej celi, gdyż groziło mu dziesięć lat odsiadki w przypadku udowodnienia, że był dilerem.

– Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę – wspomina Joshua – że albo będę walczył na ulicy i wpadnę w naprawdę grube tarapaty, albo zacznę walczyć na ringu i tam będę zarabiał uczciwie grube pieniądze.

To był moment zwrotny w jego życiu, widać prywatny anioł stróż nad nim czuwał. Skazano go tylko na 100 godzin prac społecznych w ciągu roku, gdyż uznano, że młody człowiek, a przy tym zdolny sportowiec, powinien dostać jeszcze jedną szansę.

W czasach, kiedy mocno rozrabiał, jeździli z kumplami po mieście, oglądali piękne domy i marzyli: kiedyś, gdy już będę miał pieniądze, taki kupię, a może ten?

Dziś do takich domów jak tamte jest zapraszany, ale już dawno zrozumiał, że pieniądze to nie wszystko. Ostatnio był na rancho przyjaciela swojego promotora, Eddiego Hearna, w ogrodzie stał helikopter. Kiedyś byłby tym zafascynowany, teraz tylko spojrzał, nic więcej.

Pamięta, jak trafił po raz pierwszy do narodowej drużyny, GB Boxing Team. Cztery treningi dziennie, porządek, trenerzy dbający o każdy szczegół. Przypomniały mu się inne obrazki. Wchodzi do sali, trener wita go z cygaretką w zębach, z komórką przy uchu i rzuca zniecierpliwionym głosem, by poobijał trochę bokserski worek. Czuł się wtedy nikim.

Na każdym kroku, w każdym wywiadzie, a udziela ich sporo, mówi o roli, jaką odegrała w jego życiu matka Yeta Odusanya, Nigeryjka z krwi i kości. To ona do dziś jest najskuteczniejszym bezpiecznikiem. To z nią prowadzi najważniejsze rozmowy, to ją prosi o wsparcie, kiedy go potrzebuje. – Biologicznego ojca nie ma z nami od dawna, mama wychowała mnie i siostrę, to ona troszczyła się o wszystko i wiele przy tym przeszła – opowiada.

Mamy nie będzie

Drugi ważny bezpiecznik to boks, a właściwie świadomość, co ze sobą niesie. Dziś Anthony już wie, że ten sport może szybko zabrać wszystko, co wcześniej dał, że każda walka może być ostatnią. Anthony dobrze znał Nicka Blackwella, który po walce z Chrisem Eubankiem Jr. długo leżał w śpiączce. Nick był odważny, zbyt odważny, i zapłacił za to wysoką cenę.

Anthony uwielbiał walki Floyda Mayweathera Jr., który zawsze dbał o własne zdrowie, ale jego idolem jest i zawsze będzie nieżyjący już Muhammad Ali. Podziwiał go za to, co robił w ringu i kim był poza nim.

Od niedawna jest ojcem małego Josepha. Chłopak rośnie jak na drożdżach, a on jest przy nim szczęśliwy. Na pytanie, czy zmienił pieluchy choć raz, przyznaje, że wielokrotnie, ale w kuchni już siebie nie widzi. To miejsce dla kobiety. – Pochodzę z nigeryjskiej rodziny, w Nigerii spędziłem kilka młodzieńczych lat, taka jest nasza kultura – mówi.

Zapytany, czego się boi, szybko odpowiada: – Po pierwsze tego, że mógłbym stracić wszystko, na co ciężko zapracowałem i nie potrafiłbym zapewnić przyszłości swojemu dziecku, a po drugie, urazu mózgu, które w boksie nie są niczym wyjątkowym.

– Wiem, że jeśli nie będę o siebie dbać, to kiedyś mogę bełkotać i połykać słowa, mówić tak, że nie będą mnie rozumieć. I właśnie to mnie najbardziej przeraża. Nie myślę o tym, że mogę zginąć w ringu, bo jeśli się tego boisz, to lepiej jak najszybciej się wycofać i poszukać innego zajęcia. Nie ma chyba nic gorszego niż to, że ogarnia cię strach, że za chwilę zaczniesz się bać. Spotkałem już takich, co się tak boją.

Kiedy zaczynał, osiem lat temu, nikt w niego nie wierzył. – Ale ja to zrobiłem – mówił Joshua, gdy schodził ze złotym medalem z olimpijskiego podium.

– Anthony to zły chłopiec, który się zmienił i jest dziś wzorem dla młodych ludzi. Kiedyś w jego życiu liczyły się tylko kluby, dziewczyny, zabawa. A przy tym rozróby i narkotyki. Gdyby nie boks, byłby nikim, takie są fakty – potwierdza jego promotor Eddie Hearn, który podpisał kontrakt z Joshuą prawie rok po igrzyskach.

Dopiął swego, jest dziś jedną z największych gwiazd brytyjskiego sportu. A to przecież dopiero początek drogi, której uwieńczeniem ma być pierwsze w historii zawodowego boksu miliardowe saldo na koncie. Nikt tego przed nim nie dokonał, nawet Floyd Mayweather Jr. – Ale ja to zrobię! – obiecuje szeroko się uśmiechając.

– A ja mu w tym przeszkodzę i w sobotę, przed jego publicznością, w jego mieście, na Wembley, go pokonam – zaczepnie odpowiada Kliczko.

Yeta Odusanya tej walki nie zobaczy, syn zabronił. Zadzwoni do niej, dopiero jak będzie po wszystkim. Przy ringu usiądzie za to ojciec, Robert, z którym Anthony dziś utrzymuje dobre stosunki.

Władymir Kliczko też nie będzie osamotniony. Jak zawsze wspierać go będzie starszy brat Witalij, który tradycyjnie stanie w jego narożniku. Ale czy tym razem pomoże, czy we dwóch dadzą radę temu, który ma zmienić królewską bokserską kategorię na lata?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami