Jan Maciejewski: Błogosławieni barbarzyńcy

Z grubsza biorąc, pizza jest plackiem, na który nałożono pokrajane pomidory, cebulę, fileciki anchois, czarne oliwki. Rodzajów jest mnóstwo, od wymyślnej capricciosa do popularnej, wypiekanej na ogromnych blachach i sprzedawanej w porcie". To chyba najważniejszy fragment „Barbarzyńcy w ogrodzie" Zbigniewa Herberta.

Publikacja: 27.04.2018 17:30

Jan Maciejewski: Błogosławieni barbarzyńcy

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Jak żaden inny każe wprost postawić pytanie o to, w jakim charakterze polski poeta pojechał na południe Europy. Wysłannika plemienia barbarzyńców z północy, oddzielonych od źródeł cywilizacji żelazną kurtyną historii i geografii? Plemienia, które dzięki jego relacji miało nie tylko poznać historię malowideł na ścianach jaskini w Lascaux czy sposób budowy gotyckich katedr, ale też dowiedzieć się, co jedzą i piją przedstawiciele cywilizacji?

Tylko czy to na pewno Herbert jest tytułowym barbarzyńcą? A może pisze on o potrawach i trunkach z podobną czułością i dbałością o szczegół co o dziełach sztuki nie z kronikarskiej uczciwości, tylko dlatego, że jego książka jest wyznaniem wiary w cielesność kultury? Cywilizacja jest w równym stopniu wytworem intelektu i wyobraźni, jak pożądania, głodu i pragnienia. Odcięta, odgraniczona od tego wszystkiego, co w niej pierwotne, usycha i upada. Barbarzyństwo jest biletem wstępu do niej, a nie nakazem deportacji.

Dlatego Herbert kpi z rzekomej czystości i nieskazitelności Greków. Turystów, którzy robią sobie pamiątkowe zdjęcia pod jedną z greckich świątyń, namawia, by zamiast aparatów fotograficznych przyprowadzili w to miejsce byka i zabili go przed ołtarzem. Współczuje Dionizosowi, który z patrona orgii i ciemnych sił stał się tylko poczciwym brodatym opilcem. Nie wstydzi się swojego barbarzyństwa. Przeciwnie, wstyd mu za tych zbyt ucywilizowanych, za nudę, którą ze sobą przynoszą. Za ich drobiazgowo zaplanowane wycieczki i przewodniki turystyczne.

Teoretycy, erudyci, autorzy podręczników wiedzą o kulturze mniej więcej tyle samo, ile seksuolog wie o miłości. Znają się na sprawie od technicznej strony, mogą przywołać specjalistyczne terminy, zacytować ciekawostki i anegdoty. Tylko co z tego, skoro cała ich wiedza więcej zaciemnia, niż tłumaczy. Odciąga uwagę od sedna sprawy. Pod wpływem jednego spojrzenia, gestu wszystkie te teorie mogą się obrócić w bezwartościowy bełkot.

Ukrytym patronem podróży Herberta jest poeta André Breton. Zwiedzając w 1952 roku jedną z pokrytych prehistorycznymi malowidłami jaskiń, postanowił sprawdzić ich autentyczność, pocierając te najstarsze stworzone przez człowieka dzieła palcem. Za swoją bezpretensjonalność został obłożony wysoką grzywną, ale prawda ukryta w tym jednym jego geście jest warta każdych pieniędzy. Błogosławieni, którzy widzieli, a nie uwierzyli. Którzy bezczelnie wciskają swoje paluchy tam, gdzie roi się od barierek i tabliczek zakazujących dotykania eksponatów.

Błogosławieni barbarzyńcy. Ich dziecinna bezczelność i pewność siebie. Tylko oni poznali tajemnicę, która na zawsze pozostanie ukryta przed statecznymi erudytami. Wiedzą, że sztuka, cywilizacja, kultura nie zstąpiły z nieba, ale wyrosły z naszych ciał. Jest ich przedłużeniem. Śmierdzi potem starców męczących się nad swoim płótnem i pachnie skórą pozujących im dziewczyn. Bez tego, co w niej dzikie, barbarzyńskie, ludzkie, staje się wydmuszką.

Prawdziwa historia naszej cywilizacji pisana jest odstępstwami od kanonów. Jej ciągłość opiera się na twórczym rozwijaniu błędów, a nie wierności regułom. „Nigdy jeszcze nie utwierdziłem się w kojącej pewności: jestem obywatelem Ziemi, dziedzicem nie tylko Greków i Rzymian, ale prawie nieskończoności" – notuje na samym początku swojej podróży Herbert. Nie musiał czekać, poznawać, czytać i oglądać. Od razu wiedział, że w centrum europejskiej cywilizacji jest u siebie. Że ma do obywatelstwa w niej takie samo prawo jak wszyscy inni członkowie jego plemienia z północy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jak żaden inny każe wprost postawić pytanie o to, w jakim charakterze polski poeta pojechał na południe Europy. Wysłannika plemienia barbarzyńców z północy, oddzielonych od źródeł cywilizacji żelazną kurtyną historii i geografii? Plemienia, które dzięki jego relacji miało nie tylko poznać historię malowideł na ścianach jaskini w Lascaux czy sposób budowy gotyckich katedr, ale też dowiedzieć się, co jedzą i piją przedstawiciele cywilizacji?

Tylko czy to na pewno Herbert jest tytułowym barbarzyńcą? A może pisze on o potrawach i trunkach z podobną czułością i dbałością o szczegół co o dziełach sztuki nie z kronikarskiej uczciwości, tylko dlatego, że jego książka jest wyznaniem wiary w cielesność kultury? Cywilizacja jest w równym stopniu wytworem intelektu i wyobraźni, jak pożądania, głodu i pragnienia. Odcięta, odgraniczona od tego wszystkiego, co w niej pierwotne, usycha i upada. Barbarzyństwo jest biletem wstępu do niej, a nie nakazem deportacji.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami